[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więz łącząca go z Abbie zerwała się i Peace odjechał wnoc, przyspieszając, pozostawiając niewidzialnego, bezkształtnego potwora z piekiełuwięzionego w materii Zwiętego Michała jak komara w bryłce bursztynu.Tyle że Asmodeusz wcale nie zginął.Jego złowieszcza wola opadła na parafian od Zwiętego Michała niczym czarny deszcz, zabarwiając ich dusze.Kolejni niewinni, kolejne przypadkowe ofiary.Tak jak Abbie.Tak jak Rafi.Wróciłem myślami do chwili obecnej, próbując przypomnieć sobie, co Peace właśniepowiedział.- Dlaczego? - spytałem.- Czemu przyszedłeś akurat tutaj? Co wyróżnia to miejsce?- Wały - odparł Peace.Mimo bólu wydawał się dumny z siebie.- Powietrze i ziemięwidziałeś, prawda? Na zewnątrz? Ale najlepsza jest woda.Te ściany są podwójne.Międzydwiema warstwami cegieł zostawiono puste miejsce, wyłożone ołowiem.Napełnia się jewodą z rur, pompa utrzymuje ją w ruchu, ale po pożarze zostało sporo dziur i szybko sięwylewa.Kiedy czułem, że próbujesz wezwać Abbie, odkręcałem zawory i odgradzałem wasod siebie ścianą bieżącej wody.A raz, przy okazji, podsypałem ci trochę soli pod ogon.- Pamiętam - rzekłem z ponurą miną.Peace zdołał się zaśmiać.- Trzeba złodzieja, by znalezć złodzieja, co? Ale, żeby to zadziałało, drugi złodziejmusi być lepszy od tego, którego szukasz.- A jednak - przypomniałem mu - jestem tu.- Tylko dlatego, że ktoś mnie zdradził.Nie znalazłeś mnie, szukając.Odpuściłem mu.Jeśli Peace miał ochotę na zabawę w  kto lepszy , może grać po obustronach.Zresztą wydało mi się, że gdzieś na zewnątrz usłyszałem trzaśniecie drzwiczeksamochodu - dość daleko, by wychwycić je niemal na granicy słuchu.Peace najwyrazniejniczego nie zauważył, więc może się myliłem.- Teraz obudzę Abbie - oznajmił.- Chyba że chcesz mnie jeszcze o coś spytać.- Nie - odparłem - wszystko gra.Moja tęsknota za bajkami została zaspokojona.Odwróciłem się do niego plecami, podszedłem do drzwi i wyjrzałem.W smutnymblasku księżyca nic się nie poruszało.Za sobą słyszałem jedynie Peace'a, rozkładającegokarty na nagiej podłodze.Kiedy znów tam zerknąłem, Abbie wróciła, stała u jego boku jakbynigdy nie odeszła.Musiałem niechętnie przyznać, że był tak dobry, jak uważał.Rozmawialicicho i nie miałem wcale ochoty naruszać ich prywatności.Zamiast tego wyszedłem w mrok.Gdybym palił, zapaliłbym papierosa.Gdyby zostałomi trochę brandy, napiłbym się.Teraz jednak pozostawało mi tylko czekanie.Musiałem sięmylić co do samochodu, bo nic się nie poruszało.Doktorek Ojboli powinien już dotrzeć na miejsce.Podenerwowany i zirytowany,wyłowiłem z kieszeni komórkę, by zadzwonić do Pen i poprosić, żeby go pogoniła.Tymrazem zauważyłem coś, co umknęło mi wcześniej: wiadomość o czterech nieodebranychrozmowach, wszystkich spod tego samego numeru.Numeru Nicky'ego Heatha. Za pierwszym i drugim razem nie zostawił wiadomości, za trzecim owszem.Odtworzyłem ją.- Coś jest nie tak, Castor.- Głos Nicky ego był potwornie napięty, w tle słyszałemdrapanie, jakby przeciągał po podłodze coś ciężkiego.- Na zewnątrz jest kupa ludzi.Przyjechali czterema samochodami, teraz stoją, jakby na kogoś czekali.To mi się, kurwa, niepodoba.Jeśli ma to coś wspólnego z syfem, w którym się babrzesz, to może zjawisz się tu izałatwisz to osobiście? Zadzwoń do mnie.Zadzwoń, kurwa, dobrze? I to już!Czując nagłą suchość w gardle, włączyłem ostatnią wiadomość.- Mam tu oblężenie, Castor! - Teraz Nicky krzyczał, co oznaczało, że musiał pracowaćciężko, nadymając niedziałające płuca.- Rozwalili strzałami kamery.Pierdzielone kamery!Jestem ślepy, rozumiesz? Mogą być tuż za drzwiami, a ja nie.O, kurwa!Usłyszałem głośny szczęk, a potem wysoki pisk, oznaczający koniec wiadomości.Trzęsącymi się rękami wybrałem numer Nicky'ego.Nic, przez dziesięć, dwadzieścia sekund.Tylko cisza.Ze stłumionym przekleństwem przerwałem połączenie i zacząłem znówwybierać.Nim jednak skończyłem pierwszy kod, usłyszałem kroki na krótkiej ścieżce wśróddrzew.Odwróciłem się w tamtą stronę.Sekundę pózniej, spomiędzy cieni, w wąskimprzejściu między ziemnymi wałami pojawiła się postać.- Doktorze Forster, tutaj! - zawołałem.Postać odwróciła się i padło na nią światło.Kiedy przyjrzałem się tej twarzy, poczułem chwilową dezorientację.A potem serceszarpnęło mi się w piersi jak ciało pilota w pasach awaryjnych.Nigdy nie spotkałem DylanaForstera, ale doskonale znałem tę twarz.Kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, zaledwie trzy dniwcześniej w moim biurze, przedstawił się jako Stephen Torrington.Teraz, w nagłymrozbłysku podstawowej logiki zrozumiałem, że oba te nazwiska nic nie znaczyły, bo taknaprawdę musiał nazywać się inaczej.Pojąłem też, czemu musiał przysłać kogoś innego, bysię mną zajął po ataku w domu Pen - nie mógł sobie wtedy pozwolić, bym oglądał jego twarz.Pomyślałem o glocku Peace'a, nadal leżącym na podłodze w Oriflammie.Ale nic by niepomógł, nawet gdybym go zabrał.Drań urządził to wszystko bezbłędnie.Miał już w ręcespluwę i celował mi w pierś.- Uważaj, jeszcze wypali - rzekłem, bo musiałem coś powiedzieć.Musiałemzapoczątkować jakąś interakcję, która da mi czas na zastanowienie, jak go zdekoncentrować,zdemobilizować i zdekapitować.Pokręcił głową.- Jeszcze nie teraz - odparł niemal leniwym tonem.Zabawne, że Pen nigdy niewspomniała o jego miękkim, lekko wyczuwalnym amerykańskim akcencie.Uśmieszek tańczący na jego wargach potwierdził to, co już sam wiedziałem.- Ty jesteś Anton Fanke [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •