[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak - szepczę.W uszy kłują mnie delikatnie klipsy perełki.- Nasze fotografie znajdą się na najważniejszych okładkach.Będziemy zarabiały pół miliona dolarów rocznie.Obiecuję ci.Tylkopamiętaj, musisz ze mną trzymać.- Tak - szepczę, drżąc gdzieś w środku.Chyba zaraz umrę, tak micudownie i słodko.- Chodzmy pokazać się do ogrodu - mówi Ewunia.- Baby pękną zzazdrości.Zciskam jej rękę.- Nie, wstydzę się.- Och, nie kokietuj.Chodz.Ciągnie mnie za sobą.Trochę się opieram, ale tylko trochę.Wychodzimy z pokoju na taras.W głębi ogrodu jarzą się światełka żarówek.Dobiega stamtąd cichamuzyka, głosy, śmiechy.Schodzimy po schodach i, trzymając się zaręce, idziemy wśród drzew, wąską, wyłożoną płytkami ścieżką.Nogimam jak z galarety i muszę bez przerwy uważać, żeby się niepotknąć w moich pantofelkach.Tam, w altanie, pełno ludzi.Chyba zdziesięć osób.Panie i panowie, wszyscy tacy eleganccy.Siedzą wfotelikach przy białym stole.Rozmawiają, piją coś i śmieją się.Wchodzimy z Ewunią w krąg światła, już nas zauważono.Tatuś Ewunigwiżdże.- O, królewny nas odwiedziły - mówi.- Prosimy, wasze wysokości.- My jak ćmy - mówi Ewunia.- Przyszłyśmy opalić skrzydełka wogniu waszych spojrzeń.Już jesteśmy w altanie.Ewunia wita się ze wszystkimi.Całuje sięz paniami, a panowie całują ją w rękę.Zmieją się i żartują.- A to Majeczka - mówi Ewunia, wskazując na mnie.- Moja najlepszaprzyjaciółeczka.- Dobry wieczór - mówię cicho.Mało co, a bym dygnęła.Terazwszyscy patrzą na mnie.- Możemy z wami chwilkę posiedzieć? - pyta Ewunia.- Nawet i poleżeć możecie z nami - mówi na to jeden z panów.Ogólny śmiech.Ewunia siada na białej ławeczce przy balustradzie.Wskazuje mi ręką miejsce obok siebie.To siadam, składając razemkolana.Podnoszę oczy i zaraz je opuszczam, bo nikt nic nie mówi,tylko patrzą na nas.- Co się tak gapicie? - mówi Ewunia.- Dajcie nam po drinku, bojesteśmy trzezwe i się wstydzimy.- Wlej im, Grzesiu, kropelkę dżinu do dzbanka z lodem - mówi mamaEwuni i śmieje się do nas.Wygląda ślicznie i młodziutko w białej,błyszczącej bluzce i białej, króciutkiej spódniczce.A jak sięśmieje na głos, to tak fajnie się śmieje, jakby miała chrypkę.- Jesteście naprawdę bardzo piękne - mówi do nas pani w okularach.- Powinnyście razem wystartować w wyborach miss.- Nie będziemy sobie robiły konkurencji - odpowiada Ewunia.PanGrzesio, który jest całkiem siwy, ale bardzo ładny, nalewa dodwóch niskich szklanek trochę czegoś z kolorowej butelki i trochęczegoś z innej.Wrzuca tam kostki lodu i podaje nam.Spogląda namnie z bliska.Mówię: - Dziękuję - i nie wiem, co dalej, bospuszczam oczy.I choć jestem okropnie skrępowana, to jakośdziwnie mi rozkosznie.Dobrze mi tu.Niedługo będę już dorosła.Będę sobie rozmawiała na różne tematy zinnymi dorosłymi osobami.Tak, jak moja Ewunia, która w ogóle sięnie krępuje.Właśnie im coś opowiada, a oni się śmieją.To cudownesiedzieć tak z przyjaciółmi letniną wieczorem w oświetlonejaltanie, i gadać, i śmiać się z nimi.Oni coś mówią, ale nie wiemco, nie słucham, bo tak mi dobrze z własnymi myślami rozmawiać.%7łeby tak Tadziu mnie teraz zobaczył, albo Kazik Kamiński.Ale bysię zdziwił.Albo, gdyby mamusia.Zaraz by wpadła, dała mi w uchoi zaciągła do domu.E, nie, wstydziłaby się tu wejść.Za trzy lata skończę osiemnaście.Będę mamusię dalej bardzokochała, ale nie pozwolę jej się wtrącać do mojego życia.Brzęczylód w mojej szklance.Przezroczyste kosteczki topią się powoli.Spoglądam w bok, aEwunia ze swojej już prawie wszystko wypiła.To ja też podnoszęszklankę do ust, upijam łyk.Jakieś gorzkie, ale trochę słodkie.To jakaś wódka z czymś zmieszana.Jak był chrzest Zenusia, to tatasię upił i kazał mi chlapnąć kieliszek wódki.Ledwo przyłożyłamusta i zaraz poleciałam wymiotować.A teraz jakoś nie chce mi sięwymiotować, choć pociągnęłam taki duży łyk.W brzuszku robi mi sięgorąco i przyjemnie, w głowie tak samo.Co tam, napiję sięjeszcze.Hop, siup, na drugą nóżkę.Tak zawsze mówiła paniMarysia, żona pana Krzyśka, jak pili w ogródku przy siatce z tatąi panem Kamińskim.Tata mówił: "no to cyk", albo "no to chlup wten głupi dziób".Pan Kamiński mówił: "no to abyśmy", a panKrzysiek: "za komunę, żeby nas nie przeżyła".A potem wszyscyśpiewali chórem: "Pijmy wszyscy duszkiem, pijmy wszyscy duszkiem,z kufeleczka z małym uszkiem." Na końcu śpiewali o chacharach.Tu, w altanie u państwa Bogdajów, też piją alkohol, ale inaczej.Każdy ma swoją szklankę i pije, kiedy chce.I nie przekrzykująsię, ani nic, tylko sobie kulturalnie rozmawiają.Ewunia łapie mnie nagle za ramię.- Ale jestem głupia - mówi.- Przecież Grzesio może namprzetłumaczyć dokładnie.- Co chcecie przetłumaczyć? - pyta pan Grzesio.- Mamy taki dziwny, angielski tekst, który Majce się przyśnił.Zaraz go przyniosę.Ewunia wstaje.- Nie nie - mówię.- Ja przyniosę!- To leć.Wychodzę z altany.Zanurzam się w mrok ogrodu.I co ja bymzrobiła, gdybym została tam sama, bez Ewuni.Ktoś by mnie o cośzapytał, a ja bym nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.Miałamszczęście, że zdążyłam ją zatrzymać.Ojej, szklankę z sobąwzięłam, jeszcze tyle w niej zostało.Zatrzymuję się na ścieżcei chlup.wszystko wypiłam.Całkiem niezłe.Postawię szklankętutaj.Jak będę wracała, to ją z sobą wezmę.Bym się przewróciła.To te obcasy, muszę się w końcu nauczyć w nich chodzić.Ewuniawłożyła tak samo wysokie, a płynie w nich, jakby była boso.Zamiast skręcić w lewo, gdzie taras i pokój Ewy.skręcam wprawo.Obejdę dom naokoło kamienną alejką, troszeczkę to chodzeniepoćwiczę.Idę i stukam.stuk stuk stuk stuk.Trzeba malutkie kroki robić,inaczej się nie da.I jakoś dużo lepiej się idzie, gdy się pupąkręci.Racja, Ewunia przecież też kręciła.To dlatego te wszystkiemodelki w telewizorze tak pupami kręcą.Zawsze myślałam, że sięwygłupiają, a one po prostu muszą, żeby się nie przewrócić.Stuk stuk stuk, już umiem.- Cześć Maryśka!Patrzę, za białym murem ktoś stoi, to jakiś żołnierz.Podchodzę.- O, Kazik, dobry wieczór.Co tu robisz?- Jestem na przepustce.A ty? Co u ciebie słychać?- Ach, wiesz, właśnie wróciłam z Londynu.Jutro lecę do NowegoJorku, mam tam pokaz mody.- Kapitalnie wyglądasz.Byś się nie przeszła ze mną trochę?Przepustka mi się zaraz kończy.- Och, wiesz, wybacz, goście na mnie czekają.Dobranoc.Stuk stuk stuk stuk, odchodzę.Idę koło bramy.A któż tam zakratą stoi? Ach, to przecież mamusia i Tadziu, dwa tułuby w mroku.- Och, mamusiu, jak to dobrze, że cię widzę.Miałam już wysłaćpocztą.Proszę, to czek na sto tysięcy dolarów.Profesor wWiedniu już czeka.Mówił, że dwa tygodnie i Zenuś będzie widział.Dwadzieścia tysięcy na operację Zenusia, drugie tyle na twojeserce i żylaki.Za resztę kupcie sobie dom na wsi z ogrodem.Jakcoś zostanie, będziecie mieli na drobne wydatki.I powiedz tacie,żeby nie pił wódki, to świństwo, niech dżin pije.A ty, Tadziu,masz tu na lody sto dolarów.Tylko pamiętaj, podziel się zdziewczynkami.No, to pa, kochani.Podwiozłabym was do domusamochodem, ale tyle mam jeszcze spraw na głowie.Zadzwonię zBombaju, pa.Odpływam od nich na swoich obcasikach, stuk stuk stuk stuk.Stuk stuk stuk, po schodach na taras wchodzę.Już nic nie stuka,bo po dywanie w pokoju idę w stronę lustra, przeginając się wbiodrach.Cała w śliskich jedwabiach, lśniąca, śliczna.Dłońmi posobie przesuwam, sznurka pereł na szyi dotykam.To wszystko ja.Ach, po notes tu przyszłam.Leży na stoliku, otwarty, tak, jak gozostawiłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.- Tak - szepczę.W uszy kłują mnie delikatnie klipsy perełki.- Nasze fotografie znajdą się na najważniejszych okładkach.Będziemy zarabiały pół miliona dolarów rocznie.Obiecuję ci.Tylkopamiętaj, musisz ze mną trzymać.- Tak - szepczę, drżąc gdzieś w środku.Chyba zaraz umrę, tak micudownie i słodko.- Chodzmy pokazać się do ogrodu - mówi Ewunia.- Baby pękną zzazdrości.Zciskam jej rękę.- Nie, wstydzę się.- Och, nie kokietuj.Chodz.Ciągnie mnie za sobą.Trochę się opieram, ale tylko trochę.Wychodzimy z pokoju na taras.W głębi ogrodu jarzą się światełka żarówek.Dobiega stamtąd cichamuzyka, głosy, śmiechy.Schodzimy po schodach i, trzymając się zaręce, idziemy wśród drzew, wąską, wyłożoną płytkami ścieżką.Nogimam jak z galarety i muszę bez przerwy uważać, żeby się niepotknąć w moich pantofelkach.Tam, w altanie, pełno ludzi.Chyba zdziesięć osób.Panie i panowie, wszyscy tacy eleganccy.Siedzą wfotelikach przy białym stole.Rozmawiają, piją coś i śmieją się.Wchodzimy z Ewunią w krąg światła, już nas zauważono.Tatuś Ewunigwiżdże.- O, królewny nas odwiedziły - mówi.- Prosimy, wasze wysokości.- My jak ćmy - mówi Ewunia.- Przyszłyśmy opalić skrzydełka wogniu waszych spojrzeń.Już jesteśmy w altanie.Ewunia wita się ze wszystkimi.Całuje sięz paniami, a panowie całują ją w rękę.Zmieją się i żartują.- A to Majeczka - mówi Ewunia, wskazując na mnie.- Moja najlepszaprzyjaciółeczka.- Dobry wieczór - mówię cicho.Mało co, a bym dygnęła.Terazwszyscy patrzą na mnie.- Możemy z wami chwilkę posiedzieć? - pyta Ewunia.- Nawet i poleżeć możecie z nami - mówi na to jeden z panów.Ogólny śmiech.Ewunia siada na białej ławeczce przy balustradzie.Wskazuje mi ręką miejsce obok siebie.To siadam, składając razemkolana.Podnoszę oczy i zaraz je opuszczam, bo nikt nic nie mówi,tylko patrzą na nas.- Co się tak gapicie? - mówi Ewunia.- Dajcie nam po drinku, bojesteśmy trzezwe i się wstydzimy.- Wlej im, Grzesiu, kropelkę dżinu do dzbanka z lodem - mówi mamaEwuni i śmieje się do nas.Wygląda ślicznie i młodziutko w białej,błyszczącej bluzce i białej, króciutkiej spódniczce.A jak sięśmieje na głos, to tak fajnie się śmieje, jakby miała chrypkę.- Jesteście naprawdę bardzo piękne - mówi do nas pani w okularach.- Powinnyście razem wystartować w wyborach miss.- Nie będziemy sobie robiły konkurencji - odpowiada Ewunia.PanGrzesio, który jest całkiem siwy, ale bardzo ładny, nalewa dodwóch niskich szklanek trochę czegoś z kolorowej butelki i trochęczegoś z innej.Wrzuca tam kostki lodu i podaje nam.Spogląda namnie z bliska.Mówię: - Dziękuję - i nie wiem, co dalej, bospuszczam oczy.I choć jestem okropnie skrępowana, to jakośdziwnie mi rozkosznie.Dobrze mi tu.Niedługo będę już dorosła.Będę sobie rozmawiała na różne tematy zinnymi dorosłymi osobami.Tak, jak moja Ewunia, która w ogóle sięnie krępuje.Właśnie im coś opowiada, a oni się śmieją.To cudownesiedzieć tak z przyjaciółmi letniną wieczorem w oświetlonejaltanie, i gadać, i śmiać się z nimi.Oni coś mówią, ale nie wiemco, nie słucham, bo tak mi dobrze z własnymi myślami rozmawiać.%7łeby tak Tadziu mnie teraz zobaczył, albo Kazik Kamiński.Ale bysię zdziwił.Albo, gdyby mamusia.Zaraz by wpadła, dała mi w uchoi zaciągła do domu.E, nie, wstydziłaby się tu wejść.Za trzy lata skończę osiemnaście.Będę mamusię dalej bardzokochała, ale nie pozwolę jej się wtrącać do mojego życia.Brzęczylód w mojej szklance.Przezroczyste kosteczki topią się powoli.Spoglądam w bok, aEwunia ze swojej już prawie wszystko wypiła.To ja też podnoszęszklankę do ust, upijam łyk.Jakieś gorzkie, ale trochę słodkie.To jakaś wódka z czymś zmieszana.Jak był chrzest Zenusia, to tatasię upił i kazał mi chlapnąć kieliszek wódki.Ledwo przyłożyłamusta i zaraz poleciałam wymiotować.A teraz jakoś nie chce mi sięwymiotować, choć pociągnęłam taki duży łyk.W brzuszku robi mi sięgorąco i przyjemnie, w głowie tak samo.Co tam, napiję sięjeszcze.Hop, siup, na drugą nóżkę.Tak zawsze mówiła paniMarysia, żona pana Krzyśka, jak pili w ogródku przy siatce z tatąi panem Kamińskim.Tata mówił: "no to cyk", albo "no to chlup wten głupi dziób".Pan Kamiński mówił: "no to abyśmy", a panKrzysiek: "za komunę, żeby nas nie przeżyła".A potem wszyscyśpiewali chórem: "Pijmy wszyscy duszkiem, pijmy wszyscy duszkiem,z kufeleczka z małym uszkiem." Na końcu śpiewali o chacharach.Tu, w altanie u państwa Bogdajów, też piją alkohol, ale inaczej.Każdy ma swoją szklankę i pije, kiedy chce.I nie przekrzykująsię, ani nic, tylko sobie kulturalnie rozmawiają.Ewunia łapie mnie nagle za ramię.- Ale jestem głupia - mówi.- Przecież Grzesio może namprzetłumaczyć dokładnie.- Co chcecie przetłumaczyć? - pyta pan Grzesio.- Mamy taki dziwny, angielski tekst, który Majce się przyśnił.Zaraz go przyniosę.Ewunia wstaje.- Nie nie - mówię.- Ja przyniosę!- To leć.Wychodzę z altany.Zanurzam się w mrok ogrodu.I co ja bymzrobiła, gdybym została tam sama, bez Ewuni.Ktoś by mnie o cośzapytał, a ja bym nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.Miałamszczęście, że zdążyłam ją zatrzymać.Ojej, szklankę z sobąwzięłam, jeszcze tyle w niej zostało.Zatrzymuję się na ścieżcei chlup.wszystko wypiłam.Całkiem niezłe.Postawię szklankętutaj.Jak będę wracała, to ją z sobą wezmę.Bym się przewróciła.To te obcasy, muszę się w końcu nauczyć w nich chodzić.Ewuniawłożyła tak samo wysokie, a płynie w nich, jakby była boso.Zamiast skręcić w lewo, gdzie taras i pokój Ewy.skręcam wprawo.Obejdę dom naokoło kamienną alejką, troszeczkę to chodzeniepoćwiczę.Idę i stukam.stuk stuk stuk stuk.Trzeba malutkie kroki robić,inaczej się nie da.I jakoś dużo lepiej się idzie, gdy się pupąkręci.Racja, Ewunia przecież też kręciła.To dlatego te wszystkiemodelki w telewizorze tak pupami kręcą.Zawsze myślałam, że sięwygłupiają, a one po prostu muszą, żeby się nie przewrócić.Stuk stuk stuk, już umiem.- Cześć Maryśka!Patrzę, za białym murem ktoś stoi, to jakiś żołnierz.Podchodzę.- O, Kazik, dobry wieczór.Co tu robisz?- Jestem na przepustce.A ty? Co u ciebie słychać?- Ach, wiesz, właśnie wróciłam z Londynu.Jutro lecę do NowegoJorku, mam tam pokaz mody.- Kapitalnie wyglądasz.Byś się nie przeszła ze mną trochę?Przepustka mi się zaraz kończy.- Och, wiesz, wybacz, goście na mnie czekają.Dobranoc.Stuk stuk stuk stuk, odchodzę.Idę koło bramy.A któż tam zakratą stoi? Ach, to przecież mamusia i Tadziu, dwa tułuby w mroku.- Och, mamusiu, jak to dobrze, że cię widzę.Miałam już wysłaćpocztą.Proszę, to czek na sto tysięcy dolarów.Profesor wWiedniu już czeka.Mówił, że dwa tygodnie i Zenuś będzie widział.Dwadzieścia tysięcy na operację Zenusia, drugie tyle na twojeserce i żylaki.Za resztę kupcie sobie dom na wsi z ogrodem.Jakcoś zostanie, będziecie mieli na drobne wydatki.I powiedz tacie,żeby nie pił wódki, to świństwo, niech dżin pije.A ty, Tadziu,masz tu na lody sto dolarów.Tylko pamiętaj, podziel się zdziewczynkami.No, to pa, kochani.Podwiozłabym was do domusamochodem, ale tyle mam jeszcze spraw na głowie.Zadzwonię zBombaju, pa.Odpływam od nich na swoich obcasikach, stuk stuk stuk stuk.Stuk stuk stuk, po schodach na taras wchodzę.Już nic nie stuka,bo po dywanie w pokoju idę w stronę lustra, przeginając się wbiodrach.Cała w śliskich jedwabiach, lśniąca, śliczna.Dłońmi posobie przesuwam, sznurka pereł na szyi dotykam.To wszystko ja.Ach, po notes tu przyszłam.Leży na stoliku, otwarty, tak, jak gozostawiłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]