[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu, w domu, gdziekolwiek jestem, za dużo piję.Och, niech to cholera, czy te czerwone balony, kokardy ipoinsecje nie wyglądają pięknie jak diabli?Czas na Pieśń Pań.Powitają nas ciepłe masońskie serca,wyciągną się do nas dłonie braterstwa.Patrzę wokół nakrzyczące, chichoczące, ziewające kobiety i zastanawiam się,co tak naprawdę dzieje się w ich głowach.Wiem tylko, że jaczuję się całkowicie oderwana, po prostu dryfuję, robiąc to, cotrzeba.Wstając, kiedy trzeba, siadając, kiedy trzeba,uśmiechając się, kiedy trzeba.- Likier dla pani?- Ouzo, poproszę.Ouzo, bo już jestem „nabouzowana".Kiedy przynosząalkohol, zezuję, gdy patrzę na błękitny płomyk w kieliszku.Zdmuchuję go i biorę łyk.Bracia wstają.Z rękoma na sercu śpiewają chórem, ale dlaczego Rodneynie patrzy na mnie?Mężczyźni mogą zapalić.Kilka pań wstaje od naszegostołu i rusza do toalety.Rodney przesiada się na puste krzesłonaprzeciwko Penny i gada z nią o polu golfowym i wynikach.A Todd dobiera się do mnie.W końcu, panie i panowie, podane są sery i kawa.Toddkarmi mnie ciemnymi winogronami, a Rod i Penny niczegonie zauważają.Rety, dobrali się jak w korcu maku, tacy są podobni.Muzyka rozbrzmiewa w tle.- Rod - syczę.- Todd poprosił mnie do tańca.- Ty diable! Do zobaczenia później.Pogadamy jeszcze zPenny o normach i uderzeniach!Więc idziemy na parkiet, na którym ciotka Glenda trzymasię mocno satyny w talii Nancy.Tańczą razem skocznegofokstrota.Muzyka milknie.- A teraz, panie i panowie, zapraszamypartnerów do walca.I raz - dwa - trzy, raz - dwa - trzy.Chichoczę, bo to takie, och, takie to wszystko zabawne.Patrzę, jak pary wirują i mijają nas.Nie potrafię zatańczyćchoćby jednego kroku walca.Todd całuje czubki moich palców.- Chodź.- Nie potrafię.- Spokojnie, trzymaj się mnie.Nie, bliżej.Ja prowadzę.- Nie potrafię tańczyć walca!- Bliżej!A co tam.Wtulam twarz w zagłębienie jego szyi iobejmuję go.- Grzeczna dziewczynka.Rozpływam się w leniwym rytmie.Żadnego oporu, żadnejodrazy, ciała przywierają.Todd napiera, emocje narastają,głowa wiruje, uśpione pożądanie powoli się unosi.Patrzę wjego ciemne oczy.Alkohol zmienia jego rysy w przyjemne,niemal do przyjęcia, przyjazne.- Poczuj, co ze mną robisz, Katers.Czuję, bardzo wyraźnie, co z nim robię.Moja reakcja jestniespodziewana i zaskakująca.Żadnego oporu, żadnej odrazy.Tańczę, raz - dwa - trzy, raz - dwa - trzy, chcę się drażnić,chcę flirtować, raz - dwa - trzy, raz - dwa - trzy.Todd obejmuje mnie w biodrze.Z Rodem nigdy tak nie jest.Muzyka się kończy, ostre promienie światła prześlizgująsię po tłumie.Szybko zabieram ręce i cofam się o krok.Brzdęk, trach! Ciche uderzania w cymbały obwieszczająkolejny taniec.- A teraz panie, panowie, prosimy ustawić sięw koło i.kaczuszki!Rodney biegnie w naszą stronę, wymachując łokciami.Uwielbia ten taniec.Uciekam do łazienki, bo muszę się zastanowić.Możenawet wycyganię papierosa od jakiejś miłej kobiety.Przejdęsię po ogrodzie botanicznym i pogadam z gwarkiem, któregotrzymają tam w klatce.Przykryj masło.Ukryj swoją seksualność.Seks to tylko ohydna konieczność, jaka kobieta to lubi?Kiedy Todd zadzwoni, a wiem, że to zrobi, powinnam odłożyćsłuchawkę.Część czwartaLata dziewięćdziesiąteRozdział 491995Poniedziałek, 10 kwietnia Copper Lane 75, Oakley Green- Mamo? Przyniosę pocztę - krzyczy Charlie.- Jestróżowa koperta, wygląda na kartkę i ej.jest paczka i pachnieczekoladą! Superznaczki.Zostawiam wszystko w kuchni,dobrze? Do zobaczenia później.Zwijam się do Baza.KatieTwoja przyjaźń jest dla mnie: bajeczna - jajeczna,podniecająca,wspaniała,niezwykłaiabsolutnieniepowtarzalna! Wesołej Wielkanocy! Tony całusów, MoiraUn lapin en chocolat avec un panier rempli d'oeufs pourtoi! Joyeux Pâques! Ingrid & ThierryCzwartek, 13 kwietnia1995.Nie mogę uwierzyć, że jestem mężatką już odprawie dziewiętnastu lat.Nie wierzę, że zostałam, ale takwłaśnie się stało.Nie mogę uwierzyć, że mam czterdzieścitrzy lata, ale tyle właśnie mam.Nie mogę uwierzyć, że tak długo udało mi się unikaćseksu, ale tak właśnie było.To jeden z powodów, dla którychtak długo wytrzymałam.Jestem wdzięczna Rodneyowi za to,że zostawił sprawy swojemu biegowi.Nigdy nie poruszał tegotematu, najwyraźniej nie przejmował się.Aż do tego ranka.Kiedy usiadł na bidecie, krzyknął: - Kate, w kwestii relacjimałżeńskich.Och.Cholera.- Nie krzycz.Charlie usłyszy - odparłam, ubierając się.-Porozmawiamy przy śniadaniu.Oczywiście zostałam głównie z powodu Charliego.To jest tak, Rod, powiedziałam, stawiając przed nim miskępłatków kukurydzianych.Ja jestem sową, a ty rannymptaszkiem.W tym szkopuł.Śpimy w różnych godzinach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •