[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poprowadziłoszołomionego i chwiejącego się lekko przyjaciela w stronę dziwnego domu.Willwymachiwał przed sobą wolną ręką, starając się odegnać atakujące bestie, kiedyjedna z nich wpadła prosto na jego plecak.Chłopak poleciał na bok, zdołał jednakzachować równowagę, przytrzymując się wciąż zamroczonego Chestera.Will zobaczył, że nietoperz spadł na ziemię i leżał tam, wymachując bezradnieskręconym skrzydłem.Natychmiast dopadł go inny nietoperz, potem obok przysiadłjeszcze jeden.Wkrótce zleciało się tyle zwierząt, że rannego osobnika niemalcałkowicie przesłoniła warstwa czarnych ciał i błoniastych skrzydeł.Napastnicyprzepychali się i popiskiwali głośno, jakby kłócili się ze sobą.Kiedy rannestworzenie usiłowało bezskutecznie umknąć, odczołgując się na bok, Will zauważył,że pozostałe nietoperze szarpią je maleńkimi, ostrymi jak igiełki zębami,jasnoczerwony-mi od jego krwi.Atakowały bezlitośnie, rozszarpując klatkępiersiową i brzuch ofiary, która zaczęła przerazliwie piszczeć.109TUNELE.GABIEJPochyliwszy się nisko, Will i Chester przemierzyli ostatni odcinek alei, potykając sięo własne nogi; pokonali chwiejnym krokiem schody i ganek, po czym weszli przezdrzwi, które Cal otworzył na całą szerokość.Gdy tylko znalezli się w środku, Calzatrzasnął drzwi.Usłyszeli kilka trzasków, kiedy rozpędzone nietoperze uderzyły wdrewnianą przeszkodę, a potem szelest skrzydeł ocierających się o jej powierzchnię.Wkrótce odgłosy ucichły, a do uszu chłopców docierały tylko przytłumione, ledwiesłyszalne popiskiwania.W ciszy, która zapanowała wokół, Will, Chester i Cal próbowali złapać oddech,rozglądając się jednocześnie dokoła.Stali w okazałym holu, wyposażonym wolbrzymi, misternie zdobiony żyrandol, okryty teraz grubą warstwą szarego kurzu.Poobu stronach korytarza znajdowały się kręcone schody, które prowadziły napółpiętro.Pomieszczenie wydawało się puste; nie było w nim żadnych mebli, tylko tui ówdzie z ciemnych ścian zwisały strzępy starej tapety.Wyglądało na to, że nikt niemieszkał tu od wielu lat.Will i Cal zaczęli przechadzać się po holu, brodząc w warstwie kurzu grubej niczymświeżo spadły śnieg.Chester, wciąż wstrząśnięty, stał oparty o ścianę przyfrontowych drzwiach i dyszał ciężko.- Nic ci nie jest? - zawołał do niego Will.Jego głos wydawał się dziwnie cichy iprzytłumiony w tym tajemniczym domu.- Chyba nie.- Chester wyprostował się i wyciągnął głowę do tyłu, pocierając obolałąszyję.- Czuję się tak, jakby ktoś walnął mnie piłką do krykieta.- Kiedy ponowniepochylił głowę w przód, coś zauważył.- Hej, Will, powinieneś to chyba zobaczyć.- Co takiego?- Wygląda to, jakby ktoś się tu włamał - odparł Chester nerwowo.ROZDZIAAMały płomyk tańczył na szczapkach drewna, wypełniając ziemną komnatęmigotliwym blaskiem.Sara obracała nad ogniem prowizoryczny rożen, na którymtkwiły dwa małe korpusy.Widok brązowiejącego powoli mięsa i jego zapachuświadomiły jej, jak bardzo zgłodniała.Kot najwyrazniej czuł się podobnie, sądzącpo strużkach mętnej śliny, zwisających po obu stronach pyska.- Dobra robota! - powiedziała Sara, zerkając z ukosa na zwierzę, które niepotrzebowało żadnej zachęty, by wyjść na zewnątrz i zdobyć pożywienie dla nichobojga.Wydawało się wyraznie zadowolone, że mogło wreszcie robić to, do czegozostało wytresowane.W Kolonii zadaniem Aowców było tropienie szkodników,zwłaszcza pozbawionych oczu szczurów, które uważano za prawdziwy przysmak.W blasku ognia Sara miała wreszcie okazję przyjrzeć się uważniej kotu siedzącemunieruchomo w sąsiednim fotelu.Jego łysa skóra, przypominająca stary, niecosflaczały balon, pokryta była siatką blizn i nacięć.W okolicach karku kobietadostrzegła kilka zaczerwienionych, świeżych szram.Bark zwierzęcia przecinała paskudna głęboka rana, upstrzona żółtymi plamami.Widać było, że mocno mu do-iliDZIEWITYTUNELE.GABIEJkucza, gdyż kot bez ustanku próbował czyścić ją przednią łapą.Sara wiedziała, żewkrótce będzie musiała opatrzyć zakażone miejsce - oczywiście, jeśli zechce, byzwierzę nadal żyło, a jeszcze nie podjęła takiej decyzji.Jeżeli jednak Aowca miałrzeczywiście jakiś związek z jej rodziną, nie mogła go tak po prostu porzucić.- Do kogo więc właściwie należałeś? Do Cala czy mojego.mojego.męża? -spytała, z trudem wymawiając ostatnie słowo.Delikatnie pogłaskała pysk kota, który wpatrywał się jak urzeczony w ociekającetłuszczem mięso.Nie nosił obroży, na której mógłby znalezć się jakiś znaczekidentyfikacyjny, jednak Sara nie była zdziwiona.Mało kto w Kolonii decydował sięna to; Aowcy musieli często przeciskać się przez wąskie tunele i korytarze, a obrożamogłaby zaczepić się o skałę, utrudniając polowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Poprowadziłoszołomionego i chwiejącego się lekko przyjaciela w stronę dziwnego domu.Willwymachiwał przed sobą wolną ręką, starając się odegnać atakujące bestie, kiedyjedna z nich wpadła prosto na jego plecak.Chłopak poleciał na bok, zdołał jednakzachować równowagę, przytrzymując się wciąż zamroczonego Chestera.Will zobaczył, że nietoperz spadł na ziemię i leżał tam, wymachując bezradnieskręconym skrzydłem.Natychmiast dopadł go inny nietoperz, potem obok przysiadłjeszcze jeden.Wkrótce zleciało się tyle zwierząt, że rannego osobnika niemalcałkowicie przesłoniła warstwa czarnych ciał i błoniastych skrzydeł.Napastnicyprzepychali się i popiskiwali głośno, jakby kłócili się ze sobą.Kiedy rannestworzenie usiłowało bezskutecznie umknąć, odczołgując się na bok, Will zauważył,że pozostałe nietoperze szarpią je maleńkimi, ostrymi jak igiełki zębami,jasnoczerwony-mi od jego krwi.Atakowały bezlitośnie, rozszarpując klatkępiersiową i brzuch ofiary, która zaczęła przerazliwie piszczeć.109TUNELE.GABIEJPochyliwszy się nisko, Will i Chester przemierzyli ostatni odcinek alei, potykając sięo własne nogi; pokonali chwiejnym krokiem schody i ganek, po czym weszli przezdrzwi, które Cal otworzył na całą szerokość.Gdy tylko znalezli się w środku, Calzatrzasnął drzwi.Usłyszeli kilka trzasków, kiedy rozpędzone nietoperze uderzyły wdrewnianą przeszkodę, a potem szelest skrzydeł ocierających się o jej powierzchnię.Wkrótce odgłosy ucichły, a do uszu chłopców docierały tylko przytłumione, ledwiesłyszalne popiskiwania.W ciszy, która zapanowała wokół, Will, Chester i Cal próbowali złapać oddech,rozglądając się jednocześnie dokoła.Stali w okazałym holu, wyposażonym wolbrzymi, misternie zdobiony żyrandol, okryty teraz grubą warstwą szarego kurzu.Poobu stronach korytarza znajdowały się kręcone schody, które prowadziły napółpiętro.Pomieszczenie wydawało się puste; nie było w nim żadnych mebli, tylko tui ówdzie z ciemnych ścian zwisały strzępy starej tapety.Wyglądało na to, że nikt niemieszkał tu od wielu lat.Will i Cal zaczęli przechadzać się po holu, brodząc w warstwie kurzu grubej niczymświeżo spadły śnieg.Chester, wciąż wstrząśnięty, stał oparty o ścianę przyfrontowych drzwiach i dyszał ciężko.- Nic ci nie jest? - zawołał do niego Will.Jego głos wydawał się dziwnie cichy iprzytłumiony w tym tajemniczym domu.- Chyba nie.- Chester wyprostował się i wyciągnął głowę do tyłu, pocierając obolałąszyję.- Czuję się tak, jakby ktoś walnął mnie piłką do krykieta.- Kiedy ponowniepochylił głowę w przód, coś zauważył.- Hej, Will, powinieneś to chyba zobaczyć.- Co takiego?- Wygląda to, jakby ktoś się tu włamał - odparł Chester nerwowo.ROZDZIAAMały płomyk tańczył na szczapkach drewna, wypełniając ziemną komnatęmigotliwym blaskiem.Sara obracała nad ogniem prowizoryczny rożen, na którymtkwiły dwa małe korpusy.Widok brązowiejącego powoli mięsa i jego zapachuświadomiły jej, jak bardzo zgłodniała.Kot najwyrazniej czuł się podobnie, sądzącpo strużkach mętnej śliny, zwisających po obu stronach pyska.- Dobra robota! - powiedziała Sara, zerkając z ukosa na zwierzę, które niepotrzebowało żadnej zachęty, by wyjść na zewnątrz i zdobyć pożywienie dla nichobojga.Wydawało się wyraznie zadowolone, że mogło wreszcie robić to, do czegozostało wytresowane.W Kolonii zadaniem Aowców było tropienie szkodników,zwłaszcza pozbawionych oczu szczurów, które uważano za prawdziwy przysmak.W blasku ognia Sara miała wreszcie okazję przyjrzeć się uważniej kotu siedzącemunieruchomo w sąsiednim fotelu.Jego łysa skóra, przypominająca stary, niecosflaczały balon, pokryta była siatką blizn i nacięć.W okolicach karku kobietadostrzegła kilka zaczerwienionych, świeżych szram.Bark zwierzęcia przecinała paskudna głęboka rana, upstrzona żółtymi plamami.Widać było, że mocno mu do-iliDZIEWITYTUNELE.GABIEJkucza, gdyż kot bez ustanku próbował czyścić ją przednią łapą.Sara wiedziała, żewkrótce będzie musiała opatrzyć zakażone miejsce - oczywiście, jeśli zechce, byzwierzę nadal żyło, a jeszcze nie podjęła takiej decyzji.Jeżeli jednak Aowca miałrzeczywiście jakiś związek z jej rodziną, nie mogła go tak po prostu porzucić.- Do kogo więc właściwie należałeś? Do Cala czy mojego.mojego.męża? -spytała, z trudem wymawiając ostatnie słowo.Delikatnie pogłaskała pysk kota, który wpatrywał się jak urzeczony w ociekającetłuszczem mięso.Nie nosił obroży, na której mógłby znalezć się jakiś znaczekidentyfikacyjny, jednak Sara nie była zdziwiona.Mało kto w Kolonii decydował sięna to; Aowcy musieli często przeciskać się przez wąskie tunele i korytarze, a obrożamogłaby zaczepić się o skałę, utrudniając polowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]