[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.414RLT  Nie, to ja zadzwonię.Daj mi te numery. Panie poruczniku, może lepiej ja zadzwonię do Bedermana.Alezrobię, jak pan woli.Miała rację. Myślisz, że ten Bederman mógłby ją zranić?  spytał Decker. Taa, jeśli go rozwścieczy.Oni wszyscy mają swoje szusy.Deckerpowiedział, że odezwie się za moment. Ta Marx.Czy można jej ufać?  spytał Olivera.Oliver pomyślał długo i głęboko. Dupa ją swędzi.Zgryzliwa, suka, nachalna.Ale nigdy nie pamiętam,żeby była nieuczciwa.Czego ona chce? Chce zadzwonić do Bedermana i go wybadać.Jeśli jest szczera, todobry pomysł, ponieważ nie będzie taki podejrzliwy.Ale gdyby wpędziłanas w kłopoty, byłby to zły pomysł. Jeśli wpędzi nas w kłopoty na polecenie Bedermana, to on już wie otym telefonie, Deck. Oliver przygładził ręką swe gęste, tłuste włosy. Marx nie jest może największym orłem, ale dałbym jej szansę.Ponie-waż w tej chwili sytuacja układa się tak, że wszystko bardziej zależy odniej niż od nas.Decker miał nadzieję, że Oliver się nie myli.Powiedział Marx do słu-chawki: Dobra.Ty bierzesz Bedermana, Watersa i Lopeza.Są równi ci rangą.Trapper to sierżant.Zwracając się do niego, jesteś niższa rangą.Ja jestemporucznikiem, więc stoję nad nim.Wezmę Troppera. To chyba rozsądne. Hayley znów chrząknęła. Po- ruczniku,nie wiem, jak mam to panu powiedzieć, ale.umieściłam w wozie Cindylokalizator. Co zrobiłaś? Wstawiłam lokalizator do Saturna Cindy.Bardzo się tym przejęłam,jak ten facet w camry ganiał Cindy przez góry.Kiedy zaczynałam pracęna ostro, jakiś mądrala z wydziału zrobił coś takiego, że wóz mi się po-psuł na środku pustyni.Postanowiłam więc zrobić wszystko, by coś po-dobnego nie mogło się przytrafić innej kobiecie-żółtodziobowi.Wiem, żeRLT może to głupie, co mówię.Ale Bóg mi świadkiem, lubię pańską córkę.Z oczu popłynęły jej łzy. Strasznie bym się czuła, gdyby jej się cośprzytrafiło. Pociągnęła nosem, usiłując opanować szloch. Czy chcepan, żebym go uruchomiła? Cholera, tak, uruchom go!Skrzywiła się z powodu jego agresywnego tonu. Dobrze, poruczniku.Tak zrobię.Urządzenie jest u mnie w domu.Zapiętnaście minut tam będę.Oddzwonię do pana, jak tylko złapię sygnał.A potem zabiorę się do Bedermana.Byłoby mi głupio, gdyby coś się sta-ło. Mnie też. Decker podał jej sześć numerów telefonu. Dzwoń naktórykolwiek z nich, jeśli coś usłyszysz, niezależnie od tego, jak głupiemogłoby ci się to wydawać. Dobrze, poruczniku.Decker odwiesił słuchawkę.Zwrócił się do Olivera: Hayley powiedziała, że martwiła się o Cindy, więc zamontowała wjej wozie lokalizator.Cholera, to ja powinienem to zrobić! Czy coś jest zemną nie tak? Z każdym z nas jest coś nie tak".Oliver odparł: Ta Marx okazała się bystrzejsza, niż myślałem.Gdy sobie myślę omoich porażkach.nigdy nie doceniałem tych codziennych kobiecychspraw.To dlatego moja eks ma nowego merca, a ja jeżdżę dziesięciolet-nim plymouthem.416RLT Rozdział trzydziesty czwartyPierwsze, co pamiętała, to jakieś potworne pulsowanie w głowie: ostre,przeszywające ukłucia gdzieś pod gałkami ocznymi i tępy ból żeber.Bólbyl tak silny, że nic innego do niej nie docierało.Ale nie mogła do tegodopuścić, by coś się jej przytrafiło, tak bardzo chciała żyć.Próbowała sięskupić na tych nieczynnych zmysłach, zmusić je do tego, by coś odbiera-ły.Do jej zmaltretowanego ciała raz po raz dochodził, to znów odpływałrytmiczny warkot silnika.To tylko parę milimetrów, ale wystarczyło, byprzez jej ciało przepłynęły fale wstrząsów elektrycznych, od kręgosłupaaż po zęby.Czuła, jakby ktoś obcy nachylał się nad nią i pożerał, włóknoza włóknem, kość za kością. Skup się!"Powoli do jej świadomości zaczęły docierać inne bodzce.Ręce miałaciasno skrępowane za plecami, kostki nóg mocno przytwierdzone do sie-bie.Ciasny sznur uciskał jej skórę, wżerał się w ciało.W ustach tkwiło jejcoś grubego i gęstego, co przypominało pieluszkę, czuła mgliście jakbysmak jakiegoś lekarstwa.Uszy zaczęły wyławiać poszczególne dzwiękidochodzące z zewnątrz: szum przejeżdżających wozów, sygnał jakiejśkaretki.Były to odgłosy charakterystyczne dla szybko mknących pojaz-dów, nie zatrzymujących się ani nie skręcających.Pewnie docierały tu zautostrady.Jej oczy odzyskały zdolność widzenia, tyle że nie było tu nic,co mogłaby zobaczyć, tylko jakieś cienie i ciemność.Wolałaby nie pa-miętać swej klęski.Ale pamiętała.Zdawała sobie dobrze sprawę, jak się tu dostała.Poza krótkim okresemutraty świadomości, w następstwie swych bezskutecznych prób ocalenia,nie przypominała sobie, by ją wiązano i kneblowano, ale z pewnością takbyło, skoro to czuła.To straszne uczucie, uznać swoją porażkę.Zrobiławszystko, co mogła, ale to nie wystarczyło.Mogła się tylko cieszyć, że jeszcze żyła.Gdyby chciał ją od razu za-mordować, już by to zrobił.Widocznie miał jakieś inne plany.Czekałyją tortury.Wszystko przed nią.RLT Poczuła silny zapach jakichś chemikaliów; była zbyt oszołomiona, bymogła coś zrobić, nie na tyle jednak, by nie mogła myśleć.Gdzieś z radia płynęła muzyka country.Ojcu podobała się zawsze takamuzyka; jej nie.To by jednak znaczyło, że byli w wozie.Poznała po gło-sie parę tych śpiewaków-artystów, jak ich nazywano.Cheli Wright byłaprostą białą kobietą, poszukującą miłości.Zarówno słowa, jak i radosnetempo utworu zdawały się szydzić z jej żałosnego położenia.Jeszcze ty-dzień temu myślała sobie, że brak miłości w jej życiu stanowi dla niejproblem nie do pokonania! A ledwie wczoraj brutalnie podeptano jejosobiste uczucia, plądrując jej mieszkanie.Była pewna, że już nie możebyć gorzej.Ale było gorzej.Po co ma teraz rozpamiętywać takie głupie rzeczy, jak jej problemyerotyczne czy tępi współpracownicy, jak nie zapłacone rachunki czy jaz-da brudnym wozem; to tylko mogło dodatkowo pogorszyć obecną sytu-ację.Gdyby więc Bóg zechciał jej podarować choćby jeden dzień, niebędzie się więcej irytować na mamę za jej napraszanie się ani na tatkę zajego nieustanną kontrolę jej poczynań.Tylko ten jeden dzień, żeby mogłazadzwonić ze swej komórki, zjeść kanapkę, włożyć mundur albo pójść dołazienki.Płakała, nie zdając sobie z tego sprawy; łzy cicho spływały po policz-kach, wsiąkając w knebel.Sama czuła się teraz jak ta szmata, wepchniętajej w usta i zawiązana z tyłu na karku.Było jednak coś, za co mogła byćwdzięczna.Nie zasłonięto jej twarzy, mogła normalnie oddychać.I jesz-cze jedno: ręce związano jej sznurem, nie zakładając kajdanek.To jązdziwiło.Wyobrażała go sobie jako faceta posługującego się kajdankami.Więc może.traktował ją jak dziewczynę, nie chciał jej zbytnio ranić.Mogło to być zwykłe myślenie życzeniowe.Ale nie zabił jej jednak, gdymiał po temu okazję.Musiał mieć wiele okazji, bo przecież nie pamiętała,jak ją wiązał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •