[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.lub więcej.Mniej lub więcej czego, zastanowiłam się jak przez mgłę, jednak Herrel nie wyjaśnił, o co mu chodziło.Wróciliśmy do obozu.Ognisko zgasło.Nie zauważyłam też żadnych śladów życia; pozostałe żony Jeźdźców musiały nadal spać w namiotach.Dlaczego nie byłam zdolna dzielić z nimi tego snu? Odkąd przeszłyśmy przez Sokoli Jar, nie dzieliłam z nimi nic.nic.Herrel zaprowadził mnie z powrotem na łoże, gdzie przedtem leżał między nami obnażony miecz.Położyłam się i zamknęłam oczy.Myślę, że zasnęłam albo zemdlałam z wyczerpania.Gdybym umiała dobrze władać wrodzoną mocą.Posługiwałam się nią tak niezdarnie jak dziecko bawiące się bronią, która może je ocalić lub zranić.Na pewno ostrzegłby mnie dodatkowy zmysł, może obroniłabym się przed nowym nocnym atakiem.Lecz Hyron, poddawszy mnie próbie, zorientował się, kim byłam; urodzoną czarownicą, ale niewykształconą.Dlatego nie zdołałam przeciwstawić się temu, co mógł wezwać i skierować przeciwko mnie.Odrzuciłam jedyną tarczę, którą Herrel mógł mnie przed nimi osłonić.Ale miałam się o tym dowiedzieć znacznie później.Hyron działał szybko i poparła go niemal cała Kompania - poza jednym Jeźdźcem.Posłużyli się iluzjami - lecz iluzje mogą być proste albo bardzo skomplikowane.A po otwarciu bramy Jeźdźcy mogli do woli czerpać energię ze źródeł, do których długo nie mieli dostępu.Obudziłam się, kiedy Herrel ukląkł obok mnie z kielichem w dłoni i zatroskaną miną.Poprosił czule, żebym się napiła.Był to ten sam ożywczy płyn, który przedtem przywrócił mi siły.Pamiętałam jego smak i ostry zapach.Wyciągnęłam rękę.Była taka ciężka, z takim trudem ją podniosłam.Policzek Herrela ze śladami moich paznokci.Dlaczego tak źle potraktowałam kogoś, kto.? Herrelu.Ale na tym policzku nie było zadrapań! Herrel? Kot? Czy obserwowały mnie zielone kocie oczy? Kot.czy niedźwiedź? Powieki ciążyły mi tak bardzo, że musiałam je przymknąć.Lecz chociaż mc nie widziałam, pozostał mi słuch: strzępy mojej mocy utrzymały ten wąski kanał łączący mnie ze światem zewnętrznym.W namiocie usłyszałam jakiś ruch wokół siebie.Potem ktoś wziął mnie na ręce i niósł.Byłam daleko, bardzo daleko od tego, co donosiły mi moje uszy.-.obawiać się go.- Jego? - Drwiący śmiech.- Spójrzcie na niego, bracia, czy może podnieść rękę? Czy chociaż wie, co chcemy teraz zrobić?- Tak, jutro rano ruszy z nami w drogę.Będzie rad.Na pewno.Ich głosy i słowa przypominały mi tamto pulsowanie niemego wołania w górskiej dolinie.Tym razem jednak ich wola utworzyła ogromną, duszącą chmurę, chmurę, która spychała mnie w ciemność - z którą nie mogłam walczyć.Ogary z AlizonuPonownie znalazłam się w szarym, martwym lesie - i znów na mnie polowano! Lecz tym razem wszystko okazało się w pewien sposób znacznie gorsze niż przedtem.Opuściłam oczy szukając wzrokiem amuletu, który wtedy był moją jedyną bronią w morzu przerażenia.Teraz jednak nie ogrzał mojego ciała.Byłam naga i bezbronna.A mimo to nie rzuciłam się do ucieczki.Tak jak to już kiedyś powiedziałam, gdy strach atakuje nas zbyt często, przyzwyczajamy się do niego.Oparłam się plecami o martwe drzewo i czekałam.Wiatr.Nie, nie wiatr, lecz pragnienie tak wielkie, iż parło jak wiatr, poruszyło liśćmi, tymi bladymi widmami swych żywych odpowiedników.Zmusiłam się, by stać i czekać.Zobaczyłam cienie - nie ciemne, ale blade i szare.Przemykały dookoła, a ich niekształtne kontury przywodziły na myśl nieznane potwory.Ponieważ jednak wciąż stałam, a nie uciekałam, cienie zgromadziły się za drzewami, nie atakując, tylko grożąc z daleka.Nagle usłyszałam przeraźliwe zawodzenie, od którego zaświdrowało mi w uszach.Cienie zachwiały się i zadrżały.Teraz w lesie zjawili się materialni prześladowcy.Chodzili jak ludzie i wzbudzili we mnie większe przerażenie, niż gdy poruszali się na czterech łapach.Słowa utknęły mi w gardle.Gdybym tylko wykrzyczała na głos ich imiona! Odebrano mi tę możliwość, więc dusiłam się, choć pragnęłam wrzeszczeć.Z tyłu za człekokształtnymi bestiami zgromadziły się znów blade cienie.Ich kontury rozpływały się, ponownie formowały i znowu topniały.Wiedziałam o nich tylko tyle, że są przerażającymi stworami, wrogimi ludziom takim jak ja.Teraz stado bestii rozstąpiło się, dając przejście przywódcy.Zobaczyłam podłużną końską głowę, a w oczach dziki błysk nie ujarzmionego ogiera.W ludzkich rękach trzymał broń: okuty srebrem szarobiały łuk o połyskującej zielenią cięciwie.Bestia w niedźwiedziej masce wyciągnęła strzałę.Ta również była zielona, jakby wykuta ze światła.- Na Trupią Kość, na Moc Srebra i Siłę Naszego Pragnienia.- Nie usłyszałam reszty słów zaklęcia, lecz jego brzmienie przeszyło mi bólem czaszkę niczym sztylet.- Wypuszczamy jedną z trzech, żeby nigdy nie zostały na powrót złączone!Nałożono świetlistą strzałę na cięciwę z zielonego blasku.W ostatniej chwili zapragnęłam poszukać bezpieczeństwa w ucieczce, ale i tak byłoby to daremne, gdyż połączona wola prześladowców więziła mnie tak, jakbym była przywiązana do drzewa, pod którym stałam.I cięciwa zabrzęczała, a może raczej wyczułam, niż usłyszałam ten cichy dźwięk.Zimno.Nagle przeniknął mnie siarczysty mróz, który wydał mi się gorszy od najstraszniejszego bólu, jaki kiedykolwiek poczułam.Nadal opierałam się o drzewo - ale czy tak było naprawdę? Zdałam sobie sprawę, że widzę wszystko podwójnie.Popatrzyłam na scenę, która się przede mną rozgrywała, jakbym nie brała w niej udziału.Jedna z nas stała, a druga leżała na ziemi.Później ta, która nie upadła, poszła w stronę człekokształtnych bestii.Bestie otoczyły ją i zniknęły wśród drzew.Zaś Gillan spoczywająca na szarym gruncie nie poruszyła się - i to ja nią byłam - i blade cienie zbliżały się do mnie.Powiedziałam, że można tak przyzwyczaić się do strachu, iż przestaje być bodźcem.Lecz w rozpływających się, wciąż zmieniających cieniach wyczułam coś, co wzbudziło we mnie ogromny wstręt i paniczny strach, więc rozpaczliwie zaprzeczyłam ich istnieniu i wszystkiego, co mnie otaczało.Pogrążyłam się w mroku i straciłam przytomność.Obudziło mnie zimno - przejmujące zimno - taki chłód nigdy dotąd nie dał mi się we znaki.I ten chłód stał się wprost częścią mojej istoty - było mi zimno, zimno, zimno.Otworzyłam oczy.Zobaczyłam nad sobą ołowiane niebo i padający śnieg.Namiot - na pewno gdzieś tu był namiot.Powoli i z trudem usiadłam.Wróciła mi pamięć.Już kiedyś widziałam te skały.To dolina, w której znajdowała się brama do zaginionej ojczyzny Jeźdźców Zwierzołaków.Ale wąwóz był pusty! Zniknęły namioty i przywiązane do palików konie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •