[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozmowa barona z Filipem, której nie rozumiałem, lecz podobnie jak Pigeonmusiałem uznać ją za podejrzaną, obudziła we mnie wewnętrzny niepokój i wprowadziła wstan napięcia.Dziewczynka natychmiast to wyczuła.- Czym się pan martwi? - zapytała.- Fura kłopotów z tym Fantomasem - odpowiedziałem.Skinęła głową, że mam rację.Ale jaka była rada na te kłopoty?- Może pójdziemy na spacer brzegiem rzeki? - zaproponował Robert.- Dobrze - przystałem na tę propozycję spodziewając się, że może uda mi sięwyciągnąć od młodych ludzi jakąś informację o baronie.Noc była piękna.Ciepła i niezwykle cicha.Na starych platanach, rosnących w parku,nie drgnął nawet listek.Poprowadzili mnie żwirowaną alejką do ogrodu Diany de Poitiers, pięknej faworytykróla Henryka II.Ogród był ogromny, chyba sto pięćdziesiąt metrów długi i sto metrów szeroki.Przycięte równo żywopłoty i rabaty układały się w piękne esy , na środku był okrągłyklomb.Puszyste trawniki dopełniały całości, tworząc jakby jeden olbrzymi dywan owspaniałym, kolorowym wzorze.- Diana de Poitiers - zaczął opowiadać Robert, bo wiedział już, jak bardzo interesujemnie historia - lubiła dwa kolory: czarny i biały.A miała tak potężny wpływ na królaHenryka II, że i on upodobał je sobie.To ona podrzuciła królowi pomysł, abydwudziestoliwrowym podatkiem obłożyć każdy dzwon w państwie.Część dochodów z tegopodatku jej również przypadała.Słynny pisarz Rabelais tak wtedy pisał: Król uwiązał wszystkie dzwonki w królestwiena szyi jednej klaczy.- A Katarzyna Medycejska? - spytałem Roberta.- Wiem, że po śmierci Henryka IIwypędziła Dianę i sama zamieszkała w tym zamku.- Nienawidziła Diany, bo król darzył ją względami, radził się i jej rad słuchał.Dianabyła piękniejsza i inteligentniejsza od Katarzyny.Ale zasługą Katarzyny Medycejskiej jestzbudowanie galerii na moście w naszym zamku.%7łeby dokuczyć Dianie, w zamian za nasz,oddała jej ponury zamek w Chaumont.- Myślę, że nie doceniasz Katarzyny - powiedziałem.- Za życia swego małżonka,Henryka II, pozostawała w cieniu.Ale po jego śmierci, przez trzydzieści lat odgrywaładominującą rolę w historii Francji.Z Włoch wyniosła głęboką kulturę, umiłowanie piękna izbytku.Owszem, miała skłonności do intryg i, jak powiadają, bywała w polityce wiarołomna.Lecz tacy właśnie byli ówcześni książęta włoscy.Ciekaw jestem, czy przebudowując tenzamek na siedzibę dla siebie, zrobiła tu jakieś tajne przejścia, tak jej potrzebne dlaprzeprowadzania politycznych intryg, ukradkowego porozumiewania się z najróżniejszymiszpiegami i posłańcami?- Pytałam o to stryja - powiedziała Yvonne.- Ale stryj mówi, że w naszym zamku niema tajnych przejść.Chrząknąłem.Przecież słyszałem, jak Filip mówił do barona, że jutrzejszej nocywydostanie się z zamku tajnym przejściem.A więc było w zamku tajne przejście.Stryjokłamywał Yvonne.Może i w innych sprawach postępował podobnie?Rzecz jasna, nie mogłem im powiedzieć o podsłuchanej rozmowie.Ani o tym, co sięszykowało na jutrzejszą noc.Przyznaję jednak, że było mi przykro z powodu kłamstwabarona, który wydawał mi się taki sympatyczny.Nie odezwałem się już ani słowem.Doszliśmy do końca ogrodu Diany de Poitiers, anatrafiwszy na małą ławeczkę, usiedliśmy tuż nad brzegiem rzeki.Objęła nas noc.U naszych stóp cichutko szemrała rzeka, płynąca do sklepień staregomostu, na którym Katarzyna Medycejska wzniosła galerię.W kilku oknach zamkowych paliłosię światło.Drugi brzeg rzeki tonął w ciemnościach, ale zdawało mi się, że był tu bliżej nas.Czyżby rzeka zwężała się w tym miejscu?Zapytałem o to Yvonne.- Nie, proszę pana.W tym miejscu znajduje się wysepka.Rosną na niej drzewa,krzaki, trawa.Jest zupełnie bezludna.Szkoda, że dziś księżyc nie świeci, bo zobaczyłby jąpan nawet w nocy.A z pańskich okien nie widać jej na rzece?- Okna mojego pokoju wychodzą na drugą stronę - przypomniałem Yvonne.- W ubiegłym roku, latem, zbudowaliśmy na wysepce szałas z gałęzi - opowiadałRobert.- Przyjemnie się na niej opalać, bo ma piaszczyste brzegi.- I jest bezludna? - upewniłem się.Nareszcie zrozumieli, dlaczego o to pytam.Oni również zauważyli błysk światła nawyspie.Ktoś tam zapalał i gasił latarkę elektryczną.Długie i krótkie błyski latarki przecinałyciemność nocy, kierując się w stronę zamku.- Ktoś przypłynął tam łodzią i bawi się światłem - domyślał się Robert.- A może ten ktoś czegoś szuka w ciemnościach? - zastanawiała się Yvonne.Zcisnąłem ich za ręce.- Zwróćcie uwagę! Długi błysk.krótki, krótki, długi.długi.Ten ktoś posługuje sięalfabetem Morse'a.- Nadaje morsem? - zdumiał się Robert.- Tak.I to do kogoś, kto jest w zamku i patrzy w tę stronę z któregoś okna -powiedziałem.Gdy należałem do harcerstwa, uczyłem się alfabetu Morse'a.Zacząłem więcsylabizować: U-w-a-ż-a-j n-a c-u-d-z-o-z-i-e-m-c-a z P -o-l-s-k-i.I raptem stało się coś, co sprawiło, że Yvonne wydała okrzyk zdumienia.Ciemne dotąd okienko nad galerią zaczęło rozbłyskiwać.Ktoś w zamku zapalał i gasiłlatarkę elektryczną.- To okno od łazienki - stwierdził Robert.Sylabizowałem: J-u-t-r-o j-e-d-z-i-e d-o A-n-g-e-r-s.P-i-1-n-u-j-c-i-e g-o.Yvonne niecierpliwiła się.- Biegnijmy do zamku.Może tego kogoś schwytamy, jak będzie wychodził z łazienki.Kto to jest?- To Fantomas! - zawołał Robert.Znowu ścisnąłem ich ręce.- Uspokójcie się - poprosiłem.- Już przestał nadawać.Za chwilę wyjdzie z łazienki,więc i tak nie będziemy wiedzieli, kto to był.Zdaje mi się, że do tej łazienki każdy zdomowników ma dostęp, prawda?- Tak, proszę pana - szepnął Robert.- Pan sądzi, że ktoś z domowników jestFantomasem?- Nie.Ale jego pomocnikiem - powiedziałem.Przerwaliśmy rozmowę.Oto na ciemnejtoni rzecznej pojawił się czarny, podługowaty kształt.Od wyspy odbijała łódka.Płynęła szybko z prądem rzeki, wpadła między filary mostupod galerią i zniknęła nam z oczu.- I co teraz zrobimy? - zapytał mnie Robert.- Nic - odrzekłem.- Wiemy, że ktoś z obecnych w zamku jest wspólnikiemFantomasa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Rozmowa barona z Filipem, której nie rozumiałem, lecz podobnie jak Pigeonmusiałem uznać ją za podejrzaną, obudziła we mnie wewnętrzny niepokój i wprowadziła wstan napięcia.Dziewczynka natychmiast to wyczuła.- Czym się pan martwi? - zapytała.- Fura kłopotów z tym Fantomasem - odpowiedziałem.Skinęła głową, że mam rację.Ale jaka była rada na te kłopoty?- Może pójdziemy na spacer brzegiem rzeki? - zaproponował Robert.- Dobrze - przystałem na tę propozycję spodziewając się, że może uda mi sięwyciągnąć od młodych ludzi jakąś informację o baronie.Noc była piękna.Ciepła i niezwykle cicha.Na starych platanach, rosnących w parku,nie drgnął nawet listek.Poprowadzili mnie żwirowaną alejką do ogrodu Diany de Poitiers, pięknej faworytykróla Henryka II.Ogród był ogromny, chyba sto pięćdziesiąt metrów długi i sto metrów szeroki.Przycięte równo żywopłoty i rabaty układały się w piękne esy , na środku był okrągłyklomb.Puszyste trawniki dopełniały całości, tworząc jakby jeden olbrzymi dywan owspaniałym, kolorowym wzorze.- Diana de Poitiers - zaczął opowiadać Robert, bo wiedział już, jak bardzo interesujemnie historia - lubiła dwa kolory: czarny i biały.A miała tak potężny wpływ na królaHenryka II, że i on upodobał je sobie.To ona podrzuciła królowi pomysł, abydwudziestoliwrowym podatkiem obłożyć każdy dzwon w państwie.Część dochodów z tegopodatku jej również przypadała.Słynny pisarz Rabelais tak wtedy pisał: Król uwiązał wszystkie dzwonki w królestwiena szyi jednej klaczy.- A Katarzyna Medycejska? - spytałem Roberta.- Wiem, że po śmierci Henryka IIwypędziła Dianę i sama zamieszkała w tym zamku.- Nienawidziła Diany, bo król darzył ją względami, radził się i jej rad słuchał.Dianabyła piękniejsza i inteligentniejsza od Katarzyny.Ale zasługą Katarzyny Medycejskiej jestzbudowanie galerii na moście w naszym zamku.%7łeby dokuczyć Dianie, w zamian za nasz,oddała jej ponury zamek w Chaumont.- Myślę, że nie doceniasz Katarzyny - powiedziałem.- Za życia swego małżonka,Henryka II, pozostawała w cieniu.Ale po jego śmierci, przez trzydzieści lat odgrywaładominującą rolę w historii Francji.Z Włoch wyniosła głęboką kulturę, umiłowanie piękna izbytku.Owszem, miała skłonności do intryg i, jak powiadają, bywała w polityce wiarołomna.Lecz tacy właśnie byli ówcześni książęta włoscy.Ciekaw jestem, czy przebudowując tenzamek na siedzibę dla siebie, zrobiła tu jakieś tajne przejścia, tak jej potrzebne dlaprzeprowadzania politycznych intryg, ukradkowego porozumiewania się z najróżniejszymiszpiegami i posłańcami?- Pytałam o to stryja - powiedziała Yvonne.- Ale stryj mówi, że w naszym zamku niema tajnych przejść.Chrząknąłem.Przecież słyszałem, jak Filip mówił do barona, że jutrzejszej nocywydostanie się z zamku tajnym przejściem.A więc było w zamku tajne przejście.Stryjokłamywał Yvonne.Może i w innych sprawach postępował podobnie?Rzecz jasna, nie mogłem im powiedzieć o podsłuchanej rozmowie.Ani o tym, co sięszykowało na jutrzejszą noc.Przyznaję jednak, że było mi przykro z powodu kłamstwabarona, który wydawał mi się taki sympatyczny.Nie odezwałem się już ani słowem.Doszliśmy do końca ogrodu Diany de Poitiers, anatrafiwszy na małą ławeczkę, usiedliśmy tuż nad brzegiem rzeki.Objęła nas noc.U naszych stóp cichutko szemrała rzeka, płynąca do sklepień staregomostu, na którym Katarzyna Medycejska wzniosła galerię.W kilku oknach zamkowych paliłosię światło.Drugi brzeg rzeki tonął w ciemnościach, ale zdawało mi się, że był tu bliżej nas.Czyżby rzeka zwężała się w tym miejscu?Zapytałem o to Yvonne.- Nie, proszę pana.W tym miejscu znajduje się wysepka.Rosną na niej drzewa,krzaki, trawa.Jest zupełnie bezludna.Szkoda, że dziś księżyc nie świeci, bo zobaczyłby jąpan nawet w nocy.A z pańskich okien nie widać jej na rzece?- Okna mojego pokoju wychodzą na drugą stronę - przypomniałem Yvonne.- W ubiegłym roku, latem, zbudowaliśmy na wysepce szałas z gałęzi - opowiadałRobert.- Przyjemnie się na niej opalać, bo ma piaszczyste brzegi.- I jest bezludna? - upewniłem się.Nareszcie zrozumieli, dlaczego o to pytam.Oni również zauważyli błysk światła nawyspie.Ktoś tam zapalał i gasił latarkę elektryczną.Długie i krótkie błyski latarki przecinałyciemność nocy, kierując się w stronę zamku.- Ktoś przypłynął tam łodzią i bawi się światłem - domyślał się Robert.- A może ten ktoś czegoś szuka w ciemnościach? - zastanawiała się Yvonne.Zcisnąłem ich za ręce.- Zwróćcie uwagę! Długi błysk.krótki, krótki, długi.długi.Ten ktoś posługuje sięalfabetem Morse'a.- Nadaje morsem? - zdumiał się Robert.- Tak.I to do kogoś, kto jest w zamku i patrzy w tę stronę z któregoś okna -powiedziałem.Gdy należałem do harcerstwa, uczyłem się alfabetu Morse'a.Zacząłem więcsylabizować: U-w-a-ż-a-j n-a c-u-d-z-o-z-i-e-m-c-a z P -o-l-s-k-i.I raptem stało się coś, co sprawiło, że Yvonne wydała okrzyk zdumienia.Ciemne dotąd okienko nad galerią zaczęło rozbłyskiwać.Ktoś w zamku zapalał i gasiłlatarkę elektryczną.- To okno od łazienki - stwierdził Robert.Sylabizowałem: J-u-t-r-o j-e-d-z-i-e d-o A-n-g-e-r-s.P-i-1-n-u-j-c-i-e g-o.Yvonne niecierpliwiła się.- Biegnijmy do zamku.Może tego kogoś schwytamy, jak będzie wychodził z łazienki.Kto to jest?- To Fantomas! - zawołał Robert.Znowu ścisnąłem ich ręce.- Uspokójcie się - poprosiłem.- Już przestał nadawać.Za chwilę wyjdzie z łazienki,więc i tak nie będziemy wiedzieli, kto to był.Zdaje mi się, że do tej łazienki każdy zdomowników ma dostęp, prawda?- Tak, proszę pana - szepnął Robert.- Pan sądzi, że ktoś z domowników jestFantomasem?- Nie.Ale jego pomocnikiem - powiedziałem.Przerwaliśmy rozmowę.Oto na ciemnejtoni rzecznej pojawił się czarny, podługowaty kształt.Od wyspy odbijała łódka.Płynęła szybko z prądem rzeki, wpadła między filary mostupod galerią i zniknęła nam z oczu.- I co teraz zrobimy? - zapytał mnie Robert.- Nic - odrzekłem.- Wiemy, że ktoś z obecnych w zamku jest wspólnikiemFantomasa [ Pobierz całość w formacie PDF ]