[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Sophie"wytrwale posuwała się do przodu powzburzonym, oświetlonym księżycowymświatłem morzu i Jack musiał przyznać,iż nie pomylił się co do jej morskiejdzielności.- Nasz okręt bardzo sucho sztormuje - zsatysfakcją powiedział do Stephena,który woląc umrzeć na górze, wyczołgałsię na pokład.Doktor został tuprzywiązany do wspornika i stał teraz wmilczeniu za plecami kapitana,przemoczony i panicznie przestraszony.- Proszę?- Nasz - okręt - bardzo - sucho -sztormuje! Stephen niecierpliwiewzruszył ramionami: to nie był czas nażarty.Wiatr ucichł po wschodzie słońca.Owpół do siódmej rano po sztormiepozostała tylko rozkołysana martwa falai pasmo skłębionych chmur, nisko napółnocnym zachodzie, nad ZatokąLwów.Niebo było wręczniewiarygodnie czyste.W idealnieprzejrzystym powietrzu Stephen mógłbez trudu określić kolor nóżek małegopetrela, przelatującego o dobredwadzieścia jardów za rufą.- Pamiętam wszechogarniający,paraliżujący strach - powiedział, patrzącza odlatującym ptakiem.-Nie potrafię sobie jednak przypomnieć,na czym to uczucie polegało.Nie umiemopisać tego, co działo się we mnie.Sternik za kołem i oficer wachtowyspojrzeli na siebie z zażenowaniem.- To coś podobnego do przeżyć kobietypodczas porodu - kontynuował,podchodząc bliżej relingu, by śledzić lotpetrela.Mówił coraz głośniej.Sternik ioficer rozglądali się trwożnie dookoła:ktoś mógłby usłyszeć te potwornebrednie.Wygłaszał je przecież nie ktoinny, jak ich lekarz okrętowy,cudotwórca, który w jaskrawym świetlednia, na głównym pokładzie, otworzyłczaszkę artylerzysty, nazywanego terazAazarzem.Od tego czasu doktor byłprzez wszystkich bardziej niż poważany,lecz teraz brnął w stronę czegośabsolutnie niestosownego.- Pamiętampewien przypadek.- %7łagiel na horyzoncie! - zawołałobserwator na maszcie, wybawiającwszystkich z niezręcznej sytuacji.- Gdzie?- Na zawietrznej.Dwa, trzy rumby odtrawersu.Feluka.Mają jakieś kłopoty.Wszystko puścili luzno. Sophie" zmieniła kurs i już po chwili zjej pokładu można było dostrzec felukę,unoszącą się i opadającą na fali.Niepróbowała uciekać, płynąć innymkursem lub stanąć w dryfie.Jej żaglepowiewały w nieregularnychpodmuchach słabnącego wiatru.Niezareagowała na sygnały brygu, nikt nieodpowiedział na wołanie.Przy sterzefeluki nie było nikogo.Przez lunetęwidać było, iż rumpel przelatujeswobodnie z burty na burtę.- Ktoś leży na pokładzie! - wykrzyknąłBabbington, dumny, iż może wykazać sięspostrzegawczością.- Przy takiej fali trudno będzie opuścićłódz - mruknął Jack pod nosem, raczejdo siebie.- Williams, proszę podejśćjak najbliżej.Panie Watt, niech panpostawi kilku ludzi z odbijaczami.Copan myśli o tym statku, panie Marshall?- Cóż, sir.Moim zdaniem ta felukapochodzi z Tangeru lub Tetuanu, wkażdym razie na pewno z zachodniejczęści wybrzeża.- Człowiek w tej kwadratowej dziurzezmarł na skutek zarazy.- oznajmiłStephen Maturin, trzymając przy okulunetę.Po tych słowach zapanowałanienaturalna cisza, tak iż słychać było,jak wiatr szepce coś w wantach nanawietrznej.Odległość międzyjednostkami malała szybko i wszyscyteraz widzieli nieruchome ciałoprzewieszone przez otwór rufowejzejściówki.Półnagi mężczyzna leżał teżw kłębowisku splątanych lin przy sterze.- Proszę trzymać okręt na pełnychżaglach - polecił Jack.- Doktorze, czyjest pan absolutnie tego pewny? Proszęspojrzeć przez mój teleskop.Stephen popatrzył przez kapitańskąlunetę i stwierdził stanowczo:- Nie ma najmniejszej wątpliwości.Przygotuję moją torbę i przejdę na ichpokład.Może komuś udało się przeżyć.Feluka dotykała już prawie burty Sophie" i oswojona mangusta - nabarbarzyńskich statkach często trzymanote tępiące szczury zwierzęta - wspięłasię na reling, gotowa do skoku.StarySzwed o nazwisku Volgardson,wyjątkowo dobrotliwy i łagodnyczłowiek, rzucił w nią myjką, strącajączwierzę na pokład.Wszyscy stojącywzdłuż burty ludzie krzyczeli i gwizdali,usiłując je odstraszyć.- Panie Dillon, proszę zmienić hals -zadecydował Jack.Pokład Sophie" ożył natychmiast.Rozległy się gwizdki bosmana, ludzieruszyli biegiem na stanowiska.W tymzamieszaniu Stephen zawołał:- Proszę wysłać łódz.! Protestuję.!Jack chwycił doktora mocno za łokieć isiłą odprowadził do kabiny.- Szanowny panie.- tłumaczyłłagodnie.- Przykro mi, lecz nie możepan nalegać na wysłanie tam łodzi, a tymbardziej protestować.To jawny bunt, ajako buntownika musiałbym panapowiesić.Gdyby tylko dotknął pan nogą pokładutej feluki, nawet gdyby nie przywlókłpan na nasz okręt zarazy, musielibyśmyw Mahon podnieść żółtą flagę.Wie panchyba, co to oznacza.Czterdzieścicholernych dni kwarantanny na wyspie ikula w łeb, jeżeli tylko wychyli się nosza palisadę.O to tutaj chodzi.Niezależnie od tego, czy przeniósłby pando nas chorobę czy nie, połowa ludziumarłaby ze strachu.- Czy mam rozumieć, że odpłynie pan odtego statku, nie próbując nawet udzielićpomocy?- Oczywiście.- Cała odpowiedzialność za tenpostępek spada zatem tylko i wyłączniena pańskie sumienie.- Jak najbardziej.W dzienniku okrętowym znalazła sięjedynie drobna wzmianka o tymincydencie.Używającbeznamiętnego, oficjalnego języka,trudno byłoby zresztą przedstawićsytuację, w której lekarz okrętowypogroził pięścią kapitanowi.Całewydarzenie zarejestrowano niezbytszczegółowo: sprawdzono felukę, 1/4po godz.11 powrócono na poprzednikurs.Karty dziennika okrętowegoczekały na inny wpis, najszczęśliwszyod wielu lat (kapitan Allen byłpechowym dowódcą: większość czasuspędził, pływając w konwojach, apodczas patroli morze dookoła niegopustoszało - nigdy nie zdobył żadnegopryzu):.Po południu wiatrumiarkowany, słabnący.Postawionobramstengi masztów.Otwarto beczkę z wieprzowiną nr 113.Zawartośćczęściowo zepsuta.O godz.7zauważono żagiel w kierunkuzachodnim.Postawiono żagle wpościgu.Kierunek zachodni oznaczał w tymprzypadku kurs dokładnie z wiatrem, apostawienie żagli równało się zrozpostarciem na masztach wszystkiego,czym Sophie" dysponowała, łącznie zkompletem dodatkowych, bocznychżagli.Rozwinięto również bombramsle,a nawet bonnety.Zcigana jednostkaokazała się bowiem sporą polakrą zożaglowaniem łacińskim na fokmaszcieoraz stenmaszcie i z rejowym nagrotmaszcie.Była więc statkiemfrancuskim lub hiszpańskim i na pewnocennym pryzem, gdyby udało się jądopaść.Polakra jednak wcale nie miałaochoty dać się złapać.W chwili, gdyzostała dostrzeżona, leżała w dryfie, ajej załoga naprawiała uszkodzonypodczas sztormu grotmaszt.Zanim na Sophie" wybrano szotybramsli, polakra uciekała już z wiatrem,z postawionymi wszystkimi żaglami.Była bardzo płochliwa, wyraznie nielubiła podobnych niespodzianek. Sophie", na której było wieluwprawionych w stawianiu żagli ludzi,przez pierwszy kwadrans pokonywaładwie mile na jedną milę uciekającejjednostki.Gdy jednak polakra postawiławszystkie płótna, szansę prawie sięwyrównały.Obie jednostki żeglowałypełnym baksztagiem i za sprawąolbrzymiego rejowego grotżagla brygwciąż miał lekką przewagę.Rozpędziwszy się maksymalnie, płynął zprędkością ponad siedmiu węzłów, napolakry sześć.Mimo to, odległośćdzieląca go od potencjalnej zdobyczywynosiła około czterech mil, a dozapadnięcia ciemności pozostałyzaledwie trzy godziny.Księżyc miałwzejść dopiero o wpół do trzeciej nadranem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Sophie"wytrwale posuwała się do przodu powzburzonym, oświetlonym księżycowymświatłem morzu i Jack musiał przyznać,iż nie pomylił się co do jej morskiejdzielności.- Nasz okręt bardzo sucho sztormuje - zsatysfakcją powiedział do Stephena,który woląc umrzeć na górze, wyczołgałsię na pokład.Doktor został tuprzywiązany do wspornika i stał teraz wmilczeniu za plecami kapitana,przemoczony i panicznie przestraszony.- Proszę?- Nasz - okręt - bardzo - sucho -sztormuje! Stephen niecierpliwiewzruszył ramionami: to nie był czas nażarty.Wiatr ucichł po wschodzie słońca.Owpół do siódmej rano po sztormiepozostała tylko rozkołysana martwa falai pasmo skłębionych chmur, nisko napółnocnym zachodzie, nad ZatokąLwów.Niebo było wręczniewiarygodnie czyste.W idealnieprzejrzystym powietrzu Stephen mógłbez trudu określić kolor nóżek małegopetrela, przelatującego o dobredwadzieścia jardów za rufą.- Pamiętam wszechogarniający,paraliżujący strach - powiedział, patrzącza odlatującym ptakiem.-Nie potrafię sobie jednak przypomnieć,na czym to uczucie polegało.Nie umiemopisać tego, co działo się we mnie.Sternik za kołem i oficer wachtowyspojrzeli na siebie z zażenowaniem.- To coś podobnego do przeżyć kobietypodczas porodu - kontynuował,podchodząc bliżej relingu, by śledzić lotpetrela.Mówił coraz głośniej.Sternik ioficer rozglądali się trwożnie dookoła:ktoś mógłby usłyszeć te potwornebrednie.Wygłaszał je przecież nie ktoinny, jak ich lekarz okrętowy,cudotwórca, który w jaskrawym świetlednia, na głównym pokładzie, otworzyłczaszkę artylerzysty, nazywanego terazAazarzem.Od tego czasu doktor byłprzez wszystkich bardziej niż poważany,lecz teraz brnął w stronę czegośabsolutnie niestosownego.- Pamiętampewien przypadek.- %7łagiel na horyzoncie! - zawołałobserwator na maszcie, wybawiającwszystkich z niezręcznej sytuacji.- Gdzie?- Na zawietrznej.Dwa, trzy rumby odtrawersu.Feluka.Mają jakieś kłopoty.Wszystko puścili luzno. Sophie" zmieniła kurs i już po chwili zjej pokładu można było dostrzec felukę,unoszącą się i opadającą na fali.Niepróbowała uciekać, płynąć innymkursem lub stanąć w dryfie.Jej żaglepowiewały w nieregularnychpodmuchach słabnącego wiatru.Niezareagowała na sygnały brygu, nikt nieodpowiedział na wołanie.Przy sterzefeluki nie było nikogo.Przez lunetęwidać było, iż rumpel przelatujeswobodnie z burty na burtę.- Ktoś leży na pokładzie! - wykrzyknąłBabbington, dumny, iż może wykazać sięspostrzegawczością.- Przy takiej fali trudno będzie opuścićłódz - mruknął Jack pod nosem, raczejdo siebie.- Williams, proszę podejśćjak najbliżej.Panie Watt, niech panpostawi kilku ludzi z odbijaczami.Copan myśli o tym statku, panie Marshall?- Cóż, sir.Moim zdaniem ta felukapochodzi z Tangeru lub Tetuanu, wkażdym razie na pewno z zachodniejczęści wybrzeża.- Człowiek w tej kwadratowej dziurzezmarł na skutek zarazy.- oznajmiłStephen Maturin, trzymając przy okulunetę.Po tych słowach zapanowałanienaturalna cisza, tak iż słychać było,jak wiatr szepce coś w wantach nanawietrznej.Odległość międzyjednostkami malała szybko i wszyscyteraz widzieli nieruchome ciałoprzewieszone przez otwór rufowejzejściówki.Półnagi mężczyzna leżał teżw kłębowisku splątanych lin przy sterze.- Proszę trzymać okręt na pełnychżaglach - polecił Jack.- Doktorze, czyjest pan absolutnie tego pewny? Proszęspojrzeć przez mój teleskop.Stephen popatrzył przez kapitańskąlunetę i stwierdził stanowczo:- Nie ma najmniejszej wątpliwości.Przygotuję moją torbę i przejdę na ichpokład.Może komuś udało się przeżyć.Feluka dotykała już prawie burty Sophie" i oswojona mangusta - nabarbarzyńskich statkach często trzymanote tępiące szczury zwierzęta - wspięłasię na reling, gotowa do skoku.StarySzwed o nazwisku Volgardson,wyjątkowo dobrotliwy i łagodnyczłowiek, rzucił w nią myjką, strącajączwierzę na pokład.Wszyscy stojącywzdłuż burty ludzie krzyczeli i gwizdali,usiłując je odstraszyć.- Panie Dillon, proszę zmienić hals -zadecydował Jack.Pokład Sophie" ożył natychmiast.Rozległy się gwizdki bosmana, ludzieruszyli biegiem na stanowiska.W tymzamieszaniu Stephen zawołał:- Proszę wysłać łódz.! Protestuję.!Jack chwycił doktora mocno za łokieć isiłą odprowadził do kabiny.- Szanowny panie.- tłumaczyłłagodnie.- Przykro mi, lecz nie możepan nalegać na wysłanie tam łodzi, a tymbardziej protestować.To jawny bunt, ajako buntownika musiałbym panapowiesić.Gdyby tylko dotknął pan nogą pokładutej feluki, nawet gdyby nie przywlókłpan na nasz okręt zarazy, musielibyśmyw Mahon podnieść żółtą flagę.Wie panchyba, co to oznacza.Czterdzieścicholernych dni kwarantanny na wyspie ikula w łeb, jeżeli tylko wychyli się nosza palisadę.O to tutaj chodzi.Niezależnie od tego, czy przeniósłby pando nas chorobę czy nie, połowa ludziumarłaby ze strachu.- Czy mam rozumieć, że odpłynie pan odtego statku, nie próbując nawet udzielićpomocy?- Oczywiście.- Cała odpowiedzialność za tenpostępek spada zatem tylko i wyłączniena pańskie sumienie.- Jak najbardziej.W dzienniku okrętowym znalazła sięjedynie drobna wzmianka o tymincydencie.Używającbeznamiętnego, oficjalnego języka,trudno byłoby zresztą przedstawićsytuację, w której lekarz okrętowypogroził pięścią kapitanowi.Całewydarzenie zarejestrowano niezbytszczegółowo: sprawdzono felukę, 1/4po godz.11 powrócono na poprzednikurs.Karty dziennika okrętowegoczekały na inny wpis, najszczęśliwszyod wielu lat (kapitan Allen byłpechowym dowódcą: większość czasuspędził, pływając w konwojach, apodczas patroli morze dookoła niegopustoszało - nigdy nie zdobył żadnegopryzu):.Po południu wiatrumiarkowany, słabnący.Postawionobramstengi masztów.Otwarto beczkę z wieprzowiną nr 113.Zawartośćczęściowo zepsuta.O godz.7zauważono żagiel w kierunkuzachodnim.Postawiono żagle wpościgu.Kierunek zachodni oznaczał w tymprzypadku kurs dokładnie z wiatrem, apostawienie żagli równało się zrozpostarciem na masztach wszystkiego,czym Sophie" dysponowała, łącznie zkompletem dodatkowych, bocznychżagli.Rozwinięto również bombramsle,a nawet bonnety.Zcigana jednostkaokazała się bowiem sporą polakrą zożaglowaniem łacińskim na fokmaszcieoraz stenmaszcie i z rejowym nagrotmaszcie.Była więc statkiemfrancuskim lub hiszpańskim i na pewnocennym pryzem, gdyby udało się jądopaść.Polakra jednak wcale nie miałaochoty dać się złapać.W chwili, gdyzostała dostrzeżona, leżała w dryfie, ajej załoga naprawiała uszkodzonypodczas sztormu grotmaszt.Zanim na Sophie" wybrano szotybramsli, polakra uciekała już z wiatrem,z postawionymi wszystkimi żaglami.Była bardzo płochliwa, wyraznie nielubiła podobnych niespodzianek. Sophie", na której było wieluwprawionych w stawianiu żagli ludzi,przez pierwszy kwadrans pokonywaładwie mile na jedną milę uciekającejjednostki.Gdy jednak polakra postawiławszystkie płótna, szansę prawie sięwyrównały.Obie jednostki żeglowałypełnym baksztagiem i za sprawąolbrzymiego rejowego grotżagla brygwciąż miał lekką przewagę.Rozpędziwszy się maksymalnie, płynął zprędkością ponad siedmiu węzłów, napolakry sześć.Mimo to, odległośćdzieląca go od potencjalnej zdobyczywynosiła około czterech mil, a dozapadnięcia ciemności pozostałyzaledwie trzy godziny.Księżyc miałwzejść dopiero o wpół do trzeciej nadranem [ Pobierz całość w formacie PDF ]