[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo wszystko nieważne, która z nich okaże się prawdziwa.Zawsze będzie lepsza od ignorancji.- Tato.- Słucham?- Co to za miejsce? - zapytał Ghost.- Część wielkiej kolekcji dzieł sztuki Linii Sawall - wyjaśniłem.- Przychodząją oglądać ludzie z całych Dworców i pobliskich cieni.To była pasja mojegoojczyma.Jako dziecko często włóczyłem się po tych korytarzach.Mogą tu byćukryte przejścia.- A ten pokój? Coś w nim jest nie w porządku.- Tak i nie - odparłem.- Zależy, co masz na myśli, mówiąc nie w porządku".- Dziwnie wpływa na moją percepcję.- To dlatego, że sama przestrzeń zwija się tutaj jak origami.Sala jest o wielewiększa, niż się wydaje.Wiele razy można tędy przechodzić i stale widzieć innyukład elementów.Możliwe, że w grę wchodzą też jakieś wewnętrzne przesunięcia.Nigdy nie mogłem się przekonać.Tylko Sawall wiedział to na pewno.- Miałem rację.Coś tu jest nie w porządku.- A mnie się podoba.Usiadłem na srebrnym pniaku obok powalonego srebrnego drzewa.- Mogę zobaczyć, jak się zwija? - zapytał po chwili.71 - Proszę bardzo.Odpłynął, a ja zacząłem rozważać niedawną rozmowę z mamą.Przypomniałem sobie wszystko, o czym wspominał czy co sugerował Mandor, okonflikcie między Wzorcem i Logrusem, o ojcu jako reprezentancie Wzorca iprzyszłym królu Amberu.Czy wiedziała o tym i znała te sprawy jako fakty, niejako domysły? Uznałem, że to możliwe, gdyż szczególny związek łączył ją zLogrusem, a ten z pewnością wiedział o najważniejszych decyzjach swegoprzeciwnika.Przyznała, że nie kochała ojca.W takim razie szukała go chyba poto, by zdobyć ten materiał genetyczny, który wywarł takie wrażenie na Logrusie.Czy naprawdę chciała wyhodować reprezentanta Chaosu?Parsknąłem śmiechem, myśląc o wynikach tego eksperymentu.Dopilnowała,żebym uczył się posługiwać bronią, ale daleko mi było do klasy ojca.Wolałemmagię, ale czarodziejów było w Dworcach pod dostatkiem.W końcu wysłała mniedo college'u w ulubionym cieniu Amberytów.Ale dyplom informatyki z Berkeleyteż nie kwalifikował mnie, bym poniósł sztandar Chaosu przeciwko siłomPorządku.Z pewnością ją zawiodłem.Wróciłem myślą do dzieciństwa, do niezwykłych przygód, dla których tomiejsce było punktem początkowym.Gryll i ja przychodziliśmy tutaj, Glaitpełzała u naszych stóp, oplatała mi rękę albo chowała się gdzieś w ubraniu.Wydawałem dziwny, melodyjny krzyk, jakiego nauczyłem się we śnie, i czasamidołączał do nas Kergma.Wynurzał się z fałd ciemności, z jakiegoś luznegozakątka zwiniętej przestrzeni.Nie byłem pewien, czym właściwie był Kergma aninawet jakiej był płci.Jako zmienno-kształtny, fruwał, pełzał, skakał albo biegał wlicznych bardzo interesujących formach.Pod wpływem nagiego impulsu wykrzyczałem ten dawny zew.Oczywiście, nicsię nie stało i po chwili zrozumiałem, co to właściwie było - wołanie za utraconymdzieciństwem, kiedy przynajmniej czułem się kochany.A teraz.teraz byłemnikim: ani Amberytą, ani Chaosytą, i z pewnością rozczarowaniem dla krewnychz obu stron.Byłem nieudanym eksperymentem.Nikt nie chciał mnie dla mniesamego, ale jako coś, co może się spełnić.Nagle oczy mi zwilgotniały stłumiłemszloch.Nigdy się nie dowiem, do jakiego rozpaczliwego nastroju bym się tamdoprowadził, ponieważ właśnie wtedy coś odwróciło moją uwagę.Wysoko na lewej ścianie rozbłysło czerwone światło.Miało formę niedużegokręgu wokół stóp człowieka.- Merlinie - odezwał się głos z tamtej strony i płomienie wzniosły się wyżej.W ich blasku dostrzegłem znajomą twarz, podobną trochę do mojej.Zzadowoleniem przyjąłem nowy sens, jaki nadała mojemu życiu - nawet jeśli tymsensem była śmierć.Uniosłem nad głową lewą rękę i sprowadziłem ze spikarda błękitny rozbłysk.- Tutaj, Jurt! - krzyknąłem wstając.Zacząłem formować kulę światła, która miała odwrócić jego uwagę.Tymczasem moje uderzenie powinno go usmażyć.Kiedy się dobrze zastanowić, tochyba najpewniejszy sposób, żeby go usunąć.Straciłem już rachubę, ile razypróbował mnie zabić.Postanowiłem przejąć inicjatywę.Wypalenie systemunerwowego powinno załatwić sprawę raz na zawsze, pomimo wszystkiego, cozyskał w Fontannie.72 - Tutaj, Jurt!- Merlinie! Chcę porozmawiać!- A ja nie.Zbyt często próbowałem, a teraz nie mam już nic do powiedzenia.Podejdz i załatwimy tę sprawę ostatecznie, na broń, gołe ręce albo czary.Niedbam o to.Podniósł ręce dłońmi na zewnątrz.- Pokój! - zawołał.- Nie możemy tego zrobić tutaj, w Liniach Sawall.- Nie truj mi o skrupułach, bracie!Ale już mówiąc to, zrozumiałem, że wcale nie przesadza.Pamiętałem, jakwiele dla niego znaczyła aprobata ojca i uświadomiłem sobie, że za żadną cenę niechciałby rozgniewać Dary.- A czego właściwie chcesz?- Porozmawiać.Naprawdę - zapewnił.- Co mam zrobić?- Spotkać się ze mną tutaj.- Pchnąłem moją świetlną kulę, by zajaśniała nadznajomym obiektem.Wyglądał jak gigantyczny domek z kart szklanych ialuminiowych, setką płaszczyzn odbijający światło.- Zgoda - usłyszałem odpowiedz.Ruszyłem w tamtą stronę.Zobaczyłem, że i on się zbliża, więc zmieniłemkierunek, by nasze drogi się nie skrzyżowały.Przyspieszyłem też kroku, bydotrzeć na miejsce przed nim.- %7ładnych sztuczek! - krzyknąłem.- A jeśli uznamy, że trzeba to doprowadzićdo końca, wyjdziemy na zewnątrz.- Dobrze.Wkroczyłem do wnętrza z innej strony niż on.Natychmiast spotkałem sześćmoich odbić.- Dlaczego tutaj? - Głos dobiegał z bliska.- Nie widziałeś pewnie filmu Dama z Szanghaju!- Nie.- Pomyślałem, że możemy tu chodzić i rozmawiać, a w takim czymś trudnonam będzie zrobić sobie krzywdę.Skręciłem.Więcej mnie pojawiło się w rozmaitych miejscach.Usłyszałemgwałtowny oddech, a potem chichot.- Zaczynam rozumieć - powiedział.Trzy kroki i następny zakręt.Zatrzymałem się.Było tu dwóch Jurtów i dwóchMerlinów.Ale nie patrzył na mnie.Powoli sięgnąłem do jednego z obrazów.Obejrzał się, zobaczył mnie, otworzył usta, cofnął się natychmiast i zniknął.- O czym chciałeś porozmawiać? - spytałem.- Nie bardzo wiem, od czego zacząć.- Takie życie.- Bardzo zdenerwowałeś Darę.- Szybki jesteś.Zostawiłem ją dziesięć, może piętnaście minut temu.Mieszkasz tutaj, w Sawall?- Tak.I wiedziałem, że ma zjeść z tobą obiad.Widziałem ją przelotnie chwilętemu.- Ona też nie poprawiła mi nastroju.Skręciłem za róg i przeszedłem przezotwór akurat na czas, by zobaczyć, że uśmiecha się lekko.73 - Taka już jest.Znam ją - powiedział.- Mówiła, że przy deserze wpadłLogrus.- Tak.- Twierdzi, że chyba ciebie wybrał na tron.Miałem nadzieję, że zobaczył moje wzruszenie ramion [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Mimo wszystko nieważne, która z nich okaże się prawdziwa.Zawsze będzie lepsza od ignorancji.- Tato.- Słucham?- Co to za miejsce? - zapytał Ghost.- Część wielkiej kolekcji dzieł sztuki Linii Sawall - wyjaśniłem.- Przychodząją oglądać ludzie z całych Dworców i pobliskich cieni.To była pasja mojegoojczyma.Jako dziecko często włóczyłem się po tych korytarzach.Mogą tu byćukryte przejścia.- A ten pokój? Coś w nim jest nie w porządku.- Tak i nie - odparłem.- Zależy, co masz na myśli, mówiąc nie w porządku".- Dziwnie wpływa na moją percepcję.- To dlatego, że sama przestrzeń zwija się tutaj jak origami.Sala jest o wielewiększa, niż się wydaje.Wiele razy można tędy przechodzić i stale widzieć innyukład elementów.Możliwe, że w grę wchodzą też jakieś wewnętrzne przesunięcia.Nigdy nie mogłem się przekonać.Tylko Sawall wiedział to na pewno.- Miałem rację.Coś tu jest nie w porządku.- A mnie się podoba.Usiadłem na srebrnym pniaku obok powalonego srebrnego drzewa.- Mogę zobaczyć, jak się zwija? - zapytał po chwili.71 - Proszę bardzo.Odpłynął, a ja zacząłem rozważać niedawną rozmowę z mamą.Przypomniałem sobie wszystko, o czym wspominał czy co sugerował Mandor, okonflikcie między Wzorcem i Logrusem, o ojcu jako reprezentancie Wzorca iprzyszłym królu Amberu.Czy wiedziała o tym i znała te sprawy jako fakty, niejako domysły? Uznałem, że to możliwe, gdyż szczególny związek łączył ją zLogrusem, a ten z pewnością wiedział o najważniejszych decyzjach swegoprzeciwnika.Przyznała, że nie kochała ojca.W takim razie szukała go chyba poto, by zdobyć ten materiał genetyczny, który wywarł takie wrażenie na Logrusie.Czy naprawdę chciała wyhodować reprezentanta Chaosu?Parsknąłem śmiechem, myśląc o wynikach tego eksperymentu.Dopilnowała,żebym uczył się posługiwać bronią, ale daleko mi było do klasy ojca.Wolałemmagię, ale czarodziejów było w Dworcach pod dostatkiem.W końcu wysłała mniedo college'u w ulubionym cieniu Amberytów.Ale dyplom informatyki z Berkeleyteż nie kwalifikował mnie, bym poniósł sztandar Chaosu przeciwko siłomPorządku.Z pewnością ją zawiodłem.Wróciłem myślą do dzieciństwa, do niezwykłych przygód, dla których tomiejsce było punktem początkowym.Gryll i ja przychodziliśmy tutaj, Glaitpełzała u naszych stóp, oplatała mi rękę albo chowała się gdzieś w ubraniu.Wydawałem dziwny, melodyjny krzyk, jakiego nauczyłem się we śnie, i czasamidołączał do nas Kergma.Wynurzał się z fałd ciemności, z jakiegoś luznegozakątka zwiniętej przestrzeni.Nie byłem pewien, czym właściwie był Kergma aninawet jakiej był płci.Jako zmienno-kształtny, fruwał, pełzał, skakał albo biegał wlicznych bardzo interesujących formach.Pod wpływem nagiego impulsu wykrzyczałem ten dawny zew.Oczywiście, nicsię nie stało i po chwili zrozumiałem, co to właściwie było - wołanie za utraconymdzieciństwem, kiedy przynajmniej czułem się kochany.A teraz.teraz byłemnikim: ani Amberytą, ani Chaosytą, i z pewnością rozczarowaniem dla krewnychz obu stron.Byłem nieudanym eksperymentem.Nikt nie chciał mnie dla mniesamego, ale jako coś, co może się spełnić.Nagle oczy mi zwilgotniały stłumiłemszloch.Nigdy się nie dowiem, do jakiego rozpaczliwego nastroju bym się tamdoprowadził, ponieważ właśnie wtedy coś odwróciło moją uwagę.Wysoko na lewej ścianie rozbłysło czerwone światło.Miało formę niedużegokręgu wokół stóp człowieka.- Merlinie - odezwał się głos z tamtej strony i płomienie wzniosły się wyżej.W ich blasku dostrzegłem znajomą twarz, podobną trochę do mojej.Zzadowoleniem przyjąłem nowy sens, jaki nadała mojemu życiu - nawet jeśli tymsensem była śmierć.Uniosłem nad głową lewą rękę i sprowadziłem ze spikarda błękitny rozbłysk.- Tutaj, Jurt! - krzyknąłem wstając.Zacząłem formować kulę światła, która miała odwrócić jego uwagę.Tymczasem moje uderzenie powinno go usmażyć.Kiedy się dobrze zastanowić, tochyba najpewniejszy sposób, żeby go usunąć.Straciłem już rachubę, ile razypróbował mnie zabić.Postanowiłem przejąć inicjatywę.Wypalenie systemunerwowego powinno załatwić sprawę raz na zawsze, pomimo wszystkiego, cozyskał w Fontannie.72 - Tutaj, Jurt!- Merlinie! Chcę porozmawiać!- A ja nie.Zbyt często próbowałem, a teraz nie mam już nic do powiedzenia.Podejdz i załatwimy tę sprawę ostatecznie, na broń, gołe ręce albo czary.Niedbam o to.Podniósł ręce dłońmi na zewnątrz.- Pokój! - zawołał.- Nie możemy tego zrobić tutaj, w Liniach Sawall.- Nie truj mi o skrupułach, bracie!Ale już mówiąc to, zrozumiałem, że wcale nie przesadza.Pamiętałem, jakwiele dla niego znaczyła aprobata ojca i uświadomiłem sobie, że za żadną cenę niechciałby rozgniewać Dary.- A czego właściwie chcesz?- Porozmawiać.Naprawdę - zapewnił.- Co mam zrobić?- Spotkać się ze mną tutaj.- Pchnąłem moją świetlną kulę, by zajaśniała nadznajomym obiektem.Wyglądał jak gigantyczny domek z kart szklanych ialuminiowych, setką płaszczyzn odbijający światło.- Zgoda - usłyszałem odpowiedz.Ruszyłem w tamtą stronę.Zobaczyłem, że i on się zbliża, więc zmieniłemkierunek, by nasze drogi się nie skrzyżowały.Przyspieszyłem też kroku, bydotrzeć na miejsce przed nim.- %7ładnych sztuczek! - krzyknąłem.- A jeśli uznamy, że trzeba to doprowadzićdo końca, wyjdziemy na zewnątrz.- Dobrze.Wkroczyłem do wnętrza z innej strony niż on.Natychmiast spotkałem sześćmoich odbić.- Dlaczego tutaj? - Głos dobiegał z bliska.- Nie widziałeś pewnie filmu Dama z Szanghaju!- Nie.- Pomyślałem, że możemy tu chodzić i rozmawiać, a w takim czymś trudnonam będzie zrobić sobie krzywdę.Skręciłem.Więcej mnie pojawiło się w rozmaitych miejscach.Usłyszałemgwałtowny oddech, a potem chichot.- Zaczynam rozumieć - powiedział.Trzy kroki i następny zakręt.Zatrzymałem się.Było tu dwóch Jurtów i dwóchMerlinów.Ale nie patrzył na mnie.Powoli sięgnąłem do jednego z obrazów.Obejrzał się, zobaczył mnie, otworzył usta, cofnął się natychmiast i zniknął.- O czym chciałeś porozmawiać? - spytałem.- Nie bardzo wiem, od czego zacząć.- Takie życie.- Bardzo zdenerwowałeś Darę.- Szybki jesteś.Zostawiłem ją dziesięć, może piętnaście minut temu.Mieszkasz tutaj, w Sawall?- Tak.I wiedziałem, że ma zjeść z tobą obiad.Widziałem ją przelotnie chwilętemu.- Ona też nie poprawiła mi nastroju.Skręciłem za róg i przeszedłem przezotwór akurat na czas, by zobaczyć, że uśmiecha się lekko.73 - Taka już jest.Znam ją - powiedział.- Mówiła, że przy deserze wpadłLogrus.- Tak.- Twierdzi, że chyba ciebie wybrał na tron.Miałem nadzieję, że zobaczył moje wzruszenie ramion [ Pobierz całość w formacie PDF ]