[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle zatrzymał się przedoknem:- Jak rany! Kurowlew i ten Sosnowski tu zasuwają!- Już ja im zasunę! - poderwał się ojciec Leszek.I zadudniły schody pod jego stopami.Rozmowa przed wejściowymi drzwiami, dobrze słyszalna, była krótka:- Niech będzie pochwalony, wielebny ojcze.- Na wieki wieków.O co chodzi?- Reprezentujemy spółkę zajmującą się poszukiwaniem nowych zródeł wódmineralnych.Pragniemy przebadać okolice Kadyn.Ponieważ część okolicznych wzgórznależy do klasztoru, chcielibyśmy uzyskać zgodę ojca na próbne wiercenia na nich.- Za przeproszeniem, za głupiego mnie panowie mają?! - zadudniło.- Od kiedy tozaczyna się szukać zródeł od szczytów wzgórz? Sprawdzcie wpierw wszystkie wąwozy, jary,dolinki, których tu mnóstwo, a potem przyjdzcie do mnie.No, z Bogiem, panowie, choć niewiem, czy wasza praca jest Panu miła!Trzaśniecie drzwiami.- Pooszli! - zaraportował Mikołaj od okna.Ojciec Leszek wbiegł na górę zaśmiewając się - jak wytłumaczył - na wspomnieniemin właścicieli spółki.Następnego dnia z rana zadzwonił Mikołaj, że Batura poprowadził pracownikówspółki wyposażonych w wykrywacze metali, które nazywali wykrywaczami cieków wodnych,na wzgórze graniczące z wybranym przeze mnie wzgórzem III.Należało się śpieszyć!Wspinaliśmy się właśnie, omiatając czujnikami teren, na szczyt wzgórza, gdy zzadorodnego buka ukazał się.ćmiący cygaretkę Jerzy Batura, również uzbrojony wwykrywacz metali!- Witam panów - złożył drwiący ukłon.- A ty, Pawełku, co tak patrzysz na mnie,jakbym był ufoludkiem?- Siadajcie, panowie - przysiadł na zwalonym pniu.- Nie ma co tak stać.Przecieżkiedyś musieliśmy się spotkać.Wy wiedzieliście prawie o każdym moim kroku, a za obrazęsobie poczytam, jeśli sądziliście, że ja nie wiem o was.  Jednak to musi być prawda o tym przecieku w ministerstwie - pomyślałem siadającobok Jerzego.Jacek przycupnął nieco dalej, demonstrując w ten sposób swe potępienie dlapoczynań Batury i w ogóle jego osoby.- Jak dowiedziałeś się o moim pobycie tutaj? - spytałem.- Po pierwsze - zaciągnął się dymem - to już w czasie twego pobytu u mnie w szpitaluwzajemnie obiecywaliśmy sobie walkę o Bursztynową Komnatę tu w Kadynach.Wystarczyłowięc tylko czekać na ciebie.No i doczekałem się.Taki samochód jak twój trudno ukryć.Moichłopcy wykryli go dosyć szybko.Lekkim niepokojem napełnił mnie tylko fakt, że wybrałeśdo poszukiwań inne wzgórze niż ja.A ponieważ widziałeś mapę częściej i dłużej niż ja, niemogłem lekceważyć twoich pomysłów co do lokalizacji ukrycia Bursztynowej Komnaty.Jużnawet myślałem, czy nie wydać ci otwartej wojny i nie wlezć na twoje wzgórza.Ale honor,Pawełku, nie pozwolił.Na czym zresztą nie straciłem, bo jak do tej pory znalazłeś to samo coja, czyli figę z makiem - zaśmiał się i rozgniótł ustnik cygaretki o kamień.- Co więc robisz dziś na moim wzgórzu?- A tak sobie przyszedłem pogadać.Bo już dość tej zabawy w ciuciubabkę - głosJerzego stwardniał.- Mam takie samo prawo do poszukiwań Bursztynowej Komnaty jak ty!- Ale ja nie angażuję do tego złodziei!- Złodziei? - sięgnął po nową cygaretkę.- Zapal fajkę, Pawełku, to ponoć uspokajanerwy!%7łachnąłem się:- Tak, złodziei.Zgarnęli w Barcianach jeden ze schowków ze skarbami Ericha Kocha!- Barciany - Jerzy popatrzył na mnie spod oka.- Spółka prowadziła tam próbnewiercenia.Barciany - przeciągnął się leniwie - obfite zródła! - zaśmiał się swoim zimnymśmiechem i nagle spoważniał.- A możesz coś im udowodnić?Podniosłem się z pnia:- Nie.Ale tego co wiem o nich wystarczy, bym na swój użytek traktował ich jakozłodziei.Jerzy także wstał:- Tak jak i mnie traktujesz?Wzruszyłem ramionami:- Tyś to powiedział.Zmilczał.Prawie jednocześnie włożyliśmy słuchawki wykrywacza i włączyliśmy jeodchodząc od siebie i wtedy usłyszałem mego  Rambo.Po nagłym ruchu Jerzego poznałem,że i jego wykrywacz sygnalizuje. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem, w którym radość z odkryciamieszała się ze złością, że trzeba będzie podzielić je z rywalem. %7łebym zaczął od tego wzgórza! - walnąłem pięścią w buk.- A co byś, Jerzy, powiedział, gdyby obecny tu Jacek zeznał przed sądem, że to japierwszy natknąłem się na bunkier.%7łe ty doszedłeś do nas dopiero potem? To byłoby chybawedle twojej szkoły, nie?Twarz Batory skamieniała:- Odczep się od  mojej szkoły , bo coś mi się wydaje, że mylisz ją z jakąś inną!- Przepraszam - wyciągnąłem do niego rękę.Niechętnie uścisnął mi dłoń.- Usiądziemy tu sobie na pieńku - usiłowałem załagodzić przykry nastrój, jakizapanował - a Jacek skoczy do klasztoru po jakąś łopatę.kilof też może się przydać.a ilatarka nie zawadzi.- A może jeszcze rolkę papy w zębach? - obruszył się chłopak, ale pobiegł ile sił wnogach.- I co teraz? - wyciągnąłem fajkę i kapciuch.Jerzy zapalił trzecią cygaretkę:- Wiem, że z nagrodą mnie nie wykołujesz.Jasne, że wolałbym zgarnąć Komnatę dlasiebie, bo może wtedy byłbym najbogatszym człowiekiem w Polsce.- Nie przesadzaj.Komnatę wyceniają zaledwie na pół miliona dolarów.- No, to tej nagrody też będzie troszkę - zaśmiał się Jerzy.Przytaknąłem mu pięknym kółkiem z dymu.Rozkoszowaliśmy się bliskością ukrytego pod naszymi stopami ósmego cudu świata.- A żeby! - przerwał marzenia Jerzy.- Przecież muszę pozbyć się stąd tegoparszywego  yródła.Wzruszyłem ramionami:- Powiedz im, że sprawa nieaktualna, bo kapuś z ministerstwa położył łapę naKomnacie, zapłać, coś im obiecał za nieudaną akcję, i już [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •