[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Czy policja powiedziała dlaczego? - zapytał Bernie.-Powiedzieli, że gaz nie był zbyt mocny.Złodzieje nie chcieli, żeby Alice albo dzieciaki wyszły z garażu izobaczyły, jak odjeżdżają.Profesjonalna robota.-Dla mnie to trochę przerażające - skomentowała Leila.- Jak przeżyły to dzieci?-Ray został oczywiście kimś w rodzaju miejscowego bohatera - odparła Alice.- A Janet nadal nie zdajesobie chyba do końca sprawy, co się wydarzyło.-A gdzie się w ogóle podział Ray? Mam nadzieję - dodał Bernie, wskazując na leżącą w holu paczkę - że niejest za stary, żeby bawić się modelami samolotów.Tym można kierować za pomocą radia.-Będzie wniebowzięty - powiedziała Alice.- Jest w piwnicy.John przekazuje mu.-Nie, jest na zewnątrz.W basenie.- Tanner zdał sobie sprawę, że przerywając w tak ostry sposób i korygującżonę ściągnął na siebie spojrzenie Berniego.Nawet Alice była zdumiona kategorycznym tonem jego głosu.Trudno, niech będzie, pomyślał.Niech wszyscy wiedzą, że ojciec czuwa, że przez cały czas wie, gdzieznajdują się jego dzieci!Rozległo się szczekanie psa, a potem usłyszeli wjeżdżający na podjazd samochód.Ali podeszła do okna.-To Dick i Ginny.A Ray wcale nie jest w basenie - dodała, uśmiechając się do Johna.- Stoi przed domem iwita gości.-Musiał usłyszeć warkot samochodu - stwierdziła Leila, choć nikt jej o to nie pytał.Tanner zastanawiał się, dlaczego to powiedziała; zabrzmiało to tak, jakby występowała w jego obronie.Podszedł do frontowych drzwi i otworzył je.- Chodz, synku.Są tutaj jeszcze inni twoi przyjaciele.Na widok Ostermanów chłopcu zaświeciły się oczy.Bernie i Leila nigdy nie przyjeżdżali z pustymi rękoma.-Dzień dobry, ciociu Leilo, dzień dobry, wujku Bernie.- Raymond Tanner, lat dwanaście, dał się wyściskaćLeili, a potem trochę nieśmiało wymienił męski uścisk dłoni z Berniem.-Przywiezliśmy ci pewien mały drobiazg.Prawdę mówiąc, sugestię, co to ma być, dał twój kumpel, Merv.-Bernie przeszedł przez hol i podniósł leżącą na półce paczkę.- Mam nadzieję, że ci się spodoba.- Dziękuję bardzo.- Chłopiec złapał prezent i pobiegł doalni, żeby go rozpakować.Do holu weszła Virginia Tremayne - uosobienie chłodnej zmysłowości.Ubrana była w prostą, męską w stylukoszulę w różnokolorowe paski i obcisłą spódniczkę z dzianiny, która podkreślała ruchy jej ciała.Niektóremieszkanki Saddle Valley miały Ginny za złe sposób, w jaki się ubiera.Tutaj ich jednak nie było.Ginnybyła równą babką.- Powtórzyłam Dickowi, że dzwoniłeś do niego w środę -zwróciła się do Tannera - ale on twierdzi, że się z nim nieskontaktowałeś.Biedaka osaczyli na sali konferencyjnej jacyś okropnifinansiści z Cincinnati, Cleveland, czy jeszcze skądś indziej.Leila,skarbie! Bernie, kochany! - Ginny dotknęła ustami policzka Tannerai ruszyła dalej, omijając go tanecznym krokiem.Do holu wszedł Richard Tremayne.Wbił wzrok w obróconego do niego tyłem Tannera i to, co zobaczył,najwyrazniej mu się spodobało.Tanner poczuł jego wzrok na plecach i trochę zbyt szybko się obejrzał.Tremayne nie miał czasu uciecoczyma w bok.Jego mina przypomniała dziennikarzowi wyraz twarzy studiującego historię choroby lekarza.Przez ułamek sekundy obaj mężczyzni przyglądali się sobie w milczeniu, przyznając mimo woli, że cośprzed sobą kryją.A potem wszystko wróciło do normy, tak jak to się stało wcześniej po przyjezdzieOstermanów.%7ładen z nich nie odważył się odkryć kart.-Cześć, John.%7łałuję, że nie udało ci się ze mną skontaktować.Ginny wspominała, że chodziło ci zdaje się oporadę prawną.-Sądziłem, że już o tym czytałeś.-O czym, na litość boską?-Nowojorskie gazety nie poświęciły nam co prawda zbyt wiele uwagi, ale poczekaj, aż przeczytaszponiedziałkowe wydanie naszego tygodnika.Zostaniemy lokalnymi sławami.-O czym, do diabła, mówisz?-Obrabowano nas.W środę.Obrabowano, porwano, uśpiono chloroformem i Bóg jeden wie, co jeszcze!65 -Chyba żartujesz?-Niech go diabli, jeśli to robi - stwierdził, wchodząc do holu, Osterman.- Jak się masz, Dick?-Bernie! Co u ciebie słychać, stary byku! - Obaj mężczyzni uścisnęli sobie dłonie, ale Tremaynenajwyrazniej nie mógł oderwać oczu od Johna Tannera.-Słyszałeś, co on opowiada? Słyszałeś? Co się stało, na litość boską? Od wtorku siedziałem w mieście.Niemiałem nawet czasu zajrzeć do domu.-Wszystko wam opowiemy.Pózniej.Teraz zrobię drinki.- Tanner oddalił się od nich szybkim krokiem.Niemógł się mylić co do Tremayne'a.Adwokat był nie tylko wstrząśnięty tym, co usłyszał, ale wyraznieprzerażony.Do tego stopnia, że zaraz pospieszył z zapewnieniem, iż od wtorku nie było go w Saddle Valley.Zrobił drinki dla Tremayne'ów i przeszedł do kuchni, żeby rzucić okiem na basen i rosnący za nim las.Chociaż nie było nikogo widać, wiedział, że cały teren naszpikowany jest agentami.Ludzmi z lornetkami,krótkofalówkami i być może małymi odbiornikami, dzięki którym słyszeli każde wypowiedziane w tymdomu słowo.-Hej, John, ja nie żartuję.- To był Tremayne.Zawędrował za nim do kuchni.- Jak Boga kocham, o niczymnie słyszałem.Mam na myśli to, co się tutaj stało w środę.Dlaczego, do diabła, się ze mną nieskontaktowałeś?-Próbowałem.Zadzwoniłem nawet pod ten numer na Long Island.Chyba w Oyster Bay.-Cholera! Mówisz, jakbyś mnie nie znał.Ty albo Alice powinniście powiedzieć Ginny, co się stało.Wyszedłbym z tej pieprzonej konferencji, chyba nie masz co do tego żadnych wątpliwości!- Sprawa jest i tak nieaktualna.Zrobiłem ci drinka.Tremayne podniósł szklankę do ust.Miał mocną głowę.Pijąc łebw łeb potrafił upić każdego z nich do nieprzytomności.- Nie możesz tego tak zostawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •