[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O wieku jej różniemówiono, to pewna, że mniej dziewięćdziesięciu lat mieć nie mogła.Była na oba oczy ślepa, zgarbiona i całkiem świata i życia zabyła, tak że lub nicnie mówiła wcale, lub o starych tylko prawiła dziejach, jeszcze zestanisławowskiej epoki, którą pamiętała najlepiej, zdawało się jej niekiedynawet, że to, co było za jej młodości, dotąd trwało jeszcze.Co dzień rano syn chodził do matki pocałować ją w rękę i odebrać pocałunek wczoło milczący. A co tam mama dobrodziejka?  pytał zawsze jednakim głosem panZachariasz.Na to staruszka kiwała głową lub odpowiadała wcale nie do rzeczy, a syn,postawszy i odchrząknąwszy, odchodził.Niekiedy zatrzymywał się nieco, gdy pani Józefowa w dłuższe zapuściła sięopowiadanie, a nie kleiło się to ani z zapytaniem syna, ani z mogącymi wywołaćwspomnienie okolicznościami, przychodziło z dziwnej jakiejś fantazji.Tak na przykład na pytanie syna  jakże się mama miewa, raz odparła: W karecie.atłasem wybitej karecie.widzisz waspan Charunów, szorykapią od złota, laufer przodem, hajducy z tyłu.kto jedzie? hej? kto jedzie.a toja. Ależ mama tak nie jezdziła nigdy!  rzekł syn, ruszając ramionami. A co komu wiedzieć? To było za pierwszego.muszka na brodzie, róża napiersiach.wachlarz w ręku.ja jadę, a on patrzy i ręce łamie. Ale któż, mamuniu! Ten! ten! o którym wasanu mówić wara i wiedzieć zasię! ot co!Innym razem na to samo zagadnienie odrzekła poważnie. W piąty paluszek, jeśli chcesz.więcej nic, myślisz, żem mieszczanka, to mitwoje balsamy głowę zawrócą! Z daleka, króliku mój! z daleka.ot tak! i zrespektem.Znaj, com za jedna! Ale kochać się nie broni.i kiwać z okienka.choćbyś sobie i usechł z miłości, w to mi graj! jest satysfakcja.Obiad noszono jej do pokoiku, zwłaszcza dlatego, że rzadko bywał do smakustaruszce i że przy nim niekiedy gorszące wyprawiała historie, narzekając, że u niej już jeść gotować nie umieli.Mówiono o tym głucho w dziedzińcu i stróżzaręczał, że czasem tłukła talerze i zrzucała serwetę, ale okoliczności te głębokąpokrywano tajemnicą, a syn bywał zwykle delegowany dla uśmierzeniawybuchu gniewu, który ustępował, gdy posłyszawszy jego głos udobruchała się,rozpoczynając opowiadanie w rodzaju wyżej przytoczonych.Zawsze jednakowo ubrana, stara Byczkowa przywdziewała tylko jedwabnyszlafrok, który umiała poznać dotknięciem, na niedzielę i święta, a ideaszlafroka tego przywodziła jej na pamięć potrzebę nabożeństwa.Braławówczas książkę, bo zawsze udawała, że widzi, kładła okulary i godzin parę,głową potrząsając nad książką, mruczała coś i wzdychała.Po czym odejmowanojej Złoty ołtarzyk i dopominała się o konfitury, które łapczywie zjadłszy,niekiedy cichym głosem dziwne śpiewała piosenki.Służące utrzymywały, że wcale nie były pobożne.Po południu w dnie uroczyste na kawę przychodziła do dzieci.Tu w foteluusadowiona prawie ciągle śmiała się i szczebiotała jak dziecię, ale o niczymwięcej oprócz przeszłości zawsze jej przytomnej żywo.Nie bardzo ją byłomożna zrozumieć, ale słuchać przyjemnie.Osoby, które się jej trafiłowspomnieć po imieniu, tak dawno umarły, że nazwisk ich z życiem trudno byłopowiązać i stosunków do niej się domyśleć.Przypominała je tak dziwnie, bezpowodu i jakoś nie w porę, iż połapać się z nią, gdy się żywiej rozgadała,nadzwyczaj było ciężko.Z rozmowy wszakże widać było, że wiele w świecie widziała i dotykała osób irzeczy  a gdy raz otworzyła usta, wyprowadzano ją z pokoju opowiadającąjeszcze.Ostatniej niedzieli właśnie była w bardzo różowym humorze i syn wsłuchiwałsię bacznie w jej powieść, ale z wielkim umartwieniem swoim wątku jej złapaćnie mógł.Wszedłszy na kawę i usiadłszy, spojrzała wesoło po pokoju zgasłymi oczyma,przymrużyła z wspomnieniem dziewiczej zalotności pomarszczone powieki iuśmiechając się poczęła, choć jej zrazu nie słuchano wcale: Waćpan dobrodziej  rzekła  chcesz wiedzieć moją historię.wierzębardzo, wiele mnie osób pytało o nią, to nie lada ciekawość, ale nie każdemu tosłyszeć i nie wszystkim zrozumieć.Zaczyna się w Mniszchowskim ogrodzie.idzie on za mną.ja nie widzę.zachodzi drogę, nie uważam.wzdycha, niesłyszę.kłania, nie rozumiem.zdaje ci się, różowy gagatku, że nosząc złotekoronki do cudzej możesz żony się umizgać dlatego, że jedwabie nosi tylko naniedzielę.! I tak się poczęło.nazajutrz bilecik.wnet drugi, aż i pod oknamiperegrynacja.Ale mieszczanka górą głowę nosi.o tak! a bałamuta słychać omilę farbowanym lisem i piżmem! Jedzie karetą.jedz sobie i poszóstnie niewskórasz.Ale piękny mężczyzna! Nie! nie potrzeba było oknem patrzeć i tozgubiło! nie trzeba było iść do Mniszchowskiego ogrodu! nie! i siadać nakamiennej ławce, i słuchać uwodziciela.Aż tu brylanty! Waćpan widziałeś je, jak się świeciły, a przy koronkach, atłasie i aksamitach.brali za królowę alboksiężniczkę.O tak! o tak! A gdyby był szczery, byłabym królową.Aż na brylanty łzy padły i pogasły diamentowe blaski, a płacz oczy powyjadał.ale ja go widzę.o! nie zwiedziesz raz drugi.ani słowem, ani darem, anipachnidłem, ani tymi oczyma, co tak strzelać umieją, rzekłbyś, że dusza w nichsiedzi.kiedy bywało zaśpiewa! a jak tańczył! Zliczny chłopiec, aleporcelanowy, nie pytaj serca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •