[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, to był sygnał - sygnał dla innych! Z oddali dobiegł go szelest, przytłumiony tupot nóg.Igłosy, słowa wypowiedziane szybko i niecierpliwie.Nadciągały posiłki.Zaalarmowani pło-mieniem zapałki \ołnierze pędzili przez las, nie próbując nawet biec cicho.Byli coraz bli\ej,byli tu\-tu\!Metcalfe skoczył w wąski przesmyk między drzewami, ocierając się o gałęzie.Gałęziegłośno zatrzeszczały, ale nie mógł nic na to poradzić.Gwałtownie przyspieszył, biegł naj-szybciej, jak mógł.Biegł zygzakiem między drzewami i polankami, wypatrywał otwartejprzestrzeni, chocia\ widoczność sięgała najwy\ej piętnastu metrów.Głosy.Krzyki.Wydawane po rosyjsku rozkazy.Chocia\ nie śmiał spojrzeć za siebie,nagła zmiana w rytmie i kierunku kroków świadczyła o tym, \e tamci się rozdzielili, \e ka\dybiegnie teraz inną trasą z nadzieją, \e uda mu się przewidzieć kolejny ruch celu i tym samymgo przechwycić.Ale latarek nie zapalali.Mo\e znali las tak dobrze, \e ich nie potrzebowali.A mo\e niechcieli tracić na to czasu.Bez względu na przyczynę, tak było dla niego du\o lepiej: ciemnośćto najlepsza osłona.Nie znał okolicy; widział ją tylko podczas krótkiego spaceru z Laną i podczas równiekrótkiej przeja\d\ki bentleyem.Wiedział, \e teren jest falisty, porośnięty lasem, \e gdzieśniedaleko jest dolina - widział ją z daczy - i zmysł orientacji podpowiadał mu, \e ku niejzmierza.I rzeczywiście: kilkadziesiąt kroków dalej teren zaczął opadać.Prześcignąć grupę dobrze wyszkolonych \ołnierzy? Jakim cudem? Nie da rady.Mo\e i nie da, ale musiał spróbować.Alternatywa była zbyt przera\ająca.Gdyby goschwytano i uwięziono na Aubiance, ani Corcoran, ani nikt inny z amerykańskiego rządu niemógłby nic dla niego zrobić.Jankeski szpieg zostałby skazany na wieloletnie więzienie, wy-słany do gułagu albo - co najbardziej prawdopodobne - stracony.Przera\enie dodało mu sił i nigdy dotąd nie biegł tak szybko.Pędził między drzewami,przecinał polanki, nieustannie kluczył, \eby zmylić tamtych.Nagle padł strzał.Huk i przerazliwy trzask.Kula utknęła w pniu drzewa półtora metra dalej.I kolejny wy-strzał! Pocisk musnął korę brzozy ledwie trzydzieści centymetrów od niego.Po chwili całylas rozbrzmiał echem kanonady: wszędzie świstały kule, jedna z nich przeleciała tak blisko,\e poczuł podmuch powietrza na uchu.śeby ich zmylić, rzucił się na ziemię, kilka metrówprzeszedł na czworakach, błyskawicznie wstał i skulony popędził przed siebie niczym obłą-kany sprinter, który nieustannie zmienia kierunek biegu. Zamiary człowieka przera\onegołatwo przewidzieć - mawiał Corky.- Najprostsza trasa, najkrótsza odległość między dwomapunktami".Tak, nie wolno mu zachowywać się naturalnie, zgodnie z oczekiwaniami tamtych.Kolejna salwa i znowu świst kul.Chybiły, lecz jedna tylko o włos.Rozdzielili się i wa-lili teraz z trzech stron naraz.Jeden z nich musiał być niezły, bo strzelał celnie nawet w biegu.Skalisty występ.Tam, na szczycie łagodnego wzniesienia.Gwałtownie skręcił z nadzieją, \echoć na chwilę przycupnie na rumowisku, za jakimiś głazem, \e tam go nie trafią.Rozpędziłsię, skoczył i boleśnie wylądował na skalnej półce.Jęknął, popatrzył w lewo, popatrzył wprawo: na dole w bladym świetle księ\yca zalśnił lód.Skraj głębokiego wąwozu, w wąwoziezamarznięty strumień o pokrytych śniegiem brzegach.112 Urwista ściana miała co najmniej sześć metrów wysokości.Skok byłby niebezpieczny.Ale jeszcze niebezpieczniejszy byłby odwrót.Znowu huk wystrzałów: kule orały ziemię, ry-koszetowały od głazów i kamieni.Strzelali niecelnie i domyślił się, \e ich wyprzedził, \e zo-stali daleko w tyle, \e z tej odległości dobrze nie wymierzą.Mo\e go nawet nie widzieli? Tote\ mo\liwe.Chwycił kamień i rzucił go najdalej, jak mógł, w prawo, za siebie.Kamień upadłna ziemię z głuchym łoskotem i zachrzęścił na rumowisku.Gruchnęła salwa.Strzelali w tamtą stronę, co wskazywało, \e skutecznie odwrócił ichuwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •