[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstrząśnięta własnym załamaniem istrachem, walczyła z sobą.Celowo rozglądała się po pokoju, żeby nie patrzeć na chłopca.Znajdowała się w małym, szarym, prostokątnym boksie o ścianach zsurowego betonu.Jasny płomień świecy lekko chybotał w przeciągu iczuła jakiś wodnisto-błotnisty zapach.Zwiadoma wpatrzonych w nią oczuchłopca lub raczej jego okularów, które widziała nawet na niego niepatrząc, badała swoje otoczenie.Stało tam łóżko, krzesło i niski stół, którynagle wydał jej się podobny do ołtarza.Na ołtarzu leżał wyjęty z pochwynóż, po którym pełgał ruchomy odblask świeczki.Pod stołem stała wa-lizka, a na niej i dookoła piętrzyły się paczki papierów.Przycisnęła ustaręką i przygryzła dolną wargę, a potem drgnęła, bo chłopiec nagle sięporuszył.Pochylił się, podniósł jedną z paczek, pociągnął za gumkę, którąbyła ściśnięta, strzelił nią i rzucił paczkę na kolana Colette.Wydała lekki,stłumiony okrzyk, a potem wpatrywała się w kolorowe awersy pięcio-,dziesięcio- i dwudziestofuntowych banknotów, które spadały na jejspódnicę i spływały jak deszcz na podłogę.Chłopiec śmiał się i rozrzucałbanknoty nogą. Pamiętasz moje imię?Z oczu dziewczyny, zaskoczonej jego ruchem, trysnęły łzy.Otarła jeręką i odrzuciła rozpuszczone włosy z ramion do tyłu.Nagłe łzy trochę jąuspokoiły, łagodnie rozładowując napięcie, które, zdawało się, przerwaćmógł tylko krzyk. Piękny Joe. Nie płacz.Nic ci nie zrobię. Mój brat. powiedziała Colette. Nic mu się nie stało.Dotychczas.Nie płacz. Czy jest tutaj? Nie.Nie mów tak głośno.Teraz nie ma tu nikogo, tylko wielkiMurzyn, który pilnuje bramy, ale nie chcę, żeby tu przychodził.Przyszedłby, gdybyś krzyczała czy coś takiego.Kiedy wchodziliśmy, czytałkomiksy.Ludzie, dla których pracuję, są strasznie brutalni.Ale jeślibędziesz spokojna i rozsądna, będę cię pilnował. Ale mój brat.co to za pieniądze?  Colette strząsnęła resztębanknotów ze spódnicy na podłogę.  Okup. Za niego.kto go zapłacił? Ktoś. Ale co się stanie, co oni chcą mu zrobić? Nic mu nie będzie, jeśli zrobisz to, co ci powiem.Mówię prawdę.Jeśli tego nie zrobisz, stanie się coś złego.Spójrz, chcę ci coś pokazać.Pieniądze są nieważne, podnieś się, stań na nich, stań na nich.Colette podniosła się i nastąpiła na rozsypane banknoty. O, jak grzecznie, jak ładnie.Masz takie.śliczne pantofle.Zwieczka poruszyła się i po ścianach popędziły cienie.Colette patrzyłateraz na twarz chłopca, ale nie widziała jej wyraznie, choć ozłacało jąświatło podniesione w górę.Złoty zarost wokół ust i na brodzie połyskiwałi migotał jak rybie łuski.Wykrzywione szyderczo wargi rozciągnęły się iusłyszała przyspieszony oddech.Od strony betonowej ściany dochodziłalekka wibracja.Colette zakryła usta. Spójrz na to.Sam ci to kupiłem.Dzisiaj.Wczoraj.Zwieca przesunęła się niżej i Colette zobaczyła pod nogami łóżkapomarańczowy plastykowy kubeł, całkiem nowy, z przylepionymitrójkątami papierowych metek. To toaleta.Do twojej dyspozycji.Colette spojrzała na kubeł.Przez chwilę zdawało jej się, jakby cośgorącego, jakiś wzmacniający trunek, a może gniew, wstrzyknięto jej dokrwi.Widok nowiutkiego pomarańczowego kubła napełnił ją dziwniesilnym rozdrażnieniem. Słuchaj  powiedziała  co to wszystko znaczy, chcę zobaczyć się zbratem, żądam wyjaśnienia. Nie ma go tutaj. Ale czy coś mu się stało? Dlaczego oni chcą mnie widzieć? Zobaczysz. Dlaczego.? Zamknij się.Bądz zadowolona, że jeszcze żyjesz.Tutaj życie jesttanie.Teraz muszę iść.Nie próbuj się stąd wydostać, bo i tak ci się to nieuda.Lepiej połóż się i śpij, jest jeszcze noc i nic innego nie masz doroboty.Nie hałasuj, bo przyjdzie Murzyn.Jest niezupełnie normalny, lubi bić ludzi.Jak wrócę, nie chciałbym oglądać, jak ci rozkwasił twarz.Jeślibędziesz grzeczna, będę cię pilnował.A jak nie będziesz, zabiorą mi ciebie.Jasne?Zwieca przechyliła się ku jej twarzy i Colette cofnęła się, następującna dywan z banknotów i nie spuszczając oka z niskiego stołu i wyjętego zpochwy noża.Uderzyła nogami o łóżko i gwałtownie usiadła.Zobaczyła,jak Joe wysuwa rękę, żeby podnieść nóż.Zwieczka przesunęła się izniknęła w otworze drzwi.Drzwi się zamknęły i zamek zazgrzytał.Otworzyły się i zamknęły następne drzwi, usłyszała zgrzyt, a potem trzaski zapadła cisza.Był całkowity, gęsty mrok, absolutna ciemność, wobec której zwykłaciemność wydawałaby się szara lub niebieskawa.Colette siedziałaspokojnie na łóżku, obiema rękami trzymając się za gardło.Przez bardzodługi czas trwała tak zupełnie nieruchomo w ogromnym napięciu.Potemjej ciało, muskuł po muskule, kawałek po kawałku, zaczęło się odprężać.Poszukała za sobą ręką i znalazła torbę.Nie była już sama, torbatowarzyszyła jej jak pies.Nie przyszło jej na myśl, aby po omacku zbadaćswoje więzienie, wiedziała, że się z niego nie wydostanie.Nie miała teżochoty wołać ani krzyczeć.Gdyby to zrobiła, nie znani jej brutaleprzyszliby ją uciszyć.Skupiła się na tym, żeby oddychać równo i głęboko, ipróbowała myśleć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •