[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak oto wypadł na słońce, wznosząc swój okrzyk bojowy i wymachując szablą jakszaleniec.Nad głową przemknęła mu czwarta salwa łuczników.Widział, jak deszcz strzałspada na fort i radowało się w nim serce, bo nic nie mogło przeżyć pod ostrzałem tychbezlitosnych stalowych grotów!Ale coś przeżyło.Otworzył szeroko oczy na widok ponad czterech dziesiątek hradani,którzy wyjrzeli zza muru.Poruszali się niemal spokojnie, bez pośpiechu, ignorując wycieprzelatujących obok nich strzał, każdy z nich oparł na parapecie arbaletę o stalowym łęczysku.Pierwsze szeregi Mathiana zaczynały się wspinać na wzniesienie, na którym stał fort, i biegłyteraz wolniej.Było coś straszliwego w staranności, z jaką hradani brali przeciwników na cel.Zobaczył, jak jeden z nich pada, ze strzałą wystającą z tego, co było kiedyś prawym okiem, aletylko głowy i ramiona załogi fortu były wystawione na strzały jego własnych łuczników.Nadomiar złego słońce świeciło im prosto w oczy.Widzieli wystarczająco dobrze, by strzelać wpowietrze, ale wybranie konkretnego celu było zupełnie niemożliwe.A potem grzmiący głoswydał komendę, którą Mathian usłyszał wyraznie pomimo okrzyków bojowych wznoszonychprzez jego wojowników.- Strzelać!Whhhhunnnng!Czterdzieści dwa stalowe łęczyska, z których najsłabsze miało z łatwością czterysta funtównaciągu, wyprostowały się jak jedno.Ciężkie bełty były krótkie i masywne w porównaniu zestrzałami zasypującymi fort, ale leciały po płaskim torze, a odległość wynosiła niespełnapięćdziesiąt jardów.Z pogardliwą łatwością przebijały kirysy i lekkie tarcze Sothoii, któreokazały się całkowicie bezużyteczne.Okrzyki bojowe przeszły we wrzaski bólu, ludzi padalipokotem na ziemię.Wielu po prostu przewracało się na tych, którzy upadli przed nimi, aleprzy tak niewielkiej odległości pojedynczy bełt był w stanie przebić dwóch, a nawet trzech ludzi, siejąc straszliwe spustoszenie.Wtedy pierwsza linia hradani cofnęła się, a jej miejsce zajął drugi szereg.Czterdzieści dwiekolejne arbalety opadły w dół i Mathian, wznosząc zawołanie bojowe Glanharrow, usłyszałprzerażenie we własnym głosie.Ale nie było dokąd uciec.Pęd jego własnych ludzi niósł gonaprzód, biegnąc prosto przed siebie poczuł, jak jądra starają się wpełznąć mu w głąb ciała.Whhhhunnnng!Na ziemię zwaliło się co najmniej dwustu ludzi - zabitych, rannych albo takich, którzy poprostu potknęli się o trafionego nieszczęśnika, który biegł przed nimi - a ich szyk, od samegopoczątku luzny w porównaniu ze zwartym murem, jaki trzymaliby podczas szarży konnej,rozpadł się.Nie byli już armią - byli tłuszczą, a ich łucznicy, zbliżywszy się do wroga, musieliprzerwać ostrzał.Ale wciąż nacierali i wciąż było ich ponad dwa tysiące wojowników, ajedyną przeszkodą na ich drodze była poszarpana kupa skał po drugiej stronie Gardzieli.* * *Druga grupa kuszników odsunęła się, a Bahzell rzucił swoją arbaletę jednemu z nich.Jegoklinga wyskoczyła z pochwy i pierwsza grupa strzelców, wymieniwszy arbalety na miecze itopory, wskoczyła na stopień opuszczony przez towarzyszy.Czoło ataku Sothoii był oddaloneo zaledwie trzydzieści stóp.Bahzell poczuł uniesienie Szału biorącego go jak kochanka,przeszywającego każdy nerw jak błyskawica.- Tomanak! Tomanak!Wzniósł swój okrzyk bojowy, a za nim powtórzyło go dwanaście dziesiątek gardeł.* * *Mathian pobladł, słysząc ten dziki, wściekły ryk hradani.Tomanak! Wzywali Tomanaka! Czyto możliwe, by naprawdę byli.?Nie! Sama myśl o tym była perwersyjna, odsunął ją więc od siebie.Jego ludzie skłębili sięwokół muru jak morze.* * * Jakiś Sothoii rzucił się na mur, wdrapując się nań w biegu.Prymitywny fort istotnieniewiele się różnił od kupy kamieni, a zewnętrzną powierzchnię wałów obronnych trudnobyło nazwać stromą.Można się było na nie z łatwością wspiąć.ale napastnicy mieli problemz zachowaniem równowagi, gdy znalezli się już na ich szczycie, a spojrzenie brązowych oczuBahzella Bahnaksona było twarde jak krzemień, gdy jego klinga opadła ze świstem.Pomimo zamieszania, pomimo zgiełku, nawet pomimo własnego przerażenia i podnieceniaoraz konieczności skupienia się na tym, gdzie stawia stopy, sir Haladhan Deepcrag rozpoznałolbrzymiego hradani, który brał udział w rokowaniach.Zobaczył wyłaniającą się zza muruogromną postać, rysującą się na tle zachodzącego słońca niczym tytan.Syknęło pięć stóplśniącej w słońcu stali i pierwszy Sothoii, który stanął na murze, runął do tyłu w eksplozjikrwi i wnętrzności.Jego ciało zostało rozpłatane dokładnie na pół.To było niemożliwe! To nie mogło mieć miejsca! A jednak miało.W chwilę potemHaladhan sam wdrapywał się na mur wśród wściekłych okrzyków i wrzasków bólu.Mokreodgłosy stali zagłębiającej się w ciało stały się całym światem.* * *Pierwsze szeregi Sothoii uderzyły o skałę jak przybój podczas burzy, ale zaraz napotkałynastępny, bardziej śmiercionośny mur, tym razem ze stali - hurgrumski konwent zakonuTomanaka.Atakujący wrzeszczeli i umierali albo padali na ziemię, wijąc się z bólu, a ich ciałaześlizgiwały się w dół, utrudniając wspinaczkę potykającym się o nie towarzyszom.Nawetwznoszone przez nich okrzyki nie były w stanie zagłuszyć grzmiącego głosu BahzellaBahnaksona.Koniokrad wskoczył na mur, by znalezć się wyżej, jego miecz syczał ze straszliwą, rytmicznąprecyzją.Sothoii padali jak zboże przed jedną z krasnoludzkich konnych żniwiarek, rozsypującsię wokół niego kotłującym się klinem odciętych kończyn i odrąbanych głów.Pomimowcześniejszych zapewnień Mathiana, nie byli w stanie wykorzystać skutecznie swojejprzewagi liczebnej.Linia frontu była krótka, a Bahzell i jego ludzie mieli dość mieczy itoporów, by obstawić całą jej długość.Sothoii zostali zmuszeni do walki jeden na jednego iwydawało się niemożliwością, by któremuś z nich udało się przedrzeć przez linię obrony.A jednak.Choć każdy z osobna miał w starciu z hradani nikłe szanse, hurmą rzucali sięnaprzód i tu i ówdzie padali pojedynczy hradani [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •