[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknęłam na plecy Tristana i dostrzegłam na nich tylko kilka nikłychczerwonawych śladów.Marszcząc czoło, podeszłam do okna, a Valerio stanął koło mnie.Niemusiałam wypatrywać miejsca wskazywanego przez Tristana.Pomimociemnego nieba trzy czarne sylwetki zmierzające ku wyspie San Clementemożna było dostrzec bez trudu.Leciały jak nietoperze, szybko poruszającskrzydłami, i nie szybowały w powietrzu jak ptaki.Zresztą były za duże jak najakiekolwiek stworzenia, które ludzie widywali na niebie.Tymi zjawami znocnych koszmarów byli naturi.- Kim oni są? - zapytałam, nie mogąc oderwać oczu od sylwetek, którezbliżały się do oddalonej wysepki.Trzy postacie zatoczyły nad nią koło izniżyły lot ku kępie drzew.Zmierzały w kierunku Wielkiej Sali Sabatu.Poło-żyłam dłoń na ramieniu Tristana, w geście, który miał mu dodać otuchy, alecofnęłam ją, gdy drgnął pod wpływem dotyku.Jego strach przepłynął przezemnie, wyczerpując moje własne rezerwy energii, dzięki którym funkcjonowałamw trakcie kilku ostatnich nocy.Wszyscy goniliśmy resztkami sił, a kresu tejgonitwy nie było wcale widać.- Nie wiem dokładnie - przyznał Danaus.Spojrzałam na niego.Stał niecałymetr ode mnie.Na jego zapadniętej twarzy było widoczne skupienie.Przez paręsekund spoglądał na mnie.- Ale to nie wróży nic dobrego.- Racja.Musimy szybko wynieść się z Wenecji.Jeśli oni podejmą następnąpróbę złamania pieczęci, postarają się to zrobić podczas dożynek i nowiu.Księżycowy nów będzie już za kilka nocy, a nie mamy pojęcia, gdzie złożąofiarę.Czas ucieka.Część mnie chciała się dowiedzieć, gdzie ta następna ofiara zostanie złożona.Przecież moglibyśmy moim prywatnym odrzutowcem udać się do tegoodległego miejsca i pokrzyżować plany naturi.Jednak to nie powstrzymałobypozostałych od przybycia z innych zakątków świata.Wywiązałaby się bitwatrwająca trzy kolejne noce.Gdyby jedno z nas zginęło, lub gdybyśmy zginęlioboje, zanim wzejdzie nowy księżyc, już nic nie zapobiegłoby złożeniu ofiaryprzez naturi.- Ale.- Uśmiech powoli rozjaśnił mi twarz, gdy po patrzyłam na łowcę.-Ale możemy wpaść tam po drodze do Sabatu i zobaczyć, co się dzieje.Jabari ściągnął nas tu nie bez przyczyny, a ja nie mogłam uwierzyć, że po to,aby naturi nas zniszczyli.Nie przepuściłby okazji, by samemu mnie zabić, jeślitak rozpaczliwie pragnął mojej śmierci.Danaus i ja musieliśmy znalezć się natamtej wyspie, by zniweczyć plany Sabatu i naturi.Nieczęsto widywany uśmiech uniósł kąciki pełnych ust Danausa i pojawił sięw jego głębokich, niebieskich oczach.- Trochę to ryzykowne, nie sądzisz?- Och, na pewno ryzykowne, ale nie aż tak, jak ci się zdaje.Poza tym możebyć nawet zabawnie.- Zaśmiałam się.- Bardziej niebezpieczne niż pogoń za prawie tuzinem naturi w lesie? - spytał Danaus, zerkając na mnie spod uniesionej, gęstej brwi.- Nie - odparłam, a uśmiech zamarł mi na ustach pod wpływem wspomnieniao tym.Stanął mi przed oczami pospiesznie przeprowadzony atak w lasach wpobliżu Stonehenge i musiałam przyznać, że postąpiłam wtedy głupio i wysocenagannie.Kierowały mną lęk i wściekłość.Powinnam była się poważniezastanowić przed zaatakowaniem naturi w lasach, mając u bokuniedoświadczonego nocnego wędrowca.To, że nikt z nas trojga wtedy niezginął, graniczyło z cudem.Pokręciłam głową, odpędzając to wspomnienie i chęć zbesztania siebie zawłasną głupotę i działanie pod wpływem impulsu.Teraz takie działanie nieprzyniosłoby nic dobrego i przyrzekłam sobie, że tym razem będzie inaczej.- Sabat potrzebuje nas oboje żywych.A to nasz atut.Wchodzisz w to?- Zdecydowanie tak.Z bronią? - spytał, zsuwając prawą rękę do noża, nadalprzypiętego do pasa.- I to naładowaną.- Rozejrzałam się i zobaczyłam Tristana, któryobserwował mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.Czekał, chcąc sięprzekonać, czy rozkażę mu towarzyszyć Danausowi i mnie.I wybrałby się wrazz nami, gdybym tego zażądała, choć ciągle dygotał ze strachu.- Ty zostajesz.Jesteś za młody.- Miro, ja mogę.- Nie - przerwałam mu, zanim dokończył, i zacisnęłam dłoń na jegoramieniu.- Pójdę tam tylko z Danausem.Aatwiej nam będzie się stamtądwyrwać.- Naprawdę sądzisz, że oni cię za to nie zabiją? - zapytał ostro Valerio.Zapomniałam, że wciąż jest w pokoju.Zerknęłam na niego przez ramię i zezdumieniem stwierdziłam, że na jego urodziwej twarzy pojawiło się zmęczenie.Wyglądał na strapionego.Wydatne usta teraz ściśnięte, przybrały kształtcienkiej kreski, a płytkie bruzdy biegły z kącików jego oczu aż ku czołu.Naturi stanowili temat sensacyjnych historyjek, które opowiadaliśmywszystkim młodym, niedoświadczonym nocnym wędrowcom, żeby ich trochęnastraszyć, ale teraz wszyscy nagle się przebudziliśmy ze świadomością, że tenprawie wymarły gatunek nagle znowu stanął do walki.Groziło nam, że nocnekoszmary staną się rzeczywistością i zostaniemy wystawieni na działanie słońca.Ponownie.- To jeszcze jedno pytanie, na które mam nadzieję uzyskać odpowiedz -przyznałam z uśmieszkiem.- Czy naprawdę nie jestem niezastąpiona? Czy onizaryzykują otwarcie wrót, zabijając mnie albo Danausa? Czy szykują zagładęwszystkim nocnym wędrowcom tylko po to, by ich plan nie zakończył sięfiaskiem? A może tak właśnie przedstawia się ich plan?- Nie jesteś kimś aż tak ważnym, Miro - upomniał mnie Valerio, jeszczebardziej marszcząc czoło.Była to zapewne prawda, ale nie zamierzałam tak łatwo dać się zabić.Ciąglemiałam w rękawie asa, a nawet dwa - w osobie Danausa.Oczywiście cały tenplan mógł mnie kosztować głowę, którą tak się starałam ocalić, gdybym błędnieoceniła zamiary Jabariego. - Potrzebna mi twoja pomoc - zwróciłam się do Valeria i schwyciłam go zarękaw marynarki z metalowymi guzikami, choć przecież nie zatrzymałabym go,gdyby nie zechciał tu być.- Nie wybiorę się z tobą do Sabatu.Potrzebują mnie żywego jeszcze mniejniż ciebie.- Słusznie, ale to mnie jesteś potrzebny żywy - odparłam.Ujęłam w dłoniejego lewą rękę.- Udaj się na wschód.Odnajdz innych, starszych niż ja.Opowiedz im o wszystkim, co usłyszałeś ode mnie.Jeśli Sabatowi powiedzie sięto, co planują razem z naturi, nasza rasa musi być na to przygotowana.- Chcesz, żebym zmobilizował dla ciebie armię - powiedział Valerio, usiłującwyswobodzić dłoń.- Nie.Jeżeli Sabatowi i naturi się uda, to będzie twoja armia.Ktoś musichronić nocnych wędrowców przed Sabatem.- Miro, ja nie jestem przywódcą.- Bzdura.Po prostu zawsze unikałeś odpowiedzialności.Dobrze.W takimrazie wyszukaj kogoś, komu można powierzyć to zadanie.I nie zachowuj tego,co już wiesz, tylko dla siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •