[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stopy brodziły wsłomie.Dłonie uderzyły o jakąś ściankę.Przegroda.Poszła kawałek dalej.Następnaprzegroda.Usłyszała kroki z boku stajni, a potem w drzwiach.Kucnęła za jedną z przegród,próbowała zapanować nad oddechem.Czuła, że lada chwila zemdleje.Kroki zwolniły.Prześladowca tak samo natrafił na ciemność i próbował posuwać siępo omacku.Był coraz bliżej.Bernice wycofała się na sam koniec przegrody myśląc, gdzie można by się ukryć.Jejdłoń natrafiła na jakiś trzonek.Pomacała niżej.Widły.Ujęła je w dłonie.Czy będzie w stanieużyć tego z zimną krwią?Kroki zbliżały się w równym tempie.Prześladowca sprawdzał po drodzekażdą przegrodę.Bernice dostrzegła wąski snop światła, tańczący po słomie.Uniosła widły, pęknięte żebro zaprotestowało bólem. Pożałujesz tego, że zachciało cisię mnie gonić - pomyślała.W tej chwili obowiązywało prawo dżungli.Kroki były już bardzo blisko.Mały snop światła pojawił się akurat przed jejprzegrodą.Była gotowa na wszystko.Zwiatło padło w jej oczy.Zdawało się jej, żenapastnikowi jakby zaparło dech.Dalej, Bernice! Rzuć widłami! Ale ramiona odmówiły jejposłuszeństwa.- Bernice Krueger? - zapytał jakiś stłumiony kobiecy głos.Bernice nie ruszyła się.Trzymała widły wysoko, wciąż nie mogąc złapać tchu.Promień światła oświetlał przerażoną twarz z podbitymi oczami, w których malowało sięszaleństwo. Prześladowca na jej widok cofnął się gwałtownie i wyszeptał:- Bernice, nie! Nie rzucaj!Bernice jeszcze mocniej zapragnęła rzucić widłami.Jęcząc i dysząc próbowała zmusićramiona do ruchu.Daremnie.- Bernice - usłyszała głos - to ja, Susan Jacobson! Jestem sama! Nie odłożyła wideł.Wtej chwili nie była w stanie racjonalnie myśleć, słowado niej nie docierały.- Słyszysz mnie? - znów odezwał się głos.- Proszę, odłóż te widły.Nic ci nie zrobię.To nie policja, naprawdę.- Kim jesteś? - zapytała w końcu Bernice drżącym, urywanym głosem.- Susan Jacobson, Bernice - powiedziała, a potem powtórzyła powoli- Susan Jacobson, mieszkałam w jednym pokoju z twoją siostrą, Pat.Miałyśmy siędzisiaj spotkać.Bernice nagle otrząsnęła się z majaczeń, a może jakiegoś koszmaru na jawie.Tonazwisko nareszcie przesiąkło do umysłu i obudziło ją.- Ty.Ty chyba żartujesz - wyrzuciła resztką tchu.- Nie żartuję.To ja.Susan poświeciła maleńką latarką na własną twarz.Nie, tych czarnych włosów ibladej cery nie dało się z niczym pomylić, choć miejsce czarnych szat zajęły dżinsy igranatowy sweter.Bernice opuściła widły.Potem rzuciła je na ziemię i wydała z siebie jęk, zasłaniającusta dłonią.Nagle uświadomiła sobie, że wszystko ją okropnie boli.Opadła na kolana, wprostw słomę i obiema rękami objęła się za klatkę piersiową.- Co ci jest? - zapytała Susan.- Zgaś to światło, jeszcze cię zobaczą - usłyszała w odpowiedzi.Zwiatełko zgasło.Bernice poczuła, że Susan ją dotyka.- Jesteś ranna! - powiedziała.- Usiłuję.po prostu.nie przejmować się tym - wyszeptała Bernice.- %7łyję, znalazłam Susan Jacobson, prawdziwą i żywą, nie musiałam nikogo zabijać,policja mnie nie znalazła.i i mam pęknięte żebro! Oooch.Susan objęła Bernice ramionami, żeby ją pocieszyć.- Ostrożnie, ostrożnie - ostrzegła Bernice.- Skąd ty się tu wzięłaś? Jak mnieznalazłaś?- Obserwowałam gospodę z drugiej strony ulicy, patrzyłam, czy nie pojawisz się ty,albo Kevin.Zobaczyłam, jak policja wchodzi do środka, a potem jak wybiegasz tylnymwyjściem.Od razu wiedziałam, że to ty.Jeszcze w college u często się wałęsaliśmy po tychokolicach, więc znałam ścieżkę, którą pobiegłaś i wiedziałam, że wychodzi na tę drogę tutaj.Pojechałam samochodem naokoło, myślałam, że cię wyprzedzę, potem wskoczysz do mojegowozu, ale byłaś już za daleko, a w dodatku zaczęłaś uciekać.Bernice spuściła głowę.Poczuła, że znów wzbierają w niej te nieznane dotąd uczucia.- Zawsze myślałam, że nigdy w życiu nie zobaczę żadnego cudu, ale teraz już samanie wiem.***Hank zakończył opowiadanie, a także - nieustannie nakłaniany przez Marshalla -uporał się w końcu z obiadem.Marshall zaczął zadawać pytania, na które Hank odpowiadałna miarę swojej znajomości Pisma.- No więc - zapytał Marshall - jeśli ewangelie mówią, że Jezus i uczniowie wyganialinieczyste duchy, to właśnie o to chodziło?- Właśnie o to - odpowiedział Hank.Marshall oparł się plecami o kraty i myślał dalej.- To by naturalnie wiele wyjaśniało.Ale co z Sandy? Czy myślisz, że ona.że onaby.- Nie wiem na pewno, ale niewykluczone.- To coś, z czym ja wczoraj rozmawiałem.to na pewno nie była ona.Wyglądała jakszalona, mówię ci, nie uwierzysz.No, nie, chyba jednak uwierzysz - poprawił się.- Nie widzisz, co się dzieje? - Hank był przejęty.- To cud Boży, Marshall.Przez całyczas badałeś te wszystkie przestępstwa finansowe, intrygi, zbrodnie i zastanawiałeś się, JAKto jest możliwe, że dzieje się to tak bez przeszkód, że z taką wielką siłą podporządkowujeżycie osobiste tych wszystkich osób.Teraz już masz odpowiedz na swoje pytanie.A kiedy miopowiedziałeś, co wykryłeś i co przeszedłeś, ja mam odpowiedz na swoje DLACZEGO.Przez cały ten czas stawałem twarzą w twarz ze złymi mocami, które są w tym mieście, ale dotej pory nie wiedziałem, do czego zmierzają.A teraz wiem.Nie mam najmniejszejwątpliwości, że to Pan nas tu razem umieścił.Marshall uśmiechnął się bez przekonania.- To co teraz zrobimy, pastorze? Zamknęli nas tutaj, nie pozwalają na kontakt zrodziną, przyjaciółmi, prawnikami, z nikim! Coś mi się zdaje, że nasze konstytucyjne prawanie na wiele się w tych okolicznościach zdadzą.Hank oparł się o zimną betonową ścianę i myślał.- To jedynie sam Bóg wie.Ale mam mocne przeświadczenie, że On nas w towprowadził i On też ma sposób, żeby nas stąd wydostać.- Skoro już mowa o silnych przeświadczeniach - odparł Marshall - to jestem pewien,że chcą, abyśmy nie pętali się im pod nogami, kiedy będą realizowali swoje plany.Ciekawjestem, co zostanie z tego miasta, z naszychmiejsc pracy, domów, rodzin, z wszystkiego, co nam było drogie, kiedy uda nam sięstąd wydostać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Stopy brodziły wsłomie.Dłonie uderzyły o jakąś ściankę.Przegroda.Poszła kawałek dalej.Następnaprzegroda.Usłyszała kroki z boku stajni, a potem w drzwiach.Kucnęła za jedną z przegród,próbowała zapanować nad oddechem.Czuła, że lada chwila zemdleje.Kroki zwolniły.Prześladowca tak samo natrafił na ciemność i próbował posuwać siępo omacku.Był coraz bliżej.Bernice wycofała się na sam koniec przegrody myśląc, gdzie można by się ukryć.Jejdłoń natrafiła na jakiś trzonek.Pomacała niżej.Widły.Ujęła je w dłonie.Czy będzie w stanieużyć tego z zimną krwią?Kroki zbliżały się w równym tempie.Prześladowca sprawdzał po drodzekażdą przegrodę.Bernice dostrzegła wąski snop światła, tańczący po słomie.Uniosła widły, pęknięte żebro zaprotestowało bólem. Pożałujesz tego, że zachciało cisię mnie gonić - pomyślała.W tej chwili obowiązywało prawo dżungli.Kroki były już bardzo blisko.Mały snop światła pojawił się akurat przed jejprzegrodą.Była gotowa na wszystko.Zwiatło padło w jej oczy.Zdawało się jej, żenapastnikowi jakby zaparło dech.Dalej, Bernice! Rzuć widłami! Ale ramiona odmówiły jejposłuszeństwa.- Bernice Krueger? - zapytał jakiś stłumiony kobiecy głos.Bernice nie ruszyła się.Trzymała widły wysoko, wciąż nie mogąc złapać tchu.Promień światła oświetlał przerażoną twarz z podbitymi oczami, w których malowało sięszaleństwo. Prześladowca na jej widok cofnął się gwałtownie i wyszeptał:- Bernice, nie! Nie rzucaj!Bernice jeszcze mocniej zapragnęła rzucić widłami.Jęcząc i dysząc próbowała zmusićramiona do ruchu.Daremnie.- Bernice - usłyszała głos - to ja, Susan Jacobson! Jestem sama! Nie odłożyła wideł.Wtej chwili nie była w stanie racjonalnie myśleć, słowado niej nie docierały.- Słyszysz mnie? - znów odezwał się głos.- Proszę, odłóż te widły.Nic ci nie zrobię.To nie policja, naprawdę.- Kim jesteś? - zapytała w końcu Bernice drżącym, urywanym głosem.- Susan Jacobson, Bernice - powiedziała, a potem powtórzyła powoli- Susan Jacobson, mieszkałam w jednym pokoju z twoją siostrą, Pat.Miałyśmy siędzisiaj spotkać.Bernice nagle otrząsnęła się z majaczeń, a może jakiegoś koszmaru na jawie.Tonazwisko nareszcie przesiąkło do umysłu i obudziło ją.- Ty.Ty chyba żartujesz - wyrzuciła resztką tchu.- Nie żartuję.To ja.Susan poświeciła maleńką latarką na własną twarz.Nie, tych czarnych włosów ibladej cery nie dało się z niczym pomylić, choć miejsce czarnych szat zajęły dżinsy igranatowy sweter.Bernice opuściła widły.Potem rzuciła je na ziemię i wydała z siebie jęk, zasłaniającusta dłonią.Nagle uświadomiła sobie, że wszystko ją okropnie boli.Opadła na kolana, wprostw słomę i obiema rękami objęła się za klatkę piersiową.- Co ci jest? - zapytała Susan.- Zgaś to światło, jeszcze cię zobaczą - usłyszała w odpowiedzi.Zwiatełko zgasło.Bernice poczuła, że Susan ją dotyka.- Jesteś ranna! - powiedziała.- Usiłuję.po prostu.nie przejmować się tym - wyszeptała Bernice.- %7łyję, znalazłam Susan Jacobson, prawdziwą i żywą, nie musiałam nikogo zabijać,policja mnie nie znalazła.i i mam pęknięte żebro! Oooch.Susan objęła Bernice ramionami, żeby ją pocieszyć.- Ostrożnie, ostrożnie - ostrzegła Bernice.- Skąd ty się tu wzięłaś? Jak mnieznalazłaś?- Obserwowałam gospodę z drugiej strony ulicy, patrzyłam, czy nie pojawisz się ty,albo Kevin.Zobaczyłam, jak policja wchodzi do środka, a potem jak wybiegasz tylnymwyjściem.Od razu wiedziałam, że to ty.Jeszcze w college u często się wałęsaliśmy po tychokolicach, więc znałam ścieżkę, którą pobiegłaś i wiedziałam, że wychodzi na tę drogę tutaj.Pojechałam samochodem naokoło, myślałam, że cię wyprzedzę, potem wskoczysz do mojegowozu, ale byłaś już za daleko, a w dodatku zaczęłaś uciekać.Bernice spuściła głowę.Poczuła, że znów wzbierają w niej te nieznane dotąd uczucia.- Zawsze myślałam, że nigdy w życiu nie zobaczę żadnego cudu, ale teraz już samanie wiem.***Hank zakończył opowiadanie, a także - nieustannie nakłaniany przez Marshalla -uporał się w końcu z obiadem.Marshall zaczął zadawać pytania, na które Hank odpowiadałna miarę swojej znajomości Pisma.- No więc - zapytał Marshall - jeśli ewangelie mówią, że Jezus i uczniowie wyganialinieczyste duchy, to właśnie o to chodziło?- Właśnie o to - odpowiedział Hank.Marshall oparł się plecami o kraty i myślał dalej.- To by naturalnie wiele wyjaśniało.Ale co z Sandy? Czy myślisz, że ona.że onaby.- Nie wiem na pewno, ale niewykluczone.- To coś, z czym ja wczoraj rozmawiałem.to na pewno nie była ona.Wyglądała jakszalona, mówię ci, nie uwierzysz.No, nie, chyba jednak uwierzysz - poprawił się.- Nie widzisz, co się dzieje? - Hank był przejęty.- To cud Boży, Marshall.Przez całyczas badałeś te wszystkie przestępstwa finansowe, intrygi, zbrodnie i zastanawiałeś się, JAKto jest możliwe, że dzieje się to tak bez przeszkód, że z taką wielką siłą podporządkowujeżycie osobiste tych wszystkich osób.Teraz już masz odpowiedz na swoje pytanie.A kiedy miopowiedziałeś, co wykryłeś i co przeszedłeś, ja mam odpowiedz na swoje DLACZEGO.Przez cały ten czas stawałem twarzą w twarz ze złymi mocami, które są w tym mieście, ale dotej pory nie wiedziałem, do czego zmierzają.A teraz wiem.Nie mam najmniejszejwątpliwości, że to Pan nas tu razem umieścił.Marshall uśmiechnął się bez przekonania.- To co teraz zrobimy, pastorze? Zamknęli nas tutaj, nie pozwalają na kontakt zrodziną, przyjaciółmi, prawnikami, z nikim! Coś mi się zdaje, że nasze konstytucyjne prawanie na wiele się w tych okolicznościach zdadzą.Hank oparł się o zimną betonową ścianę i myślał.- To jedynie sam Bóg wie.Ale mam mocne przeświadczenie, że On nas w towprowadził i On też ma sposób, żeby nas stąd wydostać.- Skoro już mowa o silnych przeświadczeniach - odparł Marshall - to jestem pewien,że chcą, abyśmy nie pętali się im pod nogami, kiedy będą realizowali swoje plany.Ciekawjestem, co zostanie z tego miasta, z naszychmiejsc pracy, domów, rodzin, z wszystkiego, co nam było drogie, kiedy uda nam sięstąd wydostać [ Pobierz całość w formacie PDF ]