[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie przyjmę ich wiary.376Wszystkie te wojujące religie mają w sobie tyle samo prawdy co fałszu.Prędzejumrę, niż bym miał zdradzić Ludwika.Bajbars patrzył wyczekująco, niczym kot czający się w migotliwym świetle lam-py.Przez kotary przewiewał nocny wietrzyk, służba przestępowała z nogi na nogę.Cała sala zdawała się czekać na odpowiedz.Roland opanował się, spojrzał z uśmiechem na Bajbarsa, jakby chcąc mu poka-zać, że się nie uląkł.- Zabijesz mnie, panie, jeśli nie ukorzę się przed waszą wiarą, uczynisz ze mnieniewolnika, jeśli ją przyjmę.Bajbars machnął ozdobioną perłami i diamentami ręką na znak, że nie chce sły-szeć nawet o takich przypuszczeniach.- Gardzę tymi, którzy przyjmują naszą wiarę ze strachu przed śmiercią.A co doniewolników, to sam nim jestem jak wszyscy mamelucy.A przecież dowodzę ar-miami sułtana, ja jeden, teraz kiedy emir Fakr ed-Din nie żyje.A więc Gwidon miał rację, że mogą się cieszyć ze śmierci emira.- Nie urodziłem się muzułmaninem - ciągnął dalej Bajbars.- Kiedy Turcy mnie kupili, byłem sprytny i silny, ale islam setnie mnie umoc-nił.- Potrząsnął zaciśniętą pięścią, ściany zdawały się drżeć od podniesionego głosu.- Allach błogosławi tych, którzy wiernie mu służą.On naprawdę usiłuje mnie nawrócić.Roland poczuwszy się trochę bezpieczniej,pokręcił przecząco głową.- Panie, to, co teraz czuję, nie czyni mnie dobrym wyznawcą żadnej religii.Twarz Bajbarsa pociemniała.- Niedowiarek więc? Tacy sami siebie czynią słabymi i osłabiają wolę całycharmii.Może zwycięstwo, które da nam jutro Allach, zniweczy twoje wątpliwości.Poczuł wielką ulgę.Jeśli mam widzieć jutrzejsze zwycięstwo, to przede mnąjeszcze co najmniej kilkanaście godzin życia.- Wrócisz teraz do swoich chrześcijańskich pobratymców.%7łyj, a może jeszczebędę miał z ciebie użytek w przyszłości.Przywołał strażników, którzy mieli odprowadzić Rolanda.Trzy młode kobiety w wyszywanych szatach, z twarzami zasłoniętymi czarcza-fami, pożegnały go uśmiechem ciemnych oczu, kiedy straże popychały go do wyjścia377z komnaty.Gdy kuśtykał korytarzami, odprowadzały go dzwięki bębnów, fletów,tamburynów.Pomyślał, że pijatyka, którą zaczyna Bajbars, czyni jego pojmaniejeszcze bardziej gorzkim.Wszędzie wokół słychać było odgłosy radującej się, zwy-cięskiej Mansury.Zdał sobie sprawę, że kiedy Bajbars mówił z taką pewnością, że Allach pozwolimu jutro zwyciężyć, ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy zwątpić w słowatamtego.Co się stanie z królem i innymi?Czuł się jak człowiek, któremu przez niekończące się godziny kazano wędrowaćskrajem przepaści.Ciągle w obliczu śmierci, ciało, serce i umysł lawirowały na kra-wędzi wściekłości, przerażenia, rozpaczy.Nie miał już siły.Spotkał Bajbarsa Pante-rę i przeżył, ale nie czuł radości.Odczuwał tylko tępy ból i żal na myśl o tych, którzyzginęli tego strasznego dnia, i współczucie dla tych, którzy nie wyłączając jego mielinadal żyć i cierpieć.Dzwoniąc łańcuchami Roland wrócił do sali więzniów pogrążonej teraz w abso-lutnych ciemnościach.Zewsząd dochodziły pochrapywania, mamrotanie, pojękiwa-nie chorych i rannych, jakieś krzyki.Komuś musiało śnić się to, co przeżył w ciągudnia.Pewien, że nie odnajdzie w tych ciemnościach Gwidona ani Perrina, osunął sięna pierwsze wolne miejsce.Zpiący po obu stronach przytulili się do niego, szukającciepła.Czuł smród odchodów, ale zbyt był zmęczony, by się tym przejmować.Wy-czerpany zaczął zapadać w gorączkowy sen, gdy nagle poczuł, że ktoś potrząsa go zaramię, powtarzając jego imię.To Gwidon usiłował go obudzić.Otworzył z wysiłkiemoczy i dopiero po chwili czerń zaczęła zmieniać się w szarość.Nocne światło wpada-ło przez zakratowane okno, przez które oglądał wczorajszą rzez.- Musimy porozmawiać - mówił Gwidon.- Niewiele zostało nam czasu.Kiedycię zabrali, już myślałem, że nigdy więcej się nie zobaczymy.Roland uniósł się trochę.Mózg ciągle nie przyjmował wydarzeń poprzedniegodnia, cały był jeszcze obolały po wczorajszej bitwie, od kamiennej posadzki ciągnąłprzerazliwy ziąb, przejmujący całe ciało.- To Bajbars po mnie posłał - zaczął opowiadać o swoim spotkaniu z mamelu-kiem - i według mnie żaden z naszych wodzów nie może się z nim równać.378- Tatarzy to wojownicy bez lęku i trwogi - ponuro odrzekł Gwidon.- Podbilipół świata.- Bajbars mówił o zmarłym sułtanie.- Zatem to prawda, że Ajub nie żyje.Teraz tron obejmie jego najstarszy syn,Turan Szach.Rozmawiali szeptem.Wokół wszyscy spali z wyjątkiem jednego więznia, którywłaśnie wstał i potykając się dotarł w róg sali, gdzie wreszcie z ulgą oddał mocz.- Rozumiem biednego Roberta d'Artois, że chciał wejść do Mansury, bo był toczłowiek w gorącej wodzie kąpany - mówił Roland - ale czemu doświadczeni wo-dzowie, jak Longsword i de Sennac, pozwolili, żeby Almaryk powiódł ich na pewnązgubę? To czyste szaleństwo.- Ono daje rycerzowi przewagę nad resztą ludzkości.Ta gotowość pójścia pro-sto w objęcia śmierci odróżnia stan rycerski od pospólstwa.Sam masz w sobie tegoszaleństwa więcej, niż myślisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nigdy nie przyjmę ich wiary.376Wszystkie te wojujące religie mają w sobie tyle samo prawdy co fałszu.Prędzejumrę, niż bym miał zdradzić Ludwika.Bajbars patrzył wyczekująco, niczym kot czający się w migotliwym świetle lam-py.Przez kotary przewiewał nocny wietrzyk, służba przestępowała z nogi na nogę.Cała sala zdawała się czekać na odpowiedz.Roland opanował się, spojrzał z uśmiechem na Bajbarsa, jakby chcąc mu poka-zać, że się nie uląkł.- Zabijesz mnie, panie, jeśli nie ukorzę się przed waszą wiarą, uczynisz ze mnieniewolnika, jeśli ją przyjmę.Bajbars machnął ozdobioną perłami i diamentami ręką na znak, że nie chce sły-szeć nawet o takich przypuszczeniach.- Gardzę tymi, którzy przyjmują naszą wiarę ze strachu przed śmiercią.A co doniewolników, to sam nim jestem jak wszyscy mamelucy.A przecież dowodzę ar-miami sułtana, ja jeden, teraz kiedy emir Fakr ed-Din nie żyje.A więc Gwidon miał rację, że mogą się cieszyć ze śmierci emira.- Nie urodziłem się muzułmaninem - ciągnął dalej Bajbars.- Kiedy Turcy mnie kupili, byłem sprytny i silny, ale islam setnie mnie umoc-nił.- Potrząsnął zaciśniętą pięścią, ściany zdawały się drżeć od podniesionego głosu.- Allach błogosławi tych, którzy wiernie mu służą.On naprawdę usiłuje mnie nawrócić.Roland poczuwszy się trochę bezpieczniej,pokręcił przecząco głową.- Panie, to, co teraz czuję, nie czyni mnie dobrym wyznawcą żadnej religii.Twarz Bajbarsa pociemniała.- Niedowiarek więc? Tacy sami siebie czynią słabymi i osłabiają wolę całycharmii.Może zwycięstwo, które da nam jutro Allach, zniweczy twoje wątpliwości.Poczuł wielką ulgę.Jeśli mam widzieć jutrzejsze zwycięstwo, to przede mnąjeszcze co najmniej kilkanaście godzin życia.- Wrócisz teraz do swoich chrześcijańskich pobratymców.%7łyj, a może jeszczebędę miał z ciebie użytek w przyszłości.Przywołał strażników, którzy mieli odprowadzić Rolanda.Trzy młode kobiety w wyszywanych szatach, z twarzami zasłoniętymi czarcza-fami, pożegnały go uśmiechem ciemnych oczu, kiedy straże popychały go do wyjścia377z komnaty.Gdy kuśtykał korytarzami, odprowadzały go dzwięki bębnów, fletów,tamburynów.Pomyślał, że pijatyka, którą zaczyna Bajbars, czyni jego pojmaniejeszcze bardziej gorzkim.Wszędzie wokół słychać było odgłosy radującej się, zwy-cięskiej Mansury.Zdał sobie sprawę, że kiedy Bajbars mówił z taką pewnością, że Allach pozwolimu jutro zwyciężyć, ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy zwątpić w słowatamtego.Co się stanie z królem i innymi?Czuł się jak człowiek, któremu przez niekończące się godziny kazano wędrowaćskrajem przepaści.Ciągle w obliczu śmierci, ciało, serce i umysł lawirowały na kra-wędzi wściekłości, przerażenia, rozpaczy.Nie miał już siły.Spotkał Bajbarsa Pante-rę i przeżył, ale nie czuł radości.Odczuwał tylko tępy ból i żal na myśl o tych, którzyzginęli tego strasznego dnia, i współczucie dla tych, którzy nie wyłączając jego mielinadal żyć i cierpieć.Dzwoniąc łańcuchami Roland wrócił do sali więzniów pogrążonej teraz w abso-lutnych ciemnościach.Zewsząd dochodziły pochrapywania, mamrotanie, pojękiwa-nie chorych i rannych, jakieś krzyki.Komuś musiało śnić się to, co przeżył w ciągudnia.Pewien, że nie odnajdzie w tych ciemnościach Gwidona ani Perrina, osunął sięna pierwsze wolne miejsce.Zpiący po obu stronach przytulili się do niego, szukającciepła.Czuł smród odchodów, ale zbyt był zmęczony, by się tym przejmować.Wy-czerpany zaczął zapadać w gorączkowy sen, gdy nagle poczuł, że ktoś potrząsa go zaramię, powtarzając jego imię.To Gwidon usiłował go obudzić.Otworzył z wysiłkiemoczy i dopiero po chwili czerń zaczęła zmieniać się w szarość.Nocne światło wpada-ło przez zakratowane okno, przez które oglądał wczorajszą rzez.- Musimy porozmawiać - mówił Gwidon.- Niewiele zostało nam czasu.Kiedycię zabrali, już myślałem, że nigdy więcej się nie zobaczymy.Roland uniósł się trochę.Mózg ciągle nie przyjmował wydarzeń poprzedniegodnia, cały był jeszcze obolały po wczorajszej bitwie, od kamiennej posadzki ciągnąłprzerazliwy ziąb, przejmujący całe ciało.- To Bajbars po mnie posłał - zaczął opowiadać o swoim spotkaniu z mamelu-kiem - i według mnie żaden z naszych wodzów nie może się z nim równać.378- Tatarzy to wojownicy bez lęku i trwogi - ponuro odrzekł Gwidon.- Podbilipół świata.- Bajbars mówił o zmarłym sułtanie.- Zatem to prawda, że Ajub nie żyje.Teraz tron obejmie jego najstarszy syn,Turan Szach.Rozmawiali szeptem.Wokół wszyscy spali z wyjątkiem jednego więznia, którywłaśnie wstał i potykając się dotarł w róg sali, gdzie wreszcie z ulgą oddał mocz.- Rozumiem biednego Roberta d'Artois, że chciał wejść do Mansury, bo był toczłowiek w gorącej wodzie kąpany - mówił Roland - ale czemu doświadczeni wo-dzowie, jak Longsword i de Sennac, pozwolili, żeby Almaryk powiódł ich na pewnązgubę? To czyste szaleństwo.- Ono daje rycerzowi przewagę nad resztą ludzkości.Ta gotowość pójścia pro-sto w objęcia śmierci odróżnia stan rycerski od pospólstwa.Sam masz w sobie tegoszaleństwa więcej, niż myślisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]