[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beglerbejowie azjatyccy stali na prawym skrzydle, europejscy zaś na lewym.Namioty zajmowały tak wielką przestrzeń, że wobec nich Adrianopol wydawał się niezbyt wielkimgrodem.Same sułtańskie, lśniące od purpury, jedwabnych sznurów, atłasów i złotych haftów, stanowiłyjakby osobne miasto.Wśród nich mrowiły się zbrojne straże, czarni rzezańcy z Abisynii, w kaftanachżółtych i niebieskich; olbrzymi hamalowie z kurdyjskich plemion, przeznaczeni do noszenia ciężarów;młode pacholęta z pokoleń Uzbeków, o twarzach nad miarę pięknych, poprzysłanianych jedwabnymifrędzlami i mnóstwo innej służby, pstrej i barwnej jako kwiaty stepowe, to masztalerskiej, to stołowej, todo noszenia lamp, to wreszcie do posługi ważniejszym dworzanom oddanej.Na obszernym majdanienaokół sułtańskiego dworu, który przepychem i rozkoszą raj obiecany wiernym przypominał, stały nietak okazałe, ale królewskim równe dwory wezyra, ulemów i anatolskiego baszy, młodego kajmakanaKara Mustafy, na którego i sułtańskie, i wszystkie w całym obozie oczy zwrócone były, jako na przyszłe"słońce wojny".Przed namiotami padyszacha widać było świetne straże "polachskiej" piechoty przybranej w zawoje takwysokie, że ludzie noszący je wydawali się olbrzymami.Zbrojna ona była w dziryty osadzone na długichratyszczach i krótkie, krzywe miecze.Płócienne jej schroniska dotykały do schronisk sułtańskichrzemieślników.Dalej szedł obóz straszliwych janczarów zbrojnych w muszkiety i włócznie, jądro potęgitureckiej stanowiących.Ni cesarz niemiecki, ni król francuski nie mógł się pochlubić piechotą równą tej wliczbie i bojowej sprawności.W wojnach z Rzecząpospolitą miększy w ogóle lud sułtański nie mógł sięmierzyć w równej sile z komputowymi wojskami - i czasem tylko niezmierną przewagą liczebną203 przygniatał je i zwyciężał.Lecz janczarowie nawet regularnym chorągwiom jazdy ośmielali się stawiaćczoło.Budzili oni postrach w całym chrześcijańskim świecie, a nawet w samym Carogrodzie.Częstokroć isam sułtan drżał przed tymi pretorianami, a główny aga tych "baranków" bywał jednym z najwyższychdygnitarzy w dywanie.Za janczarami stali spahowie, za nimi regularne wojska baszów, a dalejpospolitacka hassa.Cały ten obóz od kilku miesięcy stał już pod Konstantynopolem, czekając, aż siępotęga uzupełni przybywającymi z najdalszych stron tureckiego władztwa zastępami i aż słońcewiosenne, wyssawszy wilgoć z ziemi, ułatwi pochód do "Lechistanu".Słońce zaś, jakoby także wolisułtana podległe, świeciło pogodnie.Od początku kwietnia do maja zaledwie kilka razy dżdże ciepłezrosiły kuczun- kauryjskie błonie, zresztą nad namiotami sułtana zwieszał się błękitny boży namiot bezchmurki.Blaski dzienne grały na białych płótnach, na bombiastych zawojach, na różnobarwnychkefijach, na ostrzach hełmów, chorągwi i dzirytów, zatapiając wszystko - i obóz, i namioty, i ludzi, istada- w morzu jasnego światła.Wieczorem na pogodnym niebie połyskiwał nie przesłonięty tumanemsierp księżyca i patronował cicho tym tysiącom, które pod jego znakiem ciągnęły na zdobywanie ziemcoraz nowych; potem wybijał się coraz wyżej na niebo i bladł przy łunie ognisk.Lecz gdy one rozbłysłyna całej tej niezmiernej przestrzeni, gdy piesi Arabowie z Damaszku i Alepu, zwani mianem massała-dziłarów, pozapalali zielone, czerwone, żółte i błękitne lampy wedle sułtańskich i wezyrskich namiotów,zdawać się mogło, że to szmat nieba upadł na ziemię i że to gwiazdy tak się mienią i migocą na błoniu.Wzorowy ład i posłuch panowały wśród tych zastępów.Baszowie gięli się, jak trzcina pod wichrem, przedwolą sułtańską, przed nimi gięło się wojsko.Nie zbrakło spyży dla ludzi i stad.Wszystkiego dostarczanonad miarę, wszystkiego w porę.We wzorowym również porządku przechodziły godziny ćwiczeńwojennych, godziny posiłku i modlitwy.W chwilach gdy muezini poczęli wzywać z pobudowanychnaprędce drewnianych wieżyczek na modlitwę, całe wojsko obracało się twarzą ku wschodowi, każdyrozściełał przed sobą skórę lub dywanik i całe wojsko padało jak jeden człowiek na kolana.Na widok zaśowego ładu i owych karbów rosły serca w tłumach i dusze napełniały się pewną nadzieją zwycięstwa.Sułtan, przybywszy do obozu pod koniec kwietnia, nie od razu w pochód wyruszył.Czekał przeszłomiesiąc, żeby wody obeschły; tymczasem wojsko ćwiczył, do obozowego życia je wezwyczajał, rządził,posłów przyjmował i roki pod purpurowym baldachimem odprawiał.Cudna jak sen pierwsza małżonka,Kasseka, towarzyszyła mu na wyprawę, a z nią szedł również do rajskiego snu podobny dwór.Złoconywóz wiózł panią pod namiotem z purpurowego tyftyku, za nim szły inne wozy i białe syryjskie wielbłądy,także purpurą kryte, juki niosące.Hurysy i bajadery śpiewały jej pieśni przez drogę.Słodkie tony cichychinstrumentów odzywały się natychmiast, gdy zmęczona drogą, przymykała jedwabiste zasłony swychoczu - i kołysały ją do snu.W czasie znoju dziennego powiewały nad nią wachlarze z piór strusich ipawich; wschodnie bezcenne wonie płonęły w indyjskich czarach przed jej namiotami.Towarzyszyły jejwszystkie skarby, cuda i bogactwa, na jakie tylko Wschód i potęga sułtańska zdobyć się mogły.Hurysy,bajadery, czarni rzezańce, służebne, do aniołów podobne pacholęta, syryjskie wielbłądy, konie z pustyńArabii, słowem, cały orszak połyskiwał od bisiorów, lam, złotogłowiów, lśnił się jak tęcza od diamentów,rubinów, szmaragdów i szafirów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •