[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie wszystko przeniesionoz powrotem do domu, kiedy już zasnęłam.Schodzę na dół, zastaję Gram na jej miejscu przy kuchennym stole, zwłosami owiniętymi ręcznikiem.Otacza dłońmi kubek z kawą i wpatrujesię w krzesło Bailey.Siadam obok niej.- Strasznie przepraszam za wczorajszy wieczór - mówię.- Wiem, jakbardzo chciałaś odprawić ten rytuał dla Bailey, dla nas.- Nic nie szkodzi, Len.Jeszcze go odprawimy.Mamy mnóstwo czasu.-Chwyta moją dłoń jedną ręką, zamyślona głaszcze ją drugą.- A poza tymchyba już wiem, co na nas ściąga tego pecha.- Tak? - pytam.- Co?- Kojarzysz tę maskę, którą Big przywiózł z Ameryki Południowej, kiedybadał drzewa? Myślę, że może być przeklęta.Zawsze nienawidziłam tej maski.Jest cała oblepiona sztucznymiwłosami, ma uniesione brwi, jakby ze zdumienia, i wyszczerzonebłyszczące wilcze zęby.- Zawsze miałam przez nią ciarki - mówię Gram.-Bailey też.Gram kiwa głową, ale jest jakaś zamyślona.Chyba w ogóle mnie niesłucha, co ostatnio jest zupełnie nie w jej stylu.- Lennie - mówi niepewnie.- Czy wszystko jest okej między tobą iTobym?Zciska mnie w żołądku.- Oczywiście - mówię, przełykając z trudem ślinę i starając się nadaćgłosowi wyluzowane brzmienie.-A co? - Patrzy na mnie jak sowa.- Nie wiem, wczoraj jakoś dziwnie się zachowywaliście.- Uch.Uch.Uch.- I ciągle się zastanawiam, dlaczego Sarah do nas nie wpada.Pokłóciłyście się? - Jej słowa strącają mnie jeszcze w głębszą przepaśćpoczucia winy.W tej chwili ratują mnie Big i Joe, wchodząc do kuchni.Big mówi:- Wydawało nam się dzisiaj, że pająk numer sześć dawał oznaki życia.Joe mówi:- Przysięgam, że widziałem, jak drgnął.- Nasz Joe o mało nie dostał zawału, prawie wyskoczył przez sufit, ale tomusiał być przeciąg, ten nieborak ciągle jest martwy jak kamień.RoślinaLennie też ciągle marnieje.Chyba będę musiał to wszytko przemyśleć,może trzeba dodać lampę UV.- Hej - mówi Joe, stając za mną i kładąc mi dłoń na ramieniu.Patrzę wgórę, widzę ciepło na jego twarzy i się uśmiecham.Ten facet potrafiłbymnie sprowokować do uśmiechu nawet gdybym wisiała na szubienicy,która, jestem pewna, czeka mnie w niedalekiej przyszłości.Na sekundękładę dłoń na jego dłoni; Gram, która wstaje, żeby zrobić nam śniadanie,zauważa to.Czuję się poniekąd odpowiedzialna za jajecznicę z popiołu, którąwszyscy szuflujemy do ust, jakbym w jakiś sposób wyprowadziła namanowce ścieżkę do wyzdrowie-nia, na której nasz dom był wczoraj rano.Joe i Big gadają o wskrzeszaniuowadów i wysadzaniu tortów - ta rozmowa nigdy się nie skończy - a japracowicie unikam podejrzliwego wzroku Gram.- Dzisiaj muszę iść wcześniej do pracy, wieczorem mamy catering naprzyjęciu u Dwyerów.- Mówię to do talerza, ale widzę kątem oka, żeGram kiwa głową.Wie, bo poproszono ją o pomoc przy kwiatowychdekoracjach.Ciągle jest proszona o dopilnowanie kwiatowych dekoracjina przyjęciach i ślubach, ale rzadko się zgadza, bo nie cierpi ciętychkwiatów.Wszyscy wiemy, że strzyżenie jej krzaków czy ścinaniekwiatów jest zabronione pod karą śmierci.Tym razem się zgodziła,pewnie tylko dlatego, żeby wyrwać się z domu na całe popołudnie.Czasami wyobrażam sobie nieszczęsnych ogrodników z całego miasta,którzy tego lata zostali bez Gram, jak stoją, drapiąc się po głowie nadswoją zmarniałą wisterią, nad żałosnymi fuksjami.Joe mówi:- Odprowadzę cię do pracy.I tak muszę iść do sklepu muzycznego.-Wszyscy chłopcy Fontaine rzekomo pracują przez lato u swoichrodziców, którzy przerobili stodołę na warsztat, gdzie ich tata produkujespecjalistyczne gitary, ale mam wrażenie, że całymi dniami pracują nadnowymi kawałkami dla swojego zespołu, Dive.Wyruszamy w drogę do miasta, która wymaga przejścia siedmiukwartałów, i wygląda na to, że zajmie nam to ze dwie godziny, bo Joezatrzymuje się jak wryty za każdym razem, kiedy chce coś powiedzieć,czyli co trzy sekundy.- Nie umiesz chodzić i mówić jednocześnie? - pytam.Zatrzymuje się imówi:- Nie.- Idzie dalej przez minutę, w milczeniu, aż nie może dłużejwytrzymać, przystaje, odwraca się do mnie, bierze mnie za rękę i zmusza,żebym też się zatrzymała; mówi mi, że muszę pojechać do Paryża, żebędziemy graćw metrze, zarabiać masę pieniędzy, jeść wyłącznie czekoladowecroissanty, pić czerwone wino i siedzieć całą noc każdej nocy, bo wParyżu nikt nigdy nie śpi.Przez cały czas słyszę bicie jego serca i myślę:Dlaczego nie? Mogłabym wyślizgnąć się z tego smutnego życia jak zestarej, żałosnej sukienki i pojechać do Paryża z Joem - moglibyśmywsiąść w samolot i przelecieć nad oceanem, i wylądować we Francji.Choćby dziś.Mam oszczędności.Mam beret.Seksowny czarnybiustonosz.Wiem, jak się mówi je t'aime'".Uwielbiam kawę, czekoladęi Baudelaire'a.I dość się naprzyglądałam Bailey, żeby umieć zawiązaćapaszkę.Naprawę moglibyśmy to zrobić i ta możliwość tak mnie upaja,że czuję, jakbym mogła katapultować się w powietrze.Mówię mu to.Aon bierze mnie za rękę, unosi drugą, jak Superman.- Widzisz, miałem rację - mówi z uśmiechem, który mógłby zaopatrzyć wprąd całą Kalifornię.- Boże, ależ jesteś śliczny - wypalam i mam ochotę umrzeć, bo nie wierzę,że powiedziałam to na głos, i on też nie wierzy; jego uśmiech jest takszeroki, że nie może nawet przepchnąć przez niego słów.Znów się zatrzymuje.Myślę, że chce jeszcze trochę poopowiadać oParyżu, ale nie.Patrzę na niego.Jego twarz jest poważna jak wczoraj wlesie.- Lennie - szepcze.Patrzę w jego oczy nieznające smutku i drzwi w moim sercu otwierają sięz hukiem.A kiedy się całujemy, widzę, że po drugiej stronie tych drzwi jest niebo.* je t'aime (fr.) - kocham cię.16NIEMOGEZEPCHNACCIEMNOSCIZMOJEJDROGI(Znalezione na ławce przed Włoskimi Delikatesami Marii).Przygotowuję milion lazanii w oknie delikatesów, słuchając, jak Mariaplotkuje z każdym klientem po kolei, a potem wracam do domu i zastajęToby'ego leżącego na moim łóżku.Dom jest martwy jak głaz, bo Gramjest u Dwyerów, a Big w pracy.Dziesięć razy wybierałam dzisiaj numerToby'ego, ale powstrzymywałam się za każdym razem, zanim wcisnęłampołącz".Chciałam mu powiedzieć, że nie mogę się z nim spotkać.Nie potym, jak przyrzekłam Bailey [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Widocznie wszystko przeniesionoz powrotem do domu, kiedy już zasnęłam.Schodzę na dół, zastaję Gram na jej miejscu przy kuchennym stole, zwłosami owiniętymi ręcznikiem.Otacza dłońmi kubek z kawą i wpatrujesię w krzesło Bailey.Siadam obok niej.- Strasznie przepraszam za wczorajszy wieczór - mówię.- Wiem, jakbardzo chciałaś odprawić ten rytuał dla Bailey, dla nas.- Nic nie szkodzi, Len.Jeszcze go odprawimy.Mamy mnóstwo czasu.-Chwyta moją dłoń jedną ręką, zamyślona głaszcze ją drugą.- A poza tymchyba już wiem, co na nas ściąga tego pecha.- Tak? - pytam.- Co?- Kojarzysz tę maskę, którą Big przywiózł z Ameryki Południowej, kiedybadał drzewa? Myślę, że może być przeklęta.Zawsze nienawidziłam tej maski.Jest cała oblepiona sztucznymiwłosami, ma uniesione brwi, jakby ze zdumienia, i wyszczerzonebłyszczące wilcze zęby.- Zawsze miałam przez nią ciarki - mówię Gram.-Bailey też.Gram kiwa głową, ale jest jakaś zamyślona.Chyba w ogóle mnie niesłucha, co ostatnio jest zupełnie nie w jej stylu.- Lennie - mówi niepewnie.- Czy wszystko jest okej między tobą iTobym?Zciska mnie w żołądku.- Oczywiście - mówię, przełykając z trudem ślinę i starając się nadaćgłosowi wyluzowane brzmienie.-A co? - Patrzy na mnie jak sowa.- Nie wiem, wczoraj jakoś dziwnie się zachowywaliście.- Uch.Uch.Uch.- I ciągle się zastanawiam, dlaczego Sarah do nas nie wpada.Pokłóciłyście się? - Jej słowa strącają mnie jeszcze w głębszą przepaśćpoczucia winy.W tej chwili ratują mnie Big i Joe, wchodząc do kuchni.Big mówi:- Wydawało nam się dzisiaj, że pająk numer sześć dawał oznaki życia.Joe mówi:- Przysięgam, że widziałem, jak drgnął.- Nasz Joe o mało nie dostał zawału, prawie wyskoczył przez sufit, ale tomusiał być przeciąg, ten nieborak ciągle jest martwy jak kamień.RoślinaLennie też ciągle marnieje.Chyba będę musiał to wszytko przemyśleć,może trzeba dodać lampę UV.- Hej - mówi Joe, stając za mną i kładąc mi dłoń na ramieniu.Patrzę wgórę, widzę ciepło na jego twarzy i się uśmiecham.Ten facet potrafiłbymnie sprowokować do uśmiechu nawet gdybym wisiała na szubienicy,która, jestem pewna, czeka mnie w niedalekiej przyszłości.Na sekundękładę dłoń na jego dłoni; Gram, która wstaje, żeby zrobić nam śniadanie,zauważa to.Czuję się poniekąd odpowiedzialna za jajecznicę z popiołu, którąwszyscy szuflujemy do ust, jakbym w jakiś sposób wyprowadziła namanowce ścieżkę do wyzdrowie-nia, na której nasz dom był wczoraj rano.Joe i Big gadają o wskrzeszaniuowadów i wysadzaniu tortów - ta rozmowa nigdy się nie skończy - a japracowicie unikam podejrzliwego wzroku Gram.- Dzisiaj muszę iść wcześniej do pracy, wieczorem mamy catering naprzyjęciu u Dwyerów.- Mówię to do talerza, ale widzę kątem oka, żeGram kiwa głową.Wie, bo poproszono ją o pomoc przy kwiatowychdekoracjach.Ciągle jest proszona o dopilnowanie kwiatowych dekoracjina przyjęciach i ślubach, ale rzadko się zgadza, bo nie cierpi ciętychkwiatów.Wszyscy wiemy, że strzyżenie jej krzaków czy ścinaniekwiatów jest zabronione pod karą śmierci.Tym razem się zgodziła,pewnie tylko dlatego, żeby wyrwać się z domu na całe popołudnie.Czasami wyobrażam sobie nieszczęsnych ogrodników z całego miasta,którzy tego lata zostali bez Gram, jak stoją, drapiąc się po głowie nadswoją zmarniałą wisterią, nad żałosnymi fuksjami.Joe mówi:- Odprowadzę cię do pracy.I tak muszę iść do sklepu muzycznego.-Wszyscy chłopcy Fontaine rzekomo pracują przez lato u swoichrodziców, którzy przerobili stodołę na warsztat, gdzie ich tata produkujespecjalistyczne gitary, ale mam wrażenie, że całymi dniami pracują nadnowymi kawałkami dla swojego zespołu, Dive.Wyruszamy w drogę do miasta, która wymaga przejścia siedmiukwartałów, i wygląda na to, że zajmie nam to ze dwie godziny, bo Joezatrzymuje się jak wryty za każdym razem, kiedy chce coś powiedzieć,czyli co trzy sekundy.- Nie umiesz chodzić i mówić jednocześnie? - pytam.Zatrzymuje się imówi:- Nie.- Idzie dalej przez minutę, w milczeniu, aż nie może dłużejwytrzymać, przystaje, odwraca się do mnie, bierze mnie za rękę i zmusza,żebym też się zatrzymała; mówi mi, że muszę pojechać do Paryża, żebędziemy graćw metrze, zarabiać masę pieniędzy, jeść wyłącznie czekoladowecroissanty, pić czerwone wino i siedzieć całą noc każdej nocy, bo wParyżu nikt nigdy nie śpi.Przez cały czas słyszę bicie jego serca i myślę:Dlaczego nie? Mogłabym wyślizgnąć się z tego smutnego życia jak zestarej, żałosnej sukienki i pojechać do Paryża z Joem - moglibyśmywsiąść w samolot i przelecieć nad oceanem, i wylądować we Francji.Choćby dziś.Mam oszczędności.Mam beret.Seksowny czarnybiustonosz.Wiem, jak się mówi je t'aime'".Uwielbiam kawę, czekoladęi Baudelaire'a.I dość się naprzyglądałam Bailey, żeby umieć zawiązaćapaszkę.Naprawę moglibyśmy to zrobić i ta możliwość tak mnie upaja,że czuję, jakbym mogła katapultować się w powietrze.Mówię mu to.Aon bierze mnie za rękę, unosi drugą, jak Superman.- Widzisz, miałem rację - mówi z uśmiechem, który mógłby zaopatrzyć wprąd całą Kalifornię.- Boże, ależ jesteś śliczny - wypalam i mam ochotę umrzeć, bo nie wierzę,że powiedziałam to na głos, i on też nie wierzy; jego uśmiech jest takszeroki, że nie może nawet przepchnąć przez niego słów.Znów się zatrzymuje.Myślę, że chce jeszcze trochę poopowiadać oParyżu, ale nie.Patrzę na niego.Jego twarz jest poważna jak wczoraj wlesie.- Lennie - szepcze.Patrzę w jego oczy nieznające smutku i drzwi w moim sercu otwierają sięz hukiem.A kiedy się całujemy, widzę, że po drugiej stronie tych drzwi jest niebo.* je t'aime (fr.) - kocham cię.16NIEMOGEZEPCHNACCIEMNOSCIZMOJEJDROGI(Znalezione na ławce przed Włoskimi Delikatesami Marii).Przygotowuję milion lazanii w oknie delikatesów, słuchając, jak Mariaplotkuje z każdym klientem po kolei, a potem wracam do domu i zastajęToby'ego leżącego na moim łóżku.Dom jest martwy jak głaz, bo Gramjest u Dwyerów, a Big w pracy.Dziesięć razy wybierałam dzisiaj numerToby'ego, ale powstrzymywałam się za każdym razem, zanim wcisnęłampołącz".Chciałam mu powiedzieć, że nie mogę się z nim spotkać.Nie potym, jak przyrzekłam Bailey [ Pobierz całość w formacie PDF ]