[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tagadanina nic nie szkodzi tutaj, gdzie nie ma ludzi i nikt nie słyszy twoich banialuk.Ale radzę ciprzyuczyć język do rozsądnej mowy, aby nie broił, kiedy zmienimy kwaterę.Popełniłem morderstwo.Wdomu nie mogę bałamucić.Nie możesz i ty, bo potrzebny mi jesteś.Z ważnych przyczyn zmieniłemnazwisko.Brzmi ono teraz Hobbs.John Hobbs.Ty masz na imię Jack; wbij to sobie w głowę.A terazgadaj! Gdzie matka? Gdzie siostry? Nie było ich na umówionym miejscu.Wiesz chyba, dokąd poszły.Król odparł posępnie:- Nie nudz mnie głupimi zagadkami.Moja matka nie żyje, siostry są w pałacu.Stojący opodal wyrostekwybuchnął urągliwym śmiechem, a chłopiec rzuciłby się na niego, gdyby nie przeszkodził temu Cantyczy "Hobbs", jak sam się teraz nazywał.- Milcz, Hugonie - powiedział.- Nie drażniłbyś go lepiej.Zmysły ma pomieszane i niepokoją go takiezaczepki.Siadaj tu, Jack; uspokój się.Zaraz dam ci coś do jedzenia.Hobbs i Hugon zaczęli rozmawiaćz cicha, król zaś odsunął się jak najdalej od ich niemiłego towarzystwa.Wycofał się w półmrokprzeciwnego kąta stodoły, gdzie, jak się okazało, klepisko na stopę grubo pokryte było słomą.Tam królległ, nakrył się słomą miast kołdrami i popadł w zadumę.Wiele miał trosk, lecz pomniejsze z nichodsunęła w niepamięć ta najdotkliwsza- strata ojca.Imię Henryka VIII budziło w reszcie świata dreszcz grozy oraz wizję potwora, któregonozdrza ziały zniszczeniem, ręce zaś zadawały tylko dotkliwe ciosy i śmierć.Ale dla małego monarchyimię to łączyło się z miłymi jedynie wspomnieniami i obliczem opromienionym dobrotliwym uczuciem.Chłopiec wspominał i tęsknie rozpamiętywał długi szereg tkliwych scen pomiędzy rodzicem a sobą,obfite zasię łzy dowodziły, jak szczery i głęboki ból ściskał mu serce.Mijało tymczasem popołudnie.Znużony troskami chłopiec zapadł powoli w spokojny, krzepiący sen.Popewnym czasie (nie umiałby powiedzieć, jak długo to trwało) król wrócił z trudem do półświadomości igdy leżał z przymkniętymi powiekami rozmyślając mgliście, gdzie jest i co się z nim dzieje, posłyszałjednostajny szmer, posępny stukot deszczu po dachu.Na chwilę owładnęło nim miłe uczucie wygody,które minęło jednak, gdy w pobliżu zabrzmiał chór rubasznej wrzawy i grubiańskich śmiechów.Chłopiecrozbudził się nieprzyjemnie zdziwiony i odkrył głowę, by zobaczyć, skąd gwar się dobywa.Przedoczyma jego roztoczył się ponury, osobliwy widok.Na drugim końcu stodoły, pośrodku klepiska jasnopłonął ogień, a wokół w czerwonawych blaskach zasiadała lub leżała osobliwa kompania.O takichobdartych włóczęgach płci obojga, o takich mętach ulicznych król nie czytał nigdy ani ich nie widział wnajbardziej koszmarnych snach.Byli to rośli, krzepko zbudowani mężczyzni, na brąz spaleni od słońca iwiatrów, a odziani w niewiarygodne łachmany; dorastający chłopcy o łotrowskich twarzach, ubrani w podobny sposób; ślepi żebracy, których oczy zakrywały bandaże lub klapki, kaleki o kulach iszczudłach, jakiś wyglądający na złoczyńcę wędrowny kramarz ze swymi jukami, szlifierz, kotlarz icyrulik ze swoimi narzędziami.Wśród osób płci niewieściej były ledwie dojrzałe dziewczęta, kobiety wkwiecie wieku i zwiędłe, pomarszczone wiedzmy, wszystkie jednak mówiły głośno, bezwstydnie inieprzystojnie.Było tam również troje kro- stowatych niemowląt i dwaj przewodnicy ślepców -wychudłe kundle ze sznurkami obwiązanymi dokoła szyi.Noc już zapadła.Banda skończyła właśnie ucztę.Rozpoczynała się orgia i blaszanka z mocnymtrunkiem przechodziła z rąk do rąk.Wnet rozległy się okrzyki:- Hej, piosenka! Piosenka! Niech śpiewa Nietoperz i Dick Kuternoga! Jeden ze ślepców powstał iprzysposobił się do występu odrzuciwszy klapki, pod którymi kryły się doskonałe oczy, oraz tabliczkę zewzruszającym opisem przyczyn strasznego kalectwa.Kuternoga pozbył się szczudła i na zupełniepewnych nogach stanął obok kolegihultaja.Obydwaj ryknęli hulaszczą śpiewką, przy końcu zaś każdejstrofki pomagał im grzmiący chór całej szajki.Nim śpiew się skończył, pijacki entuzjazm sięgnął takichwyżyn, że wszyscy zebrani ryczeli ostatnią strofkę od początku, a potężne ich głosy wstrząsałykrokwiami dachu.Potem nastąpiła konwersacja, lecz prowadzono ją nie w złodziejskim żargonie piosenki, którymposługiwano się tylko wówczas, gdy słuchały nieprzychylne uszy.W czasie tej rozmowy wyszło na jaw,że "John Hobbs" nie jest zupełnie "nowy", bo dawnymi laty praktykował już był w tej samej bandzie.Zaczęto go wypytywać o pózniejsze koleje.John Hobbs powiedział, iż "przypadkiem" zabił człowieka.Przyjęto to z niemałym uznaniem, kiedy zaś hultaj dodał, że człowiek ten był duchownym, zyskałogólny poklask i z każdym po kolei musiał się napić.Starzy znajomi witali go radośnie, nowi zaś zdumą wymieniali z nim uściski dłoni.Ktoś zapytał, czemu to dawny kompan "na tak długozdezerterował".- Londyn jest lepszy niż wieś - odrzekł John Canty - i bezpieczniejszy ostatnimi laty, kiedy srogie prawastosuje się coraz surowiej.Gdyby nie zdarzył mi się ten przypadek, na pewno bym się stamtąd nieruszył.Postanowiłem zostać w Londynie i nigdy w życiu nie zapuścić się na wieś, ale cóż.ówprzypadek pokrzyżował mi plany.Potem nowo przybyły spytał, ile osób liczy teraz szajka, a Harap, herszt bandy, odrzekł:- Dwudziestu pięciu tęgich zuchów: pajęczarzy, potokarzy, doliniarzy, farmazonów, wliczając w torównież ich baby i dziewuchy.Większość jest tutaj; inni wędrują na wschód zimowym szlakiem.Wszyscy ruszamy ich śladem o świcie.- Nie widzę Pryszcza w tej godnej kompanii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •