[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Balwierz mówił,wydawało się to łatwe, okazało się jednak, że niemal za każdym podrzutem piłeczka zostajewprawiona w ruch wirowy i zbacza z toru.Gdy przytrzymywał ją za długo, by towyhamować, spadała mu na twarz albo przelatywała za ramię, jeżeli rozluznił dłoń, uciekała.Ale nie rezygnował i niebawem chwycił rytm.Kiedy przed wieczerzą popisał się świeżonabytą umiejętnością, odniósł wrażenie, że Balwierz jest zadowolony.Na drugi dzień Balwierz zatrzymał wóz przed wsią Luton i pokazał Robowi, jakwyrzucać dwie piłeczki, żeby tory ich lotu się nie przecinały.- Unikniesz zderzenia w powietrzu, jeżeli jedną podbijesz z wyprzedzeniem albo wyżejniż drugą - pouczył.Ledwie się zaczął występ w Luton, Rob wymknął się z dwiema piłeczkami, by poćwiczyćna polanie w lesie.Najczęściej obie, niebieska i czerwona, zderzały się w powietrzu zestuknięciem, które brzmiało jak drwina, spadały, toczyły się po ziemi; zbierając je, czuł sięgłupi i niezdarny.Ale oglądały to tylko myszy polne i przypadkowe ptaki, powtarzał więcpróby.Z czasem się przekonał, że udaje mu się podrzucić obie piłeczki, jeżeli pierwszawylatuje z lewej dłoni wysoko, a druga leci niżej.wiczył przez dwa dni, zanim był na tyle zsiebie zadowolony, by się popisać przed Balwierzem, który wtedy mu pokazał, jak wyrzucaćobie piłeczki, aby zataczały koła.- To się wydaje trudniejsze, niż jest.Podrzucasz pierwszą.Kiedy jest w górze,przekładasz do prawej ręki drugą.Lewa chwyta pierwszą, prawa podrzuca drugą i tak dalej,hop, hop, hop! Podbite szybko wylatują w górę, ale dużo wolniej opadają.To sekret żonglera,w tym jego ratunek.Masz mnóstwo czasu.Pod koniec tygodnia Balwierz już go uczył, jak żonglować czerwoną i niebieską piłeczkąjedną ręką.Jedną piłeczkę musiał trzymać na dłoni, drugą dalej, na palcach.Rob cieszył się,że dłonie ma duże.Bardzo często upuszczał piłeczki, lecz wreszcie opanował tę sztukę:najpierw podbijał czerwoną, a zanim opadła, niebieska już wyskakiwała w górę.Tańczyły takw górę i w dół z jednej dłoni, hop, hop, hop! wiczył w każdej wolnej chwili.Proszę: obiepiłeczki krążą, obie się mijają, obie piłeczki wyrzuca tylko prawą ręką, obie tylko lewą.Odkrył, że żonglując bardzo nisko może zwiększyć szybkość.Przystanęli na dłuższy popas pod miasteczkiem Bletchley, Balwierz bowiem kupił odjakiegoś wieśniaka łabędzia.Było to jeszcze prawie pisklę, niemniej większe od wszystkichptaków, jakie Rob widział przyrządzone do jedzenia.Wieśniak sprzedał łabędzia jużsprawionego, ale Balwierz poddał go jeszcze różnym zabiegom: umył starannie w strumieniu,potem uwiesił za łapy nad małym ogniem, żeby opalić resztki pierza, wreszcie nadziałkasztanami, cebulą, tłuszczem i przyprawami, jak godziło się zrobić z ptakiem, który tylekosztował.- Mięso łabędzia jest ostrzejsze niż gęsina, ale bardziej suche niż mięso kaczki, toteżtrzeba je obłożyć - z zadowoleniem pouczył Roba.Owinął całego ptaka cienkimi płatamisolonej słoniny, tak że zachodziły na siebie, i zgrabnie ukształtował.Owiązał go na koniec lnianą nicią i zawiesił na rożnie nad ogniem.Rob wprawiał się w żonglowaniu tak blisko ogniska, że dochodzące zapachy były słodkąudręką.%7łar płomieni wytapiał ze słoniny tłuszcz zwilżając chude mięso, a tłuszcz wnadzieniu topił się powoli i nasączał ptaka od środka.Gdy Balwierz obracał łabędzia nasłużącej jako rożen zielonej gałęzi, cienka warstwa słoniny kurczyła się i wysychała.Jak jużptak był gotowy i został zdjęty z rożna, solona słonina pękła i odpadła.Mięso pod nią byłowilgotne i miękkie, trochę żylaste, ale pięknie przesiąknięte tłuszczem i upieczone.Zjedli pokawałku z gorącym kasztanowym nadzieniem i młodą gotowaną dynią - Rob dostał wielkieróżowe udko.Nazajutrz wstali wcześnie i dobrze popędzili konia, pokrzepieni całym dniemodpoczynku.Zatrzymali się na śniadanie przy drodze i ze smakiem zjedli trochę zimnej piersiłabędzia z przypiekanym chlebem i serem.Po posiłku Balwierz beknął i wręczył Robowitrzecią drewnianą piłeczkę, pomalowaną na zielono.Pełzli jak mrówki nizinami, potem wśród wzgórz wyżyny Cotswold, niskich i łagodnych,pięknych w stonowanych barwach lata.Po dolinach tuliły się wsie i więcej w nich byłokamiennych domów, niż Rob oglądał w Londynie.Trzy dni po świętym Switunie skończyłdziesięć lat.Nie wspomniał o tym Balwierzowi.Rósł.Rękawy koszuli, umyślnie skrojone przez mamę na wyrost, sięgały niewiele poniżejłokci, odsłaniając sękate przeguby rąk.Balwierz zmuszał go do ciężkiej pracy.Robwykonywał większość zajęć: ładował i rozładowywał wóz w każdym miasteczku i wsi,zbierał drwa na ognisko, nosił wodę.Rosły mu kości i mięśnie od wspaniałego pożywnegojedzenia, od którego Balwierz dostał porządnego brzucha.Do tego cudownego jedzenia Robszybko się przyzwyczaił.Rob i Balwierz przywykli też nawzajem do swoich obyczajów.Teraz gdy grubassprowadzał do obozowiska kobietę, nie było to dla Roba niczym nowym.Czasem słuchałodgłosów ich zmagań i próbował coś podejrzeć, ale zazwyczaj przewracał się na bok iusypiał.Jeżeli okoliczności temu sprzyjały, Balwierz spędzał noc w domu kobiety, lecz gdywstawał ranek i trzeba było ruszać, zawsze był w wozie.Stopniowo Rob zrozumiał, że Balwierz każdej kobiecie stara się przypodobać tak samojak ludziom oglądającym jego występy.Opowiadał, że jego  driakiew dobra na wszystko" towschodni lek, sporządzany z naparu utłuczonego suszonego kwiatu rośliny zwanej vitaha,którą można znalezć wyłącznie na pustyniach dalekiej Asyrii.Lecz gdy driakiew sięskończyła.Rob mu pomógł przyrządzić nowy zapas tej mikstury, toteż wiedział, że wprzeważającej części składa się ona ze zwykłego alkoholu.Nie musieli go długo szukać - za szóstym razem Balwierz trafił na wieśniaka, którychętnie mu sprzedał baryłkę korzennego miodu.Każdy rodzaj trunku by się nadał.Balwierzjednaktwierdził, że zawsze szuka meteglinu, roztworu sfermentowanego miodu z wodą.- To walijski wynalazek, bracie, jedna z niewielu rzeczy, jakie zawdzięczamyWalijczykom.Nazwa wywodzi się od słowa meddyg, jak nazywają medyka, i tymi, mocnytrunek.Takim to oni kurują się lekiem, i niezły on, bo meteglin tępi język i zagrzewa ducha.Vitalia,  ziele życia" z dalekiej Asyrii, okazała się szczyptą saletry dosypywanej przezRoba do każdego galonu meteglinu.Nadawała mocnemu trunkowi smak lekarstwa,łagodzony słodyczą sfermentowanego miodu, który stanowił podstawę specyfiku.Flaszeczki były małe.- Zapamiętaj: tanio kupuj baryłkę, drogo sprzedawaj flaszkę - mówił Balwierz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •