[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko niepotrzebnie trzymam to wszystko prawie na wierzchu.Przysiad! się do niego. No, ale nie ma o czym gadać.Napijmy się.Sięgnął ręką za siebie.Zadzwięczało szkło.Pół litraczystej. Na nasze frasunki.Uśmiechną! się krzywo.Jakby nie wierzył, że cokolwiek może na nie pomóc.*Czesław Wizga był jak wiatr  wszędzie go było pełno.Wypuszczony z zakładu karnego zajrzał &>Obornik kolo Poznania.Miał tam bliską rodzinę ojca i matkę.Porucznik długo kluczył po uliczkach tegoładnego miasteczka.Wreszcie znalazł ulicę Wronią.Domek Wizgów tkwił pod nawisłymi gałęziami starejczereśni.Liście już na niej zaczęły żółknąć, a po soczystych owocach pozostało tylko wspomnienie. Pan do mnie?Stary Wizga był przysadzisty, szeroki w ramionach i patrząc na człowieka miał zwyczaj mrużenia po-wiek.Nie był jednak krótkowidzem. Do syna - odpowiedział zgodnie z prawdą porucznik. Nie ma. Wyszedł? Wyjechał. Dokąd?Wizga wzruszył ramionami.Patrzył ciągle spod przymkniętych powiek. Jest dorosły.Nie pytam go, co robi i dlaczego.Porucznik pomyślał, że tę nieskomplikowana, metodę niemieszania się do spraw syna musiał staryWizga stosować również wówczas, kiedy Czesław jeszcze jako chłopiec kradł suszone śliwki na straganachi cukierki w sklepach.Obszerne akia jego sprawy z różnych epok przestępczego życia dano Al tarowi dowglądu kilka dni temu. Porucznik zrobił ruch, jakby chciał wejść W głąb domu.Siary się połapał. Ależ proszę.Pan na pewno z podróży.I z milicji?Teraz dopiero dał po sobie poznać, iż wie, z kim ma do czynienia.Altar nie omieszkał skorzystać z tego niechętnego zaproszenia.W pokoju zastał matkę Czesława.Niceo sępią twarz otulała chustką po wiejsku zawiązaną na supełpod brodą.Wyglądało na to, że bolały ją zęby. Stary, co to?Jakby nie dostrzegła porucznika.Altar zrozumiał, że to ona właśnie służyła za drogowskaz, w życiusyna. Daj krzesło. Po co?Rozzłości! się na nią nagle.Wtedy przyniosła dwa koślawe stołki z rogu pokoju.Ten dom nie byt' bo-gaty.Porucznik spostrzegł także, że panowała w nim zatęchła atmosfera wzajemnej nieżyczliwości.Niemaljak w lisiej norze, do której kiedyś zajrzał. To co pan jeszcze chce?Nie odpowiedział od razu.Czego chce? Stary wyraznie udaje durnia.Przyszło mu też na myśl, że jestto tylko gra na zwlokę.Rozsiadł się wygodnie i popatrzył na Wizgę przymrużając jak on oczy.Stary wyraznie się zaniepokoił. Niech pan nie myśli, że chcę tego drania osłonić.Dość mi już zdrowia zmarnował.Przerwał, bo żona poruszyła się niespokojnie na krześle. Nie wierć się tak!  rozsierdził się nagle  ty też jesteś temu winna.Kto go chronił przede mnąwówczas, kiedy jeszcze nie było za pózno?! Ty! I takiego go wychowałaś pod swoją kiecką.Ponownie zwrócił się do porucznika.Był trochę spokojniejszy.I Altar po raz pierwszy poczuł, że staryna swoją twarz.Ojca, pełnego gniewu na nieprawości syna. Tyle mogę panu powiedzieć, co wiem.Czesiek wrócił z wiezienia do nas.Był jednak tylko kilkudni.Pojechał do Wrocławia.Ma tam swoją Małą metę.Z czego żyje? A bo ja wiem?Porucznik wyjął notatnik, zapisał starannie adres.Kiedy wychodz, stara mruknęła coś pod nosem.Wi-zga odprowadził go aż do progu.ROZDZIAA 17 Dawał mu się we znaki dotkliwy ból głowy.Wódka wyraznie zaczęła mu szkodzić.Po co tyle pił?W pokoju było już ciemno.Czyżby przespał cały dzień? Gdzie jest Czesiek? Dzwignął się ciężko odstołu.Ból rozsadzał czaszkę.Piekielny ból.Zataczając się podszedł do łóżka.Zwalić się na nie, zasnąć.Och,jak cierpiał.Usiadł i wówczas poczuł ten dziwny swąd.Z trudem powstał na nogi.Drzwi.Kuchnia.No tak.Palniki kuchenki zamiast palić się niebieskimpłomieniem syczały od uchodzącego gazu.Półprzytomny zakręcił gwałtownie kurki.Odetchnął ciężko.Iwówczas chwyciły go silne torsje.Zaledwie zdążył do łazienki.Kiedy osłabiony wrócił do pokoju, czuł potspływający mu obficie po czole i karku.Odetchnąć świeżym powietrzem!.Dobrnął do stołu, włożył marynarkę.Rozejrzał się bezradnie wo-koło: Cześka nie było.Drzwi były też zamknięte, od zewnątrz, Na klucz.Ale by go urządził!.Pomyślał ogazie, bólu głowy, potężnym pijaństwie.Uchylił okno.Było położone nisko, półtora metra nad ziemią.Wszedł na parapet, skoczył.Zwieże powietrze zdzieliło go po głowie jak obuchem.Zachłysnął się, zakrztusił.Znowu mdłości.Zzaczadziałą ciężką głową poszedł przed siebie.Gdzie mógł być Czesiek? W pracy? Zmieszne.On i praca!Szedł niemal w pełnym mroku.Rzadko rozmieszczone latarnie dawały niewiele światła.Ktoś go minął.Obejrzał się.Tamten też. Mirek! Czesiek!Obopólne zdziwienie.Cześka jednak jakby większe. Dokąd idziesz?Odpowiedział chaotycznie o gazie, bólu głowy. Musiałem zapomnieć zakręcić kurki.W głosie Cześka była skrucha.Szybko jednak przeszedł nad tym faktem do porządku dziennego. Nie mamy po co wracać do domu.Tamci nie próżnują.Mirek nie zrozumiał. Milicja.Przecież byłeś w domu starej, widziałeś jej trupa.Mogłeś pozostawić odciski palców."Zaprzeczył.Wytarł je starannie.Nie powinno pozostać żadnego śladu.Poza tym jest u niego.Komuwpadnie na myśl, że tu się ukrywa.Zresztą nawet nie ma gdzie.Czesiek zniecierpliwił się. Nie gadajmy tyle.Czas nagli.Niewiele, rozumiesz.Przyjął w pokorze te wymówki.Zawsze zresztą był taki.Bez inicjatywy.Ktoś go prowadził.Jeśli byłsilniejszy, szedł za nim bez wahania.A Czesiek należał do ludzi silnych.Charakternych. Powlókł się za nim bez słowa.Na końcu ulicy był przystanek tramwajowy.Wsiedli.Dziesięć minutjazdy.Dworzec.Dokąd pojedziemy?Czesiek zbył pytanie milczeniem.Zaraz zresztą zobaczy.Stanęli przed oświetloną kasą.Dwaj pasa-żerowie przed nimi.Blada twarz kasjerki z sińcami zmęczenia pod oczami. Szczecin.Dwa razy.Szarpnął Cześka za rękaw.Po co aż tak daleko? Powtórzył to pytanie, gdy skierowali się na peron. %7łeby być jak, najdalej od tego miasta.Było mu już wszystko jedno.W końcu co za różnica, gdzieznajdzie melinę, tu czy tam.Wszędzie będzie żył ze strachem w sercu.Paskudne uczucie.Do odejścia pociągu mieli jeszcze, dziesięć minut.Aż dziesięć, i tylko dziesięć.*Telefonogram do komendy wrocławskiej był szybszy niż przybycie porucznika; wysłani do mieszka-nia Czesława Wizgi wywiadowcy wrócili z niczym; ptak wyfrunął ze swojej klatki. Nie był ostatnio jednak sam  relacjonowali wywiadowcy  przyjechał do niego jakiś młodyczłowiek.Nie rozpoznany.Jak dotąd. Skąd ta wiadomość? Od sąsiadów.Widzieli tych dżentelmenów razem.Szli pod wieczór w stronę stacji. A więc dali drapaka.Czyżby Wizga poczuł pismo nosem? Podejrzenia co do jego osoby wydawałysię coraz bardziej uzasadnione.Cały zresztą jego życiorys potwierdzał ich słuszność.Zakrzątnięto się więc energicznie wokół jego osoby; czy był na stacji, a jeśli tak, dokąd stamtąd za-mierzał się udać?ROZDZIAA 18Znalezli przytulny przedział.Pusty.Mirek czuł jeszcze ból głowy i ogólne oszołomienie.Usiadł na ław-ce i prawie zaraz zasnął.Była to jednak drzemka przerywana zwidami.Budził się z niej często.wytrzeszczałoczy w ciemnościach, trząsł się, chociaż nie było mu zimno.Jednym słowem czuł się więcej niż podle.Wreszcie obudził się na dobre.Czesiek, gdzieś znikł.Być może poszedł poszukać bufetu.Przed godzinąwspominał o tym.Odkąd go znal, zawsze miał pieniądze.Na piwo.Wstał z ławki, wyszedł z przedziału.Pusto.Ktoś nagłe trzasnął drzwiami. Czesiek? Poszedł w tamtą stronę.Nikogo.Tylko w harmonijce między wagonami zamajaczyła jakaśpostać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •