[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż mogły go obchodzić braki paliwa w kraju? Nonsens! Był zbyt wysokopostawionym człowiekiem, by przejmować się takimi trywialnościami.Miał stosunki i miałpieniądze.Grand przekroczył właśnie granicę i nieoczekiwanie zatrzymał samochód.Przezdłuższy czas siedział zamyślony, po czym zawrócił i skręcił w boczną drogę.- Co ty, na Boga, robisz? - krzyknęła żona histerycznym tonem.- Czyż nie mieliśmyjechać do Barcelony?- Nie.Mam ochotę popatrzeć na Pireneje - odparł grand krótko.- Ale ja muszę zrobić zakupy w Barcelonie, przecież wiesz o tym! Co to wszystko maznaczyć?Grand także się nad tym zastanawiał.Co znaczy ów nagły impuls, by pojechać przezPireneje?- Tu jest bardzo ładnie - odparł z uporem.Córka nie mówiła nic.Zacisnęła tylko wargi i wyglądała kropka w kropkę tak jakmatka.- Ja naprawdę nie rozumiem - piszczała pani.- Co ty chcesz robić w górach? I na tychokropnych drogach? Rozbijemy samochód, zobaczysz, i.- Zamilcz! - uciął grand.- Będzie tak, jak powiedziałem.W głębi duszy jednak i on odczuwał niepokój.Co go gna na te wyboiste szlaki? Czułsię tak jakby.Jakby kierowała nim czyjaś wola?Ale przecież on nigdy nie pozwalał sobą kierować! Nie znosił czegoś podobnego.Nie, nie, to on sam, oczywiście, po prostu chce zobaczyć Pireneje i tyle.Zdenerwowane zawodzenie żony nagle ucichło.- Co się tam dzieje? - krzyknęła zdławionym głosem.- O, mój Boże - jęknął grand.- Czy on dusi tego chłopca?Zatrzymał samochód, gdy tylko podjechał do walczących.Vetlemu rzeczywiście udałosię hałasować tak głośno, że napastnik nie słyszał zbliżającego się auta.Teraz wyrwał chłopcupugilares i zaczął uciekać co sił w nogach.Córka granda krzyczała wniebogłosy:- Nie goń go, ojcze! On jest niebezpieczny!- Ukradł chłopcu pugilares! - wołała jej matka. Grand był mężczyzną w sile wieku i słowo  lęk było mu obce.Nie na darmo należałdo najwyższych warstw społecznych.Już wyskoczył z samochodu, złapał złodzieja za kark ijednym ciosem powalił na ziemię.Uderzenie było tak silne, że tamten stracił przytomność, awtedy grand wyjął z samochodu linkę i związał przestępcę.Pani tymczasem uklękła obok Vetlego, który wciąż się krztusząc obmacywał obolałegardło.Nie rozumiał ani słowa ze zdenerwowanego szczebiotu pani, ale pojmował istotę tego,co mówiła: że został cudownie ocalony dosłownie w ostatniej chwili.Przysięgał sobie, że teraz będzie już dużo ostrożniejszy.Panienka przybiegła z jego pugilaresem.Z wysiłkiem i bardzo poważnie powiedział: bardzo dziękuję w swoim ojczystym języku.- Ach, ojcze, on nie mówi po hiszpańsku!Grand pomógł Vetlemu wstać.- Merci - wykrztusił chłopiec.Nauczył się tego podziękowania we Francji.- Jesteś Francuzem? - zapytał grand w tym właśnie języku.- Non.Jestem Norwegiem - odparł Vetle.- Norvege.- A, Noruega! - rzekła małżonka granda, po czym wyrzuciła z siebie długi potok słów,a zakończyła pytaniem: - Dokąd zmierzasz?Vetle jednak nie rozumiał niczego.Pani zamachała rękami, pokazywała przed siebie i wciąż ponawiała pytanie.Trochę niepewnie Vetle wyjął mapę.- Si! Si! - mówili tamci.Pokazał im miejsce, do którego zamierzał się dostać.- Madre de Dios! Las Maristinas? - jęknęła pani, która najwyrazniej miała zwyczajjęczeć przy lada okazji.Wtedy grand powiedział coś, co Vetle tłumaczył sobie jako  studiować ptaki.Kiwałwięc głową i powtarzał w odpowiedzi: - Si, si! - Właśnie się tego słówka od nich nauczył.Nawszelki wypadek jednak starał się mieszanym norwesko-francuskim z wydatną pomocą rąkwytłumaczyć im, że ma tam kogoś odwiedzić.Zdawało mu się bowiem, że ptaki jako powóddla takiej podróży to nie brzmi zbyt poważnie. Mon pere (mój ojciec), wykrztusił łamiącymsię głosem, gdy dopytywali się a jakieś szczegóły.I prosił w duszy ojca Christoffera, bywybaczył to małe kłamstwo.Grand zwrócił się do małżonki:- W takim razie jedziemy da Barcelony.I tak muszę zawrócić do wioski, którą dopieroco minęliśmy, żeby oddać policji tego łobuza.Chłopiec może chyba pojechać z nami? - Oczywiście! - zawołały panie chórem.Udało im się nawet wytłumaczyć to Vetlemu.A kiedy pokazały na mapie, dokąd onisami się udają, Vetle poczuł, że przepełnia go szczęście.Kordoba! To znaczy, że przejedzie znimi prawie całą Hiszpanię, niemal do samego celu!Po samochodzie, po ubraniach wszystkich państwa i po ich manierach Poznawał, że toludzie bardzo bogaci i wytworni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •