[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takwięc z entuzjazmem zwracał się do posągów i do ściany natyłach kaplicy!Po rekolekcjach przez wolną od codziennej harówkiw szkole resztę dnia uciekałam w błogi trans.Kiedy nie naciskano, bym czegoś dokonała, w moim sercu rozpalało sięsłońce, napełniając je radością.Dość było najlżejszej zachęty, by ciało natychmiast się odprężyło, pełne rozkosznychuczuć: wystarczył widok pojedynczego kwiatka, śpiew ptaka.Zaczęłam podczas bożonarodzeniowej przerwy pisać listdo mojej rodziny; jedyny list, jaki udało mi się wysłać podczas całego sześciomiesięcznego pobytu w Mountjoie.Trwało to ponad dwa miesiące, zanim go skończyłam, ponieważ -nie do wiary - za każdym razem, kiedy prosiłam o papier, dawano mi tylko jedną kartkę, a zanim kolejną prośbę (na piśmie) spełniono, mijało kilka dni.Papeteria była pod opiekązakonnicy, która po menopauzie stała się gderliwa i niełaska-wa.Wydawała się sądzić, że do jej obowiązków należy obracanie wniwecz wszelkich moich starań o papier, kopertęi znaczek, przez co cała procedura zmieniała się w milczącą,zawiłą sagę.Moja matka zauważyła, że długi na cztery kartki list nosiłdatę 26 grudnia, ale dotarł do niej dopiero w marcu.Ten faktw połączeniu z treścią listu spowodował, że się zaniepokoiła.Podziwiam matkę za jej przenikliwość, bo starałam się, by listbył dosyć pogodny.Jednak dzwonki alarmowe rozdzwoniłysię, kiedy przeczytała uwagi, jakie zamieściłam na tematostatnich rekolekcji:Wiesz, człowiek może być smutny i przygnębiony, i samotny,i biedny jak mysz kościelna, a jednak szczęśliwy, dopóki go Bógnie opuści.Matka zaczęła zadawać pytania, dlaczego nie wróciłam doAustralii razem z innymi siostrami.Kierowała swoje pytaniado przełożonej Genazzano, nalegając, by ta napisała do Anglii.Po jakimś czasie postawiła się i zażądała odpowiedzi, wyczuwając, że naprawdę dzieje się coś złego.To moja matkawydostała mnie z Brukseli; ale miały upłynąć jeszcze dwamiesiące." " "W tym okresie o lekcje angielskiego poprosiła uczennica,która miała wkrótce zamieszkać w Anglii.Zapytano, czy byłabym zainteresowana udzielaniem korepetycji, a ja z przyjemnością się zgodziłam.Kiedy jej rodzice chcieli się dowiedzieć, ile będę sobie liczyć - zupełnie jakbym mogła miećjakieś pojęcie o belgijskich pieniądzach czy bieżących stawkach za godzinę uczenia - odpowiedziałam po prostu:- Niewiele.I to było wszystko, czego się przez kilka następnych tygodni ode mnie dowiedzieli.Dziewczyna miała około szesnastu lat i nawiązałyśmywspaniały kontakt.Nauczyła mnie sporo po francusku, więcczułam się godziwie wynagrodzona.Miałyśmy lekcje w maleńkim pokoju muzycznym, w którym pachniało tekową boazerią.Była w nim jak wszędzie skrzypiąca podłoga, a niskieokna wychodziły na boisko.Nauka szła dobrze i cudowniepodbudowała mój szacunek do siebie, bo oto znalazł się ktoś,kto wyrażał mi wyłącznie wdzięczność! Bawiłam się świetnie.Kiedy przyszła pora wyjazdu, a ja wciąż nie określiłam wysokości zapłaty, jej ojciec ofiarował stosunkową dużą sumę naklasztor.Zakonnica zajmująca się rachunkowością ogłosiłapublicznie przy stole przy lunchu wiadomość o szczodrymdarze, wyrażając uznanie dla wniesionego przeze mnie wkładu.Zrehabilitowałam się za jednym zamachem w tym klasz-torze i było to bardzo miłe uczucie.Nigdy nie dowiedziałamsię, ile pieniędzy dla nich zarobiłam.Po tym doświadczeniu coś się we mnie zmieniło.Nie stosunki z całą społecznością - wszystkie zakonnice były bardzozapracowane, a przestrzenie w klasztorze były tak ogromne,że wydawały się w nich rozpływać i niemal stawały się niewidzialne - ale zaczęłam rozmawiać ze świeckimi siostrami, bynie utracić nowo zyskanego poczucia, że jestem człowiekiem.W przeciwieństwie do sióstr nauczycielek siostry świeckiebyły dużo bardziej spójną grupą.Pracowały razem w pralni,kuchni i pomywalni.Jeżeli tylko mogłam, przyłączałam siędo nich po posiłkach i pomagałam wycierać naczynia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Takwięc z entuzjazmem zwracał się do posągów i do ściany natyłach kaplicy!Po rekolekcjach przez wolną od codziennej harówkiw szkole resztę dnia uciekałam w błogi trans.Kiedy nie naciskano, bym czegoś dokonała, w moim sercu rozpalało sięsłońce, napełniając je radością.Dość było najlżejszej zachęty, by ciało natychmiast się odprężyło, pełne rozkosznychuczuć: wystarczył widok pojedynczego kwiatka, śpiew ptaka.Zaczęłam podczas bożonarodzeniowej przerwy pisać listdo mojej rodziny; jedyny list, jaki udało mi się wysłać podczas całego sześciomiesięcznego pobytu w Mountjoie.Trwało to ponad dwa miesiące, zanim go skończyłam, ponieważ -nie do wiary - za każdym razem, kiedy prosiłam o papier, dawano mi tylko jedną kartkę, a zanim kolejną prośbę (na piśmie) spełniono, mijało kilka dni.Papeteria była pod opiekązakonnicy, która po menopauzie stała się gderliwa i niełaska-wa.Wydawała się sądzić, że do jej obowiązków należy obracanie wniwecz wszelkich moich starań o papier, kopertęi znaczek, przez co cała procedura zmieniała się w milczącą,zawiłą sagę.Moja matka zauważyła, że długi na cztery kartki list nosiłdatę 26 grudnia, ale dotarł do niej dopiero w marcu.Ten faktw połączeniu z treścią listu spowodował, że się zaniepokoiła.Podziwiam matkę za jej przenikliwość, bo starałam się, by listbył dosyć pogodny.Jednak dzwonki alarmowe rozdzwoniłysię, kiedy przeczytała uwagi, jakie zamieściłam na tematostatnich rekolekcji:Wiesz, człowiek może być smutny i przygnębiony, i samotny,i biedny jak mysz kościelna, a jednak szczęśliwy, dopóki go Bógnie opuści.Matka zaczęła zadawać pytania, dlaczego nie wróciłam doAustralii razem z innymi siostrami.Kierowała swoje pytaniado przełożonej Genazzano, nalegając, by ta napisała do Anglii.Po jakimś czasie postawiła się i zażądała odpowiedzi, wyczuwając, że naprawdę dzieje się coś złego.To moja matkawydostała mnie z Brukseli; ale miały upłynąć jeszcze dwamiesiące." " "W tym okresie o lekcje angielskiego poprosiła uczennica,która miała wkrótce zamieszkać w Anglii.Zapytano, czy byłabym zainteresowana udzielaniem korepetycji, a ja z przyjemnością się zgodziłam.Kiedy jej rodzice chcieli się dowiedzieć, ile będę sobie liczyć - zupełnie jakbym mogła miećjakieś pojęcie o belgijskich pieniądzach czy bieżących stawkach za godzinę uczenia - odpowiedziałam po prostu:- Niewiele.I to było wszystko, czego się przez kilka następnych tygodni ode mnie dowiedzieli.Dziewczyna miała około szesnastu lat i nawiązałyśmywspaniały kontakt.Nauczyła mnie sporo po francusku, więcczułam się godziwie wynagrodzona.Miałyśmy lekcje w maleńkim pokoju muzycznym, w którym pachniało tekową boazerią.Była w nim jak wszędzie skrzypiąca podłoga, a niskieokna wychodziły na boisko.Nauka szła dobrze i cudowniepodbudowała mój szacunek do siebie, bo oto znalazł się ktoś,kto wyrażał mi wyłącznie wdzięczność! Bawiłam się świetnie.Kiedy przyszła pora wyjazdu, a ja wciąż nie określiłam wysokości zapłaty, jej ojciec ofiarował stosunkową dużą sumę naklasztor.Zakonnica zajmująca się rachunkowością ogłosiłapublicznie przy stole przy lunchu wiadomość o szczodrymdarze, wyrażając uznanie dla wniesionego przeze mnie wkładu.Zrehabilitowałam się za jednym zamachem w tym klasz-torze i było to bardzo miłe uczucie.Nigdy nie dowiedziałamsię, ile pieniędzy dla nich zarobiłam.Po tym doświadczeniu coś się we mnie zmieniło.Nie stosunki z całą społecznością - wszystkie zakonnice były bardzozapracowane, a przestrzenie w klasztorze były tak ogromne,że wydawały się w nich rozpływać i niemal stawały się niewidzialne - ale zaczęłam rozmawiać ze świeckimi siostrami, bynie utracić nowo zyskanego poczucia, że jestem człowiekiem.W przeciwieństwie do sióstr nauczycielek siostry świeckiebyły dużo bardziej spójną grupą.Pracowały razem w pralni,kuchni i pomywalni.Jeżeli tylko mogłam, przyłączałam siędo nich po posiłkach i pomagałam wycierać naczynia [ Pobierz całość w formacie PDF ]