[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed chwiląsprawdzałam.Nie może wskazywać miejsca ukrycia skarbu, skoro go tam niema! A jeśli Batura polubił jego towarzystwo? zaśmiał się Jacek. Nieposądzam go co prawda o sentymentalizm, ale to maleństwo było przez jakiśczas strażnikiem jego łupu. Piegus też był mruknąłem.I nagle poczułem zimny dreszcz przebiegający plecy: Skarbu nie ma.A drewienko i piegowaty nadal go pilnują.Zosiu, zato, że dziś poszłaś sprawdzić, czy drewienko jest na swoim miejscu, cofamcokolwiek złego powiedziałem przed chwilą o tobie! A poszukiwanie skarbówz Dzikowa masz u mnie jak w banku! Widziałem piegusa na posterunku, gdyBatura gdzieś zabrał się dziś z rana Trollem i ten nakrapiany nie dał mido myślenia! Choć według naszej wiedzy chłopak nie miał czego pilnować!Po co więc sterczał na nabrzeżu?! A co nasza wiedza stanowi na temat straży nad wspomnieniem oskarbie teraz? żywo zainteresował się moją przemową Jacek.Zza okularów błysnęło zaciekawione spojrzenie szefa.Zośka wstrzymałaoddech. To uderzyłem pięścią w pokład że straż ma sens tylko wjednym wypadku! Jakim? chórem szepnęło rodzeństwo. %7łe na dnie Mikołajskiego wciąż jeszcze spoczywa część skarbuHasan beja! Brawo, Pawełku! klasnął w dłonie szef. Ale przecież dług. zaczęła Zosia i uderzyła się dłonią w czoło.Boże, jaka ja niemądra.Widocznie wystarczyła część ukrytych przez przodkaAzbijewicza klejnotów, by go spłacić! Hurra! krzyknął Jacek. Co zostało z Tatarzyna, będzie nasze!Czy mogę zawyć? Uułłaaa!. nie czekał nawet na pozwolenie.Radość ogarnęła Krasulę , a lęk pobliskie jachty. Zasuwamy na Trolla ! chłopak już był na kei. A Batura na policję powiedział cicho pan Tomasz i Jacek był zpowrotem. No tak.A więc jak? Zostaw to mnie! uśmiechnąłem się tajemniczo. I zabierz sięwreszcie za okonie, bo mi tak kiszki marsza grają, że zagłuszają myśli! podniosłem głos. Ze swej strony za dobrze oskrobane ryby obiecuję ci, żejeśli Batura nie pośpieszy się, to drewienko już jutro niczego nie będziewskazywać. Od czego pan zacznie robotę? zatarł ręce chłopak. Od wyjęcia finki z pochwy. Aż tak ostro pan idzie? posłyszałem niepokój w jego głosie. Przecież miałem ci pomóc skrobać okonie.ROZDZIAA 10.ROZDZIAA 10.PODWODNE SPOTKANIE ZE SKARBEM HASANPODWODNE SPOTKANIE ZE SKARBEM HASANBEJA " W ZWIETLE REFLEKTORA " SKARB CZYBEJA " W ZWIETLE REFLEKTORA " SKARB CZYSPADEK PO OJCU " KTO JEST ZAODZIEJEM "SPADEK PO OJCU " KTO JEST ZAODZIEJEM "CZY%7łBY OSTATECZNA KLSKA? " SKARB ZNWCZY%7łBY OSTATECZNA KLSKA? " SKARB ZNWZNIKA " PRZESYAKA OD WSPLNIKA "ZNIKA " PRZESYAKA OD WSPLNIKA "SPRAWIEDLIWOZ PO NASZEJ STRONIESPRAWIEDLIWOZ PO NASZEJ STRONIENabrałem pełne płuca powietrza i, starając się nawet nie plusnąć płetwą,zanurzyłem się pod wodę.Ciemność.Zwiatło nabrzeżnych latarń nieprzenikało mętnej toni.Zresztą maskę włożyłem tylko po to, by osłonić oczy inozdrza przed brudną wodą Jeziora Mikołajskiego.Z wyciągniętymi przedsiebie rękoma płynąłem wolno w wyznaczonym przed zanurzeniem kierunku.Jeszcze jeden ruch płetw i poczułem na prawej dłoni delikatne muśnięcie.Zacisnąłem palce.Cieniutka żyłka.Przesunąłem rękę wzdłuż niej, w dół.Namacałem koniec linki.Spłynąłem na dno i zanurzyłem dłonie w mule.Skrzynka owinięta w folię i przewiązana na krzyż linką.Mimo chłodu wodypoczułem opływającą ciało falę gorąca.Skarb Hasan beja!Sięgnąłem do pochwy przymocowanej, zwyczajem płetwonurków, nałydce, by wyciągnąć nóż i przeciąć węzeł.W tym momencie linka wyrwała mi się z ręki i pomknęła ku powierzchni,ciągnąc za sobą drogocenną skrzynkę.Jednocześnie światło reflektoraprzebiło mrok zmętniałej wody.Byłem widoczny jak na dłoni! Ostry skręt wprawo, ku głębinie! Reflektor nie wypuszczał mnie z wiązki światła.Mogłemmu uciec.Miałem jeszcze w płucach wystarczający zapas powietrza, bydalekim łukiem schować się gdzieś między zacumowane jachty.Ale dosyć!Wiedziałem, kto bawi się w straszenie mnie reflektorem, a on wiedział, że toja jestem pod wodą i dlaczego wybrałem tak dziwną porę i cuchnącą wodę nanurkowanie!Wypłynąłem na powierzchnię.Oślepiające światło kłuło w oczy, a w uszy triumfalny śmiech: No proszę! Malutki Pan Samochodzik, uczeń pana Tomasza,złodziejem! Pawełku, zawiodłem się na tobie!Halogenowe światło zgasło.Mogłem zobaczyć wygodnie rozpartego naburcie Trolla Jerzego Baturę.Czule głaskał ociekający wodą pakunek.Wdrapałem się na pomost i ściągając po drodze maskę ruszyłem w jegostronę.Głośniejszy śmiech przeciwnika uświadomił mi, jak śmieszniewyglądam: pognębiony, ociekający brudną wodą i na dodatek człapiącypłetwami.Z wściekłością dwoma kopnięciami zrzuciłem je w wodę. Bez nerwów, drogi Pawle! Złość piękności szkodzi! A może ręcznik?Jeszcze się przeziębisz. zakpił Jerzy, ale na wszelki wypadek zsunąłskrzynkę w głąb kokpitu, poza zasięg mego skoku.Zmiać się jednak nie przestawał! Ileż on ma tych uśmiechów na każdąokazję! W południe uśmiech przyjaciela zwierząt, cieszącego się z uwolnieniabiednego kucyka; w nocy śmiech sympatyka, o ile nie kuzyna, rekinów czyorek.Nagle teatralnym gestem chwycił się za głowę: My tu się witamy, witamy, a tam naszych przyjaciół zżerają żywcemkomary! Panno Zosiu, panie Tomaszu i panie Jacku! Prosimy do nas!Skierował światło reflektora na pobliskie krzaki.Zatrzeszczały gałęzie i z zarośli wygramolili się Zośka z Jackiem.Miny,trzeba przyznać, mieli nie najmądrzejsze.Za to pan Tomasz podniósł się zkryjówki pełnym godności ruchem, niczym z fotela w ekskluzywnym klubie.Strzepnął pyłek z nogawki i miłym głosem zwrócił się do zadowolonego zsiebie Batury: Może raczej pan pozwoli do nas.Mamy tu wygodną ławkę, a niechciałby pan chyba, byśmy sterczeli na nabrzeżu przy jachcie?Batura odchrząknął i zeskoczył na keję.Zerknął na mnie i wsunął skarbHasan beja w jakiś zakamarek Trolla : Już idę! wskazał mi drogę ręką. Jako mój gość idz pierwszy.Mimo wszystko bał się zamachu na swoją zdobycz!Zasiedliśmy na ławce: pan Tomasz pośrodku, Jerzy, jak przystało nazłego łotra, po lewicy, ja po prawej.Zośka i Jacek przycupnęli na krańcach.Szef uprzejmym gestem poczęstował łotra papierosem i podał mu ogień. Tego muszę się jeszcze nauczyć: umieć z taką godnością przegrywać jak mójszef pomyślałem. Gratuluję obrony zagaił pan Tomasz, lekko skłaniając głowę kuJerzemu. I ciekaw jestem, jak pan wpadł na to, że interesujemy siępańskimi działaniami? Ależ ja wcale nie wpadłem na to! drań aż uderzył się w pierś. Przypadek, zwykły przypadek! Do dzisiaj sądziłem, że sprowadza tupaństwa miłość do żagli.Dopiero dziś wieczorem, gdy wybrałem się naspacer, by przy okazji zobaczyć, jak się czują moje, hm, oszczędności,patrzę.a tu ktoś się do nich dobiera! Zaniepokoiłem się.Ba, gdybymwiedział, że to ty, Pawle, nie denerwowałbym się tak bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Przed chwiląsprawdzałam.Nie może wskazywać miejsca ukrycia skarbu, skoro go tam niema! A jeśli Batura polubił jego towarzystwo? zaśmiał się Jacek. Nieposądzam go co prawda o sentymentalizm, ale to maleństwo było przez jakiśczas strażnikiem jego łupu. Piegus też był mruknąłem.I nagle poczułem zimny dreszcz przebiegający plecy: Skarbu nie ma.A drewienko i piegowaty nadal go pilnują.Zosiu, zato, że dziś poszłaś sprawdzić, czy drewienko jest na swoim miejscu, cofamcokolwiek złego powiedziałem przed chwilą o tobie! A poszukiwanie skarbówz Dzikowa masz u mnie jak w banku! Widziałem piegusa na posterunku, gdyBatura gdzieś zabrał się dziś z rana Trollem i ten nakrapiany nie dał mido myślenia! Choć według naszej wiedzy chłopak nie miał czego pilnować!Po co więc sterczał na nabrzeżu?! A co nasza wiedza stanowi na temat straży nad wspomnieniem oskarbie teraz? żywo zainteresował się moją przemową Jacek.Zza okularów błysnęło zaciekawione spojrzenie szefa.Zośka wstrzymałaoddech. To uderzyłem pięścią w pokład że straż ma sens tylko wjednym wypadku! Jakim? chórem szepnęło rodzeństwo. %7łe na dnie Mikołajskiego wciąż jeszcze spoczywa część skarbuHasan beja! Brawo, Pawełku! klasnął w dłonie szef. Ale przecież dług. zaczęła Zosia i uderzyła się dłonią w czoło.Boże, jaka ja niemądra.Widocznie wystarczyła część ukrytych przez przodkaAzbijewicza klejnotów, by go spłacić! Hurra! krzyknął Jacek. Co zostało z Tatarzyna, będzie nasze!Czy mogę zawyć? Uułłaaa!. nie czekał nawet na pozwolenie.Radość ogarnęła Krasulę , a lęk pobliskie jachty. Zasuwamy na Trolla ! chłopak już był na kei. A Batura na policję powiedział cicho pan Tomasz i Jacek był zpowrotem. No tak.A więc jak? Zostaw to mnie! uśmiechnąłem się tajemniczo. I zabierz sięwreszcie za okonie, bo mi tak kiszki marsza grają, że zagłuszają myśli! podniosłem głos. Ze swej strony za dobrze oskrobane ryby obiecuję ci, żejeśli Batura nie pośpieszy się, to drewienko już jutro niczego nie będziewskazywać. Od czego pan zacznie robotę? zatarł ręce chłopak. Od wyjęcia finki z pochwy. Aż tak ostro pan idzie? posłyszałem niepokój w jego głosie. Przecież miałem ci pomóc skrobać okonie.ROZDZIAA 10.ROZDZIAA 10.PODWODNE SPOTKANIE ZE SKARBEM HASANPODWODNE SPOTKANIE ZE SKARBEM HASANBEJA " W ZWIETLE REFLEKTORA " SKARB CZYBEJA " W ZWIETLE REFLEKTORA " SKARB CZYSPADEK PO OJCU " KTO JEST ZAODZIEJEM "SPADEK PO OJCU " KTO JEST ZAODZIEJEM "CZY%7łBY OSTATECZNA KLSKA? " SKARB ZNWCZY%7łBY OSTATECZNA KLSKA? " SKARB ZNWZNIKA " PRZESYAKA OD WSPLNIKA "ZNIKA " PRZESYAKA OD WSPLNIKA "SPRAWIEDLIWOZ PO NASZEJ STRONIESPRAWIEDLIWOZ PO NASZEJ STRONIENabrałem pełne płuca powietrza i, starając się nawet nie plusnąć płetwą,zanurzyłem się pod wodę.Ciemność.Zwiatło nabrzeżnych latarń nieprzenikało mętnej toni.Zresztą maskę włożyłem tylko po to, by osłonić oczy inozdrza przed brudną wodą Jeziora Mikołajskiego.Z wyciągniętymi przedsiebie rękoma płynąłem wolno w wyznaczonym przed zanurzeniem kierunku.Jeszcze jeden ruch płetw i poczułem na prawej dłoni delikatne muśnięcie.Zacisnąłem palce.Cieniutka żyłka.Przesunąłem rękę wzdłuż niej, w dół.Namacałem koniec linki.Spłynąłem na dno i zanurzyłem dłonie w mule.Skrzynka owinięta w folię i przewiązana na krzyż linką.Mimo chłodu wodypoczułem opływającą ciało falę gorąca.Skarb Hasan beja!Sięgnąłem do pochwy przymocowanej, zwyczajem płetwonurków, nałydce, by wyciągnąć nóż i przeciąć węzeł.W tym momencie linka wyrwała mi się z ręki i pomknęła ku powierzchni,ciągnąc za sobą drogocenną skrzynkę.Jednocześnie światło reflektoraprzebiło mrok zmętniałej wody.Byłem widoczny jak na dłoni! Ostry skręt wprawo, ku głębinie! Reflektor nie wypuszczał mnie z wiązki światła.Mogłemmu uciec.Miałem jeszcze w płucach wystarczający zapas powietrza, bydalekim łukiem schować się gdzieś między zacumowane jachty.Ale dosyć!Wiedziałem, kto bawi się w straszenie mnie reflektorem, a on wiedział, że toja jestem pod wodą i dlaczego wybrałem tak dziwną porę i cuchnącą wodę nanurkowanie!Wypłynąłem na powierzchnię.Oślepiające światło kłuło w oczy, a w uszy triumfalny śmiech: No proszę! Malutki Pan Samochodzik, uczeń pana Tomasza,złodziejem! Pawełku, zawiodłem się na tobie!Halogenowe światło zgasło.Mogłem zobaczyć wygodnie rozpartego naburcie Trolla Jerzego Baturę.Czule głaskał ociekający wodą pakunek.Wdrapałem się na pomost i ściągając po drodze maskę ruszyłem w jegostronę.Głośniejszy śmiech przeciwnika uświadomił mi, jak śmieszniewyglądam: pognębiony, ociekający brudną wodą i na dodatek człapiącypłetwami.Z wściekłością dwoma kopnięciami zrzuciłem je w wodę. Bez nerwów, drogi Pawle! Złość piękności szkodzi! A może ręcznik?Jeszcze się przeziębisz. zakpił Jerzy, ale na wszelki wypadek zsunąłskrzynkę w głąb kokpitu, poza zasięg mego skoku.Zmiać się jednak nie przestawał! Ileż on ma tych uśmiechów na każdąokazję! W południe uśmiech przyjaciela zwierząt, cieszącego się z uwolnieniabiednego kucyka; w nocy śmiech sympatyka, o ile nie kuzyna, rekinów czyorek.Nagle teatralnym gestem chwycił się za głowę: My tu się witamy, witamy, a tam naszych przyjaciół zżerają żywcemkomary! Panno Zosiu, panie Tomaszu i panie Jacku! Prosimy do nas!Skierował światło reflektora na pobliskie krzaki.Zatrzeszczały gałęzie i z zarośli wygramolili się Zośka z Jackiem.Miny,trzeba przyznać, mieli nie najmądrzejsze.Za to pan Tomasz podniósł się zkryjówki pełnym godności ruchem, niczym z fotela w ekskluzywnym klubie.Strzepnął pyłek z nogawki i miłym głosem zwrócił się do zadowolonego zsiebie Batury: Może raczej pan pozwoli do nas.Mamy tu wygodną ławkę, a niechciałby pan chyba, byśmy sterczeli na nabrzeżu przy jachcie?Batura odchrząknął i zeskoczył na keję.Zerknął na mnie i wsunął skarbHasan beja w jakiś zakamarek Trolla : Już idę! wskazał mi drogę ręką. Jako mój gość idz pierwszy.Mimo wszystko bał się zamachu na swoją zdobycz!Zasiedliśmy na ławce: pan Tomasz pośrodku, Jerzy, jak przystało nazłego łotra, po lewicy, ja po prawej.Zośka i Jacek przycupnęli na krańcach.Szef uprzejmym gestem poczęstował łotra papierosem i podał mu ogień. Tego muszę się jeszcze nauczyć: umieć z taką godnością przegrywać jak mójszef pomyślałem. Gratuluję obrony zagaił pan Tomasz, lekko skłaniając głowę kuJerzemu. I ciekaw jestem, jak pan wpadł na to, że interesujemy siępańskimi działaniami? Ależ ja wcale nie wpadłem na to! drań aż uderzył się w pierś. Przypadek, zwykły przypadek! Do dzisiaj sądziłem, że sprowadza tupaństwa miłość do żagli.Dopiero dziś wieczorem, gdy wybrałem się naspacer, by przy okazji zobaczyć, jak się czują moje, hm, oszczędności,patrzę.a tu ktoś się do nich dobiera! Zaniepokoiłem się.Ba, gdybymwiedział, że to ty, Pawle, nie denerwowałbym się tak bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ]