[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemiec chmurnysiadł za stół, usta mu się otworzyć nie chciały, naczole miał jakby kamień, co mu nawet oczu ot-worzyć nie dawał ani spojrzeć jasno.Na próżnoWisz zagadywał, próżno stara Jaga misęprzyniósłszy ze strawą pytała o Sambora - on nicnie wiedział.Po burzy niebo się rozpogodziło.Czarna chmura, co ją przyniosła, stała jeszcze zdala nad lasami, po ciemnej jej szacie latały pi-oruny wężami, ale nad dworem śmiało się niebolazurowe i świeciło słońce.Ptaki otrząsały skrzydłazmoczone i świergocąc zwijały się około chaty.Jaskółki nosiły już muł na gniazda, a wróble kłóciłysię zapalczywie o znajdywane ziarna.Bocian nagniezdzie wybierał się w drogę i na długich stojącnogach strzepywał skrzydła, a dziób zadarłszy dogóry, klekotał.Zaledwie trochę zjadłszy Niemiec wstał, bypożegnać gospodarza, jakby go paliło zpowrotem.Odebrał swoje sakwy, objuczył konie idosiadłszy je, wprędce znikł z oczów gospodarzaw las wjechawszy.Wisz patrzał za nim stojąc we wrotach, gdynadeszła Dziwa.Obrócił się do niej stary iuśmiechnął łagodnie.Ile razy spojrzał na nią, na130/202tę krasę i wesele domu, na twarz mu jasny wys-tępował promień.Uśmiech jej mu odpowiadałzwykle, lecz teraz stała zamyślona i smutna.Skin-ęła na ojca i powiodła go z sobą ku rzece.- Nic wam nie mówił Niemiec? - spytała.- Mil-czał jak grób - rzekł stary.- A mnie szczęśliwa dola dała z niemegochłopięcia dostać języka - poczęła Dziwa.- SynHenga straszne mi opowiadał rzeczy.Trzeba, abyśo nich wiedział, ojcze, coraz grozniejsze od groduna nas wiatry wieją.posłuchaj! Chłopiec nie kła-mał, drżał jeszcze cały ze trwogi, mówiąc, i płakał.Dziwa zaczęła po cichu opowiadanie.Wisz,sparty na kiju, słuchał ze spuszczoną głową.Niedał po sobie poznać nic, na pozór zimny jakkamień, córce mówić dozwolił nie wtrącającsłowa.Zamilkła już, gdy on jeszcze się słuchaćzdawał.Aż nierychło głowę podniósł i tchnął ciężkopiersiami starymi.- Pora - rzekł - co ma być, to się stanie.Wiec zwołać potrzeba, dawno go nie było i ludziesię rozbili chodząc samopas.Czas się ze swoiminaradzić, posłać wici, zebrać braci.Niech głowęstarą wezmą, jeżeli chcą - co dla gromady i mirunaszego potrzeba - to zrobię - a ty, Dziwo - milcz!131/202Córka zbliżyła się i ująwszy rękę pocałowała.-Kolada pomoże! - szepnęła.ROZDZIAA 7Godzina nie upłynęła, gdy stary Wisz ukazałsię znowu w progu dworu, ale tak zmieniony, iżpoznać go było trudno.W domu chodził bosy i wpłótnie, teraz się odział jak do podróży i postaćprzybrał inną.Okryty był brunatną siermięgąnową, sinymi pasy obszywaną, na nogach miałskórznie nowe, których sznury krasno były far-bowane, na głowie kołpak futrzany i pióro przynim.U pasa wisiał miecz błyszczący i proca, naplecach łuk i strzały.Stąpał też jak wojak stary,wyprostowany, z podniesioną głową - i lat mu wtym stroju ubyło.U wrót trzy konie gotowe, okryte suknemczekały, dwóch parobczaków czysto odzianych izbrojnych trzymali je, gotowi z gospodarzem dodrogi.Co żyło w chacie, wyszło żegnać ojca i cis-nęło się do ręki.Szła Jaga też niespokojna, far-tuchem łzy ocierając, bo czuła, że coś w tymgroznego być musiało, gdy Wisz, co od dawna jużnie ruszał się ze dworu, chyba po barciach i lesie -sam, tak nagle, nie mówiąc nikomu dokąd i po co,jechać musiał.133/202Ona i Dziwa poszły za nim aż do konia siwego,który spokojny stał nogą grzebiąc, głowę obróciłku panu, zarżał i czekał, aż nań siądzie.Chciałjeden z parobczaków pomóc staremu, lecz Wisz,jakby mu nagle siły przybyło, skoczył razno nagrzbiet siwego, głową swoich pozdrowił, rękąwskazał na drogę w las - i ruszyli w milczeniu.Dłu-gi kawał jechali nad rzeką.W jednym miejscu kil-ka nędznych chałup stało nad wodą, na kołkachsieci wisiały, parę czółen wywróconych odpoczy-wało na piasku.Chałupy, jak bobrowe domki, ubo-go wyglądały, na pół w ziemi, pół nad nią, a bied-niej jeszcze ludzie, których dwu, na pół nagich,głos Wisza wywołał.Była to osada z błędnych ludzizłożona, zowiąca się Rybaki, która na ziemikmiecia niedawno wyrosła.Kilkoro dzieci nagich,od dymu okopcona niewiasta, zgięta i stara -pierzchnęli na widok pana, tylko dwaj rybacy jakąśodpowiedz na pytania wymruczeli przez zęby.Spojrzenia ich rzucane na Wisza kose były,nieufne i strwożone.Nieco dalej znowu chatek kilka w lesie, drugaosada podobna, Bodniarze, stała jakby pusta.Udrzwi tylko klepki i wióry, porozsypywane naczy-nia świadczyły o zajęciu mieszkańców.Na ten raznie było żywej duszy, niewiasty z dziećmi wyszłydo lasu na grzyby, mężczyzni musieli drzewa134/202szukać na klepki.Drzwi jednak wszystkich chałupstały nie pozamykane, bo taki był zwyczaj po całejziemi, a żaden podróżny nie nadużył nigdy tejgościnności poczciwej.W każdej chałupie leżałchleb, nóż i stała woda.Stały otworem loszek,spiżarnia, wszystko.Jeden z parobczaków Wisza poszedł się napići wrócił natychmiast do konia.Stąd już nawrócili wlewo na lasy i gęstwiną jechali - bez drogi, lecz taksię kierując bezpiecznie i pewno, jakby mieli przedsobą szeroki gościniec.Myśliwym znane byłokażde uroczysko.zwalona kłoda, dolina w lesie istrumień.Jechali tak w milczeniu do nocy ciemnej,gwiazdy już świeciły na niebie poprzedzającksiężyc, gdy noclegować stanęli.Chłopcy w mg-nieniu oka szałas dla starego sklecili - jeden nastraży został przy koniach puszczonych na paszę,drugi przy Wiszu.Noc przeszła spokojnie, o brzasku wszyscy go-towi byli do drogi, stary wstał od nich wcześniej -na konie siedli i Wisz sam wskazywał dalej, kędyjechać mieli, bo naokół w swoim mirze i opolachnie było grudki ziemi, która by mu znaną nie była [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Niemiec chmurnysiadł za stół, usta mu się otworzyć nie chciały, naczole miał jakby kamień, co mu nawet oczu ot-worzyć nie dawał ani spojrzeć jasno.Na próżnoWisz zagadywał, próżno stara Jaga misęprzyniósłszy ze strawą pytała o Sambora - on nicnie wiedział.Po burzy niebo się rozpogodziło.Czarna chmura, co ją przyniosła, stała jeszcze zdala nad lasami, po ciemnej jej szacie latały pi-oruny wężami, ale nad dworem śmiało się niebolazurowe i świeciło słońce.Ptaki otrząsały skrzydłazmoczone i świergocąc zwijały się około chaty.Jaskółki nosiły już muł na gniazda, a wróble kłóciłysię zapalczywie o znajdywane ziarna.Bocian nagniezdzie wybierał się w drogę i na długich stojącnogach strzepywał skrzydła, a dziób zadarłszy dogóry, klekotał.Zaledwie trochę zjadłszy Niemiec wstał, bypożegnać gospodarza, jakby go paliło zpowrotem.Odebrał swoje sakwy, objuczył konie idosiadłszy je, wprędce znikł z oczów gospodarzaw las wjechawszy.Wisz patrzał za nim stojąc we wrotach, gdynadeszła Dziwa.Obrócił się do niej stary iuśmiechnął łagodnie.Ile razy spojrzał na nią, na130/202tę krasę i wesele domu, na twarz mu jasny wys-tępował promień.Uśmiech jej mu odpowiadałzwykle, lecz teraz stała zamyślona i smutna.Skin-ęła na ojca i powiodła go z sobą ku rzece.- Nic wam nie mówił Niemiec? - spytała.- Mil-czał jak grób - rzekł stary.- A mnie szczęśliwa dola dała z niemegochłopięcia dostać języka - poczęła Dziwa.- SynHenga straszne mi opowiadał rzeczy.Trzeba, abyśo nich wiedział, ojcze, coraz grozniejsze od groduna nas wiatry wieją.posłuchaj! Chłopiec nie kła-mał, drżał jeszcze cały ze trwogi, mówiąc, i płakał.Dziwa zaczęła po cichu opowiadanie.Wisz,sparty na kiju, słuchał ze spuszczoną głową.Niedał po sobie poznać nic, na pozór zimny jakkamień, córce mówić dozwolił nie wtrącającsłowa.Zamilkła już, gdy on jeszcze się słuchaćzdawał.Aż nierychło głowę podniósł i tchnął ciężkopiersiami starymi.- Pora - rzekł - co ma być, to się stanie.Wiec zwołać potrzeba, dawno go nie było i ludziesię rozbili chodząc samopas.Czas się ze swoiminaradzić, posłać wici, zebrać braci.Niech głowęstarą wezmą, jeżeli chcą - co dla gromady i mirunaszego potrzeba - to zrobię - a ty, Dziwo - milcz!131/202Córka zbliżyła się i ująwszy rękę pocałowała.-Kolada pomoże! - szepnęła.ROZDZIAA 7Godzina nie upłynęła, gdy stary Wisz ukazałsię znowu w progu dworu, ale tak zmieniony, iżpoznać go było trudno.W domu chodził bosy i wpłótnie, teraz się odział jak do podróży i postaćprzybrał inną.Okryty był brunatną siermięgąnową, sinymi pasy obszywaną, na nogach miałskórznie nowe, których sznury krasno były far-bowane, na głowie kołpak futrzany i pióro przynim.U pasa wisiał miecz błyszczący i proca, naplecach łuk i strzały.Stąpał też jak wojak stary,wyprostowany, z podniesioną głową - i lat mu wtym stroju ubyło.U wrót trzy konie gotowe, okryte suknemczekały, dwóch parobczaków czysto odzianych izbrojnych trzymali je, gotowi z gospodarzem dodrogi.Co żyło w chacie, wyszło żegnać ojca i cis-nęło się do ręki.Szła Jaga też niespokojna, far-tuchem łzy ocierając, bo czuła, że coś w tymgroznego być musiało, gdy Wisz, co od dawna jużnie ruszał się ze dworu, chyba po barciach i lesie -sam, tak nagle, nie mówiąc nikomu dokąd i po co,jechać musiał.133/202Ona i Dziwa poszły za nim aż do konia siwego,który spokojny stał nogą grzebiąc, głowę obróciłku panu, zarżał i czekał, aż nań siądzie.Chciałjeden z parobczaków pomóc staremu, lecz Wisz,jakby mu nagle siły przybyło, skoczył razno nagrzbiet siwego, głową swoich pozdrowił, rękąwskazał na drogę w las - i ruszyli w milczeniu.Dłu-gi kawał jechali nad rzeką.W jednym miejscu kil-ka nędznych chałup stało nad wodą, na kołkachsieci wisiały, parę czółen wywróconych odpoczy-wało na piasku.Chałupy, jak bobrowe domki, ubo-go wyglądały, na pół w ziemi, pół nad nią, a bied-niej jeszcze ludzie, których dwu, na pół nagich,głos Wisza wywołał.Była to osada z błędnych ludzizłożona, zowiąca się Rybaki, która na ziemikmiecia niedawno wyrosła.Kilkoro dzieci nagich,od dymu okopcona niewiasta, zgięta i stara -pierzchnęli na widok pana, tylko dwaj rybacy jakąśodpowiedz na pytania wymruczeli przez zęby.Spojrzenia ich rzucane na Wisza kose były,nieufne i strwożone.Nieco dalej znowu chatek kilka w lesie, drugaosada podobna, Bodniarze, stała jakby pusta.Udrzwi tylko klepki i wióry, porozsypywane naczy-nia świadczyły o zajęciu mieszkańców.Na ten raznie było żywej duszy, niewiasty z dziećmi wyszłydo lasu na grzyby, mężczyzni musieli drzewa134/202szukać na klepki.Drzwi jednak wszystkich chałupstały nie pozamykane, bo taki był zwyczaj po całejziemi, a żaden podróżny nie nadużył nigdy tejgościnności poczciwej.W każdej chałupie leżałchleb, nóż i stała woda.Stały otworem loszek,spiżarnia, wszystko.Jeden z parobczaków Wisza poszedł się napići wrócił natychmiast do konia.Stąd już nawrócili wlewo na lasy i gęstwiną jechali - bez drogi, lecz taksię kierując bezpiecznie i pewno, jakby mieli przedsobą szeroki gościniec.Myśliwym znane byłokażde uroczysko.zwalona kłoda, dolina w lesie istrumień.Jechali tak w milczeniu do nocy ciemnej,gwiazdy już świeciły na niebie poprzedzającksiężyc, gdy noclegować stanęli.Chłopcy w mg-nieniu oka szałas dla starego sklecili - jeden nastraży został przy koniach puszczonych na paszę,drugi przy Wiszu.Noc przeszła spokojnie, o brzasku wszyscy go-towi byli do drogi, stary wstał od nich wcześniej -na konie siedli i Wisz sam wskazywał dalej, kędyjechać mieli, bo naokół w swoim mirze i opolachnie było grudki ziemi, która by mu znaną nie była [ Pobierz całość w formacie PDF ]