[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. mruknął Lech, jakby w odpowiedzi na jakieś swojemyśli, po czym ciągnął: Zatem Aaska ruszy pojutrze.A więc jutrzejszy dzień, potem noc będzie trzeba jeszcze czekać. westchnął.Istotnie, czas nie bacząc na ludzkie pragnienia  dla jednych biegnie za szybko, dla drugich za wolno przebywał swą drogę z obojętną jednostajnością odmierzając godziny, wreszcie jednak dotarł do środowegoporanka.Wszakże owa obojętność czasu na stan jego ducha dała się Lechowi mocno we znaki.Wszyscy ludzie byli na miejscu, bo śpiąc na sianie czuwali przy wierzchowcach, które musiał dla nich dokupić.Wiedzieli, że Olga nie wyjedzie wcześniej niż gdzieś około południa, zatem i Aaska, który będzie pilnował jejwyjazdu, także wcześniej nie ruszy.Mimo to, by go uprzedzić, ruszyli już wczesnym rankiem, tym bardziej żemiejsce, już wybrane do zasadzki, musiało znajdować się w dostatecznej odległości od miasta.By nie zwracać na siebie uwagi, wyjeżdżali po dwóch, a potem spotkawszy się w wyznaczonym miejscu, już wgąszczu lasu, podążyli wzdłuż traktu, do upatrzonej wśród zarośli, dobrze osłoniętej kryjówki.Znajdowała się tuż przy gościńcu.Tu pozsiadali z koni, Lech posłał jednego z ludzi na czaty, by zawczasu ostrzegłich o zbliżaniu się oddziału Aaski, i rozpoczęli znów oczekiwanie, tym razem już nie nużące, a pełne napięcia.Tego ranka nie mniej od Lecha była podniecona Olga.Od chwili otrzymania wiadomości drżała, czy dopiszepogoda, potem, mimo że nastał słoneczny dzień, nie mogła doczekać się pory, o której zwykle przychodziłpacholik, by powiadomić o gotowości wierzchowca i pocztu.Zawczasu już uściskała Teklę zapewniając, że rychłoz pewnością ktoś po nią przybędzie.Nie obawiała się jednak pozostawać opiekunki na zamku, gdyż la,dowiedziawszy się o reumatycznych niedomaganiach starosty, ofiarowała się robić mu okłady.Początkowo przeklinał je utyskując, że pieką zbyt mocno, ale potem odczuwał widać ulgę, bo sam się o nie dopominał.Obawiała się więc, ze raczej będzie robił trudności ze zwolnieniem zielarki.Wreszcie zjawił się pacholik.By nie zdradzić się przed nim.Olga kiwnęła tylko głową Tekli, przeżegnała sięukradkiem i nie mogąc już opanować zniecierpliwienia, biegiem ruszyła ku schodom wiodącym do sieni.Wkrótce, mając za plecami trzech zbrojnych w miecze i włócznie pachołków, minęła zamkową bramę i niezwracając zbytniej uwagi na pieszych, pognała wierzchowca.Minęli galopem ostatnie domki przedmieścia iwypadli na wileński trakt.Tylko krótki pas zagonów dzielił przedmieście od mrocznej ściany puszczy ciągnącej się potem wiele mil.Rychłowięc ze słonecznego blasku wrześniowego dnia wpadli w cień leśnych olbrzymów.Zwiatło nie przenikało przezgęstwę ich liści, toteż zaraz powiało chłodem i małą grupę galopujących ogarnął mrok.Nie ujechali jednak więcej niż pół wiorsty, kiedy Olga ujrzała na drodze półkolistą budę jakiegoś wozu.Jechałwolno, nieomal krok za krokiem, więc wkrótce go doścignęli i właśnie zaczęli mijać, kiedy raptem spomiędzydrzew wypadło kilku konnych i z dobytymi szablami rzuciło się na wojów dziewczyny.Ci nastawili włócznie, ale przewaga napastników była znaczna, więc od razu dwóch z nich zleciało z siodeł.Jedynie trzeci, widząc los towarzyszy, z miejsca zawrócił i rzucił się do ucieczki.Nikt go wszakże nie ścigał, więccwał jego konia wkrótce zacichł za tumanem kurzu, jaki zostawił za sobą.Do wierzchowca Olgi doskoczył zaśjeden z rozbójników i chwycił go za uzdę, by uspokoić spłoszone zwierzę.Od razu rozpoznała w nim Waśkę.Ponieważ pozostali jezdzcy jeszcze się nie zbliżyli, więc rzuciła mu szybko: Waśko! Uciekajmy.! Cicho!  rzucił półgłosem, ale rozkazująco, potem już głośno i pokornie mówił dalej, gdyż Aaska właśnie siędo nich zbliżał: Nie przeklinajcie mnie, wielmożna pani.i pozbądzcie się strachu! Nic złego was nie spotka, mój pan to niezbój! Nie zbój?!  krzyknęła mu w odpowiedzi. Dwóch ludzi ubił i mnie gwałt zadaje! Pozdrawiam pokornie dobrodziejkę  roześmiał się Sergiusz wstrzymując przed nią wierzchowca. Dawnowaćpanny nie widziałem, ale teraz oczy i serce będę mógł nacieszyć. Przechylił, się w siodle zataczając czapkąszerokie półkole. Waść już doszedłeś do tego, że po gościńcach napadasz!  krzyknęła z gniewem Olga. Czy myślisz, żezmusisz mnie siłą do przychylności?To dopiero obaczym.Wszakże teraz nie czas na spory, bo musimy pospieszać! Pogadamy pózniej, będzie dośćczasu!  rzucił z pogróżką w głosie. Zapewne waść w kajdanach mnie powieziesz?!  prychnęła Olga. Nie w kajdanach, a w tym wozie  wskazał na zaprzęg, który zatrzymał się i czekał w pobliżu.Przesiądziesz się wszakże pózniej, bo uciekł jeden psubrat i może ruszyć pogoń.Jednocześnie poderwał konia i polecił Waśce: Jedz przy niej i pilnuj, by nie próbowała ucieczki! Pognał przed siebie, a za nim, otoczywszy dziewczynę, pospieszył jego poczet.Woznica także krzyknął na swójzaprzęg i ruszył ostro z miejsca.Na opustoszałej drodze pozostały tylko zwłoki dwóch zabitych wojów.Olga jechała otoczona zbrojnymi, pełna napięcia.Towarzyszący dotąd temu napięciu strach minął, do czegoprzyczyniła się w dużej mierze obecność Waśki, cwałującego przy jej boku.Zdawał się jednak nie zwracać na niąuwagi, zapatrzony we wstęgę drogi, którą w dali przesłaniał mrok lasu.Była jednak radośnie podniecona, gdyżwiedziała, że lada chwila ukaże się Lech.Jednak z każdym skokiem wierzchowca znów wzrastał niepokój, gdyż ujechali już szmat drogi, a nic się niedziało, niczego nie było słychać, prócz miarowego stuku kopyt końskich.Tym bardziej więc zaskoczył Aaskę i jego ludzi wrzask, jaki nagle rozdarł leśną ciszę.Tym grozniejszy był równieżwidok napastników, którzy niby diabły z piekielnych czeluści wyskoczyli z mrocznej głębi boru i jak stado ogarówotoczyli ich dookoła.Toteż ledwie zdążyli dobyć z pochew mieczy, kiedy uderzyli na nich zwartą gromadą.Jeden tylko z nich nie dzierżył broni w ręku.Był to mąż ogromnej siły, o czym świadczyły jego potężne bary.Onto właśnie pierwszy wyskoczył na drogę i widząc przed sobą dowódcę, runął na niego.Aaska już wprawdzie wyrwał z pochwy szablę, ale ciosu nie zdążył zadać, gdyż dwoje wielkich łap chwyciło gooburącz za pas, wyrwało z siodła i niczym małe dziecko uniosło wysoko w górę.Potem z rozmachem cisnęło oziemię, gdzie legł nieprzytomny od uderzenia.Widząc to reszta jego ludzi zaniechała wszelkiego oporu.Dwóch od razu porażonych mieczami pospadało z koni,reszta zaś, zeskoczywszy z siodeł, uniosła dłonie do góry błagając o zmiłowanie.Przez cały czas potyczki Waśko nie brał w niej udziału, bacząc na bezpieczeństwo dziewczyny i przytrzymując jejznarowionego wierzchowca.Zresztą jego pomoc nie była potrzebna, gdyż potyczka jak nagle się zaczęła, tak irychło skończyła, a jej wynikiem było dwóch rannych i wciąż nieprzytomny Aaska [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •