[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadł na ziemi iobserwował otwarte wejście do ziemianki.Przeszło kilkoro ludzi, ale nikt nie wszedł dośrodka.Po pewnym czasie zaczął odczuwać potrzebę opróżnienia pęcherza.Ze związanymirękami nie mógł się nawet obnażyć.Jeśli ktoś zaraz nie przyjdzie i go nie rozwiąże, zamoczyspodnie.Ponadto przeguby zaczynały go boleć od wrzynających się sznurów.Ogarniała gocoraz większa złość.To było idiotyczne! Tego już za dużo!- Hej tam! - krzyknął.- Dlaczego trzymacie mnie tutaj? Jak zwierzę w klatce? Nikomunie zrobiłem krzywdy.Muszę mieć rozwiązane ręce.Jak ktoś mnie zaraz nie rozwiąże,zmoczę się.-Odczekał chwilę i znowu krzyknął: - Ktokolwiek jest na zewnątrz, niech wejdziei rozwiąże mnie! Co z was za ludzie?Wstał i oparł się o ramę.Była dobrze zrobiona, ale trochę ustąpiła.Cofnął się o krok irzucił się na ramę, starając się ją złamać.Poddała się trochę bardziej, więc znowu w niąuderzył barkami.Z satysfakcją usłyszał dzwięk pękającego drewna.Cofnął się znowu, gotowydo ponownej próby, kiedy usłyszał, że do ziemianki wbiegają ludzie.- Najwyższa pora, żeby ktoś przyszedł! Wypuśćcie mnie stąd! Natychmiast!Usłyszał krzątanie przy bramce.Po chwili klapa wejściowa została odrzucona izobaczył wiele kobiet z oszczepami wymierzonymi prosto w niego.Zignorował je iprzepchnął się przez otwór.- Rozwiążcie mnie! - powiedział, odwracając się bokiem, żeby mogły zobaczyć, jakunosi związane za plecami ręce.-Zdejmijcie te sznury!Starszy mężczyzna, który podawał mu przedtem wodę, wystąpił naprzód.- Zelandonii! Ty.bardzo.daleko - powiedział, najwyrazniej starając sięprzypomnieć sobie słowa.Jondalar nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyczał w swoim ojczystym języku.- Mówisz w zelandonii? - z zaskoczeniem spytał mężczyznę, ale jego gwałtownapotrzeba była ważniejsza.- Powiedz im więc, żeby zdjęli ze mnie te sznury, zanim nie zrobięw spodnie! Mężczyzna powiedział coś do jednej z kobiet.Potrząsnęła przecząco głową, ale znowucoś do niej powiedział.Wreszcie wyjęła nóż z pochwy u pasa, wydała rozkaz, po którympozostałe kobiety otoczyły go z nastawionymi oszczepami, postąpiła krok w jego kierunku igestem pokazała mu, że ma się odwrócić.Odwrócił się do niej plecami i czekał, podczas gdyona rozcinała więzy.Nie mógł powstrzymać myśli, że przydałby im się dobry łupaczkrzemienia.Jej nóż był tępy.Zdawało mu się, że trwa to wieczność, ale wreszcie więzy opadły.Sięgnął natychmiastdo klapy przy spodniach i - w zbyt dużej potrzebie, by czuć zażenowanie - obnażył się, i wpanice szukał kąta czy jakiegoś ustronnego miejsca.Ale kobiety z oszczepami nie pozwoliłymu się ruszyć.Pełen złości i buntu, umyślnie zwrócił się do nich i z wielkim westchnieniemulgi pozwolił swojej wodzie popłynąć.Obserwował je wszystkie, podczas gdy żółta strugapowoli opróżniała mu pęcherz, parując w zetknięciu z zimnym gruntem i wydając ostryzapach.Kobieta, która dowodziła, wydawała się oburzona, choć starała się tego nie okazać.Dwie inne odwróciły głowy i spuściły wzrok; pozostałe wpatrywały się zafascynowane, jakbynigdy wcześniej nie widziały oddającego mocz mężczyzny.Starszy mężczyzna usilnie starałsię nie roześmiać, chociaż nie umiał ukryć uciechy.Kiedy Jondalar skończył, zawiązał z powrotem ubranie i spojrzał na swoichdręczycieli, zdecydowany, że nie pozwoli sobie znowu związać rąk.Zwrócił się domężczyzny:- Jestem Jondalar z Zelandonii i jestem w podróży.- Podróż daleka, Zelandonii.Może.za daleka.- Podróżowałem znacznie dalej.Ostatnią zimę spędziłem z Mamutoi.Teraz wracamdo domu.- Tak mi się zdawało, że przedtem słyszałem ten język -powiedział starzec,przechodząc na język, który znał znacznie lepiej.- Jest tu kilku, którzy rozumieją językAowców Mamutów, ale Mamutoi na ogół przychodzą z północy.Ty przyszedłeś z południa.- Skoro słyszałeś wcześniej, co mówiłem, to dlaczego nie przyszedłeś? Jestem pewien,że to jakieś nieporozumienie.Dlaczego mnie związano?Stary człowiek potrząsnął głową ze smutkiem.- Dowiesz się aż zbyt szybko, Zelandoriczyku.Kobieta przerwała nagle rozmowępotokiem rozwścieczonych słów.Starzec zaczął odchodzić, opierając się na lasce.- Poczekaj! Nie odchodz! Kim jesteś? Kim są ci ludzie? I kim jest ta kobieta, która im kazała mnie tu przyprowadzić? Starzec zatrzymał się i obejrzał.- Nazywam się Ardemun.Ci ludzie to S'Armunai.A kobieta to.Attaroa.Jondalar nie zauważył nacisku, z jakim wypowiedziane zostało imię kobiety.- S'Armunai? Gdzieś już słyszałem tę nazwę.poczekaj.Pamiętam.Laduni,przywódca Losadunai.- Laduni jest przywódcą? - spytał Ardemun.- Tak.Powiedział mi o S'Armunai, kiedy podróżowaliśmy na wschód, ale mój brat niechciał się zatrzymać - odparł Jondalar.- Dobrze się stało, że nie chciał, a bardzo zle, że jesteś teraz tutaj.- Dlaczego?Kobieta dowodząca oszczepniczkami znowu przerwała ostrym rozkazem.- Kiedyś należałem do Losadunai.Niestety, wybrałem się w podróż - powiedziałArdemun i odkuśtykał.Kiedy wyszedł z ziemianki, dowodząca kobieta powiedziała kilka ostrych słów doJondalara.Odgadł, że chce go dokądś zaprowadzić, ale postanowił udawać, że nic nierozumie.- Nie rozumiem, co mówisz.Musisz z powrotem zawołać Ardemuna.Znowu coś powiedziała, z większą złością, i szturchnęła go oszczepem.Przebiła skóręi strużka krwi pociekła mu po ramieniu.Ogarnęła go złość.Dotknął ranki i spojrzał na swojezakrwawione palce.- To nie było koniecz.- zaczai, ale przerwała mu potokiem wściekłych słów.Innekobiety przytknęły oszczepy do jego ciała, a dowodząca wymaszerowała z ziemianki; wtedyzaczęły popychać Jondalara, by także wyszedł.Na zewnątrz zadygotał z zimna.Przeszli pozamiejsce otoczone palisadą.Chociaż nie mógł zajrzeć do środka, wyczuwał, że ci, którzy byliwewnątrz, obserwowali go przez szpary.Był zaskoczony samym pomysłem.Do takich zagródzapędzano czasem zwierzęta, żeby nie mogły uciec.To był sposób polowania, ale dlaczegotrzymano tam ludzi? I ilu ich tam jest?Nie jest zbyt duże - pomyślał, więc nie może ich tam być wielu.Wyobraził sobie, ilepracy musiało kosztować ogrodzenie nawet tak niedużej przestrzeni drewnianymi słupami.Drzewa rosły tu rzadko.Było trochę zarośli, ale drzewa na ten płot musiały zostaćprzydzwigane z doliny poniżej.Musieli je zrąbać, obciąć gałęzie, wnieść je na górę, wykopaćwystarczająco głębokie doły, by stały prosto, zrobić sznury i powrozy, a potem powiązać je razem.Dlaczego ci ludzie włożyli tyle wysiłku w coś, co jest tak bezsensowne?Doprowadzono go do małego potoczku, niemal całkowicie zamarzniętego, gdzieAttaroa i kilka innych kobiet pilnowały młodych mężczyzn, którzy nosili duże, ciężkie kościmamucie.Mężczyzni wyglądali, jakby byli na wpół zagłodzeni.Jondalar zastanawiał się, skądbiorą siły do tak ciężkiej pracy.Attaroa zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i to było jej jedyne uznanie jegoobecności.Jondalar czekał, nadal zastanawiając się nad zachowaniem tych dziwnych ludzi.Pochwili przemarzł i zaczął się poruszać, skakać i uderzać rękami, starając się ogrzać.Był corazbardziej zły na idiotyzm tego wszystkiego.Wreszcie zdecydował, że ma tego dosyć, odwróciłsię na pięcie i pomaszerował z powrotem.W ziemiance będzie przynajmniej osłonięty odwiatru.Jego nagły ruch zaskoczył oszczepniczki, więc po prostu odsunął je i poszedł.Słyszałkrzyki, ale je zignorował.Po wejściu do ziemianki było mu nadal zimno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •