[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duncan przyglądał im się przez chwilę, przyświecającsobie lampą.Szkło.Drobne, ostre odłamki zielonego szkła.Przy każdymkroku musiałyby sprawiać Everingowi dotkliwy ból.Co oznaczało, że profe-sor nie ukląkł na szkle przed śmiercią, ale w chwili, gdy umierał.Duncan zajął się kieszeniami i w kamizelce znalazł skrawek papieru.Mając nadzieję, że tamci dwaj nie zauważyli jego wahania, Duncan wsunąłdrugą rękę do innej kieszeni, chowając skrawek w dłoni.Z kieszeni spodniwyjął chusteczkę, w którą był zawinięty pęk jakichś liści i łodyg.Powąchałje, po czym podał tamtym.- Wodorosty? - zapytał Woolford.- Herbata - odrzekł Duncan.- Czy człowiek może jednocześnie myślećo kubku herbaty i samobójstwie?Spojrzał na martwą twarz Everinga, który nagle stał mu się dziwnie bli-ski, uświadamiając sobie, jak wiele ich łączyło, wspominając jego cicherozmowy z Adamem.Evering z pasją mówił o swoich obliczeniach, którezapowiadały przejście komety nad Ameryką Północną w połowie jesieni.56Duncan czuł, że on i Evering zostaliby przyjaciółmi, gdyby profesor nieumarł.A teraz po raz pierwszy zrozumiał, że nawet nieżywy Evering mógłdostarczyć klucz do tajemniczej śmierci Adama.- Przygnębiony dżentelmen, wciąż opłakujący stratę żony, mógł to zro-bić.Samobójstwa są irracjonalne - odparował Arnold. Pragnienie śmiercimoże dopaść człowieka niespodziewanie.A my mamy tylko słowo skazań-ca, że Evering umarł, zanim wpadł do morza.Duncan westchnął i obszedł trumnę, po czym szybko rozchylił szczękiEveringa, przykładając ucho do warg trupa i jednocześnie mocno naciska-jąc przeponę.Z gardła zmarłego uszedł strumień powietrza, tak przypomi-nający kaszel, że Woolford odskoczył z okrzykiem przestrachu.Duncan nadal pochylał się nad ustami Everinga.- I co pan na to, profesorze? - zapytał poważnie, patrząc przy tym naArnolda.Nacisnął ponownie i ciało wydało odgłos podobny do jęku.- Wła-śnie - rzekł Duncan.- Tak im mówiłem.Twarz Woolforda pobladła, jakby spodziewał się, że Evering zaraz wsta-nie z trumny.- To profanacja! - syknął Arnold.Duncan zmierzył go ponurym spojrzeniem.- Podobno mieliśmy dojść do prawdy.Wątpiliście w moje słowa -przypomniał.- Uznałem, że może uwierzycie profesorowi, jeśli sam wam topowie.- To bluznierstwo! - warknął Arnold.- Nie pozwolę.- Jego płuca były pełne powietrza.- Ta uwaga Woolforda uciszyła księ-dza, który wytrzeszczył oczy na porucznika i rozdziawił usta.Powoli opuściłgo gniew, zastąpiony przez szok i niedowierzanie.- Sam słyszałeś, wieleb-ny.W płucach nie było wody - ciągnął Woolford - tylko powietrze.Tenczłowiek nie utonął.Duchowny popatrzył na zmarłego.- Zatem umarł, próbując popełnić samobójstwo.Upadł.Statek mocnosię kołysał na falach.Duncan ponownie ujął głowę zmarłego, obmacał ją i odkrył miękkiemiejsce za lewym uchem, gdzie powinna być twarda kość.- Ktoś uderzył go od tyłu - wyjaśnił, odgarniając włosy i pokazując od-barwioną, pękniętą skórę.- Jest siniec, tak więc zrobiono to, zanim umarł.Krew zlepiająca włosy natychmiast by to uwidoczniła, ale zmyła ją morska57woda.Zlad ma owalny kształt i średnicę około cala.Koniec pałki lub kija.Może kolba pistoletu.Albo młotek - dodał.- Zamierzał popełnić samobójstwo - upierał się Arnold.- Chciał wysko-czyć za burtę, przywiązawszy linę do relingu, kiedy nagły przechył statkusprawił, że upadł i uderzył się w głowę, nie dokończywszy przygotowań.Taki ślad mógł pozostawić kołek kabestanu.Upadł między beczki, którezakryły jego ciało, a jedna z dużych fal zmyła je za burtę.Duncan dalej badał głowę profesora.Odgarnął długie włosy na drugiejskroni i ponownie pokazał ślad.- Tutaj jest drugi - rzekł, wskazując podobny owalny siniak nad uchempo drugiej stronie.- Zapewne po pierwszym ciosie profesor osunął się nakolana i wtedy został uderzony po raz drugi.To nie był wypadek.Arnold przestał się upierać i odwrócił się do zmarłego.- Evering - rzekł żałobnym szeptem, po czym podszedł bliżej. GdyJehowa wzywa, nawet najszlachetniejsi ze śmiertelników muszą usłuchać -powiedział załamującym się głosem.- Bóg tak chciał.Stali w milczeniu, spoglądając na profesora, jakby czuwali przy jegozwłokach.Kiedy Duncan był dzieckiem, w takich chwilach przyjaciele ca-łowali lodowato zimną twarz zmarłego.- Nigdy nie rozmawiał z marynarzami - rzekł w końcu Woolford, powo-li i z namysłem.- Traktował załogę tak, jakby była niewidzialna.Arnold zaczął szeptem odmawiać modlitwę, położywszy dłoń na głowieEveringa.- Często jednak czytał więzniom - ciągnął Woolford.- I pisał im listy.- Wieczorami - potwierdził Duncan, wspominając, jak Evering zo-stawał z więzniami Kompanii, kiedy wieczorem wypuszczano ich na po-kład.Siedząc na beczce, pisał listy niektórym więzniom szepczącym mu ichtreść.Nawet dozorcy czasem go prosili, żeby pomógł im w korespondencji.- Beczka przy relingu zasłoniła przywiązany do niego sznur.Węzły na tejlinie zawiązał szczur lądowy.Kapłan przerwał modły w połowie zdania.- Co mówisz?- Pytałem kapitana - wyjaśnił Woolford.- Tamtego dnia zamieszaniezaczęło się o świcie, kiedy nowa wachta weszła do kabiny nawigacyjnej.Evering umarł w nocy.Wszystkie wcześniejsze wachty poza sternikiempozostawały pod pokładem z powodu pogody.Przed świtem statek spowiła58mgła, tak gęsta, że sternik nie widział latarni na śródokręciu.Jednak całazałoga przebywała razem pod pokładem i nikt się nie oddalał.Tak więcmordercą - rzekł Woolford, zniżając głos do szeptu - był ktoś z Kompanii.Słysząc to oświadczenie, Arnold jakby zupełnie opadł z sił.Osunął się nanajbliższą skrzynię i przez długą chwilę spoglądał na splecione dłonie.W końcu odzyskał głos i przemówił jak z ambony:- Nie dopuścimy, aby ten szlachetny eksperyment został zniweczonyprzez skandal.- Powoli podniósł głowę.- Tę tajemnicę trzeba rozwikłać.Może to uczynić ktoś obeznany ze śmiercią.Duncan spojrzał na Woolforda.Ten nie zareagował na wyrazną zachętęArnolda.- Jeszcze nie podpisałeś umowy, McCallum - zauważył Arnold.Duncanowi ścisnęło się serce i zaschło w ustach.- Sądzę, że zacny wielebny właśnie zaproponował zmianę warunkówtej umowy - z uśmiechem zauważył Woolford.- Nie mogę jej podpisać.Nie będę donosił na swoich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Duncan przyglądał im się przez chwilę, przyświecającsobie lampą.Szkło.Drobne, ostre odłamki zielonego szkła.Przy każdymkroku musiałyby sprawiać Everingowi dotkliwy ból.Co oznaczało, że profe-sor nie ukląkł na szkle przed śmiercią, ale w chwili, gdy umierał.Duncan zajął się kieszeniami i w kamizelce znalazł skrawek papieru.Mając nadzieję, że tamci dwaj nie zauważyli jego wahania, Duncan wsunąłdrugą rękę do innej kieszeni, chowając skrawek w dłoni.Z kieszeni spodniwyjął chusteczkę, w którą był zawinięty pęk jakichś liści i łodyg.Powąchałje, po czym podał tamtym.- Wodorosty? - zapytał Woolford.- Herbata - odrzekł Duncan.- Czy człowiek może jednocześnie myślećo kubku herbaty i samobójstwie?Spojrzał na martwą twarz Everinga, który nagle stał mu się dziwnie bli-ski, uświadamiając sobie, jak wiele ich łączyło, wspominając jego cicherozmowy z Adamem.Evering z pasją mówił o swoich obliczeniach, którezapowiadały przejście komety nad Ameryką Północną w połowie jesieni.56Duncan czuł, że on i Evering zostaliby przyjaciółmi, gdyby profesor nieumarł.A teraz po raz pierwszy zrozumiał, że nawet nieżywy Evering mógłdostarczyć klucz do tajemniczej śmierci Adama.- Przygnębiony dżentelmen, wciąż opłakujący stratę żony, mógł to zro-bić.Samobójstwa są irracjonalne - odparował Arnold. Pragnienie śmiercimoże dopaść człowieka niespodziewanie.A my mamy tylko słowo skazań-ca, że Evering umarł, zanim wpadł do morza.Duncan westchnął i obszedł trumnę, po czym szybko rozchylił szczękiEveringa, przykładając ucho do warg trupa i jednocześnie mocno naciska-jąc przeponę.Z gardła zmarłego uszedł strumień powietrza, tak przypomi-nający kaszel, że Woolford odskoczył z okrzykiem przestrachu.Duncan nadal pochylał się nad ustami Everinga.- I co pan na to, profesorze? - zapytał poważnie, patrząc przy tym naArnolda.Nacisnął ponownie i ciało wydało odgłos podobny do jęku.- Wła-śnie - rzekł Duncan.- Tak im mówiłem.Twarz Woolforda pobladła, jakby spodziewał się, że Evering zaraz wsta-nie z trumny.- To profanacja! - syknął Arnold.Duncan zmierzył go ponurym spojrzeniem.- Podobno mieliśmy dojść do prawdy.Wątpiliście w moje słowa -przypomniał.- Uznałem, że może uwierzycie profesorowi, jeśli sam wam topowie.- To bluznierstwo! - warknął Arnold.- Nie pozwolę.- Jego płuca były pełne powietrza.- Ta uwaga Woolforda uciszyła księ-dza, który wytrzeszczył oczy na porucznika i rozdziawił usta.Powoli opuściłgo gniew, zastąpiony przez szok i niedowierzanie.- Sam słyszałeś, wieleb-ny.W płucach nie było wody - ciągnął Woolford - tylko powietrze.Tenczłowiek nie utonął.Duchowny popatrzył na zmarłego.- Zatem umarł, próbując popełnić samobójstwo.Upadł.Statek mocnosię kołysał na falach.Duncan ponownie ujął głowę zmarłego, obmacał ją i odkrył miękkiemiejsce za lewym uchem, gdzie powinna być twarda kość.- Ktoś uderzył go od tyłu - wyjaśnił, odgarniając włosy i pokazując od-barwioną, pękniętą skórę.- Jest siniec, tak więc zrobiono to, zanim umarł.Krew zlepiająca włosy natychmiast by to uwidoczniła, ale zmyła ją morska57woda.Zlad ma owalny kształt i średnicę około cala.Koniec pałki lub kija.Może kolba pistoletu.Albo młotek - dodał.- Zamierzał popełnić samobójstwo - upierał się Arnold.- Chciał wysko-czyć za burtę, przywiązawszy linę do relingu, kiedy nagły przechył statkusprawił, że upadł i uderzył się w głowę, nie dokończywszy przygotowań.Taki ślad mógł pozostawić kołek kabestanu.Upadł między beczki, którezakryły jego ciało, a jedna z dużych fal zmyła je za burtę.Duncan dalej badał głowę profesora.Odgarnął długie włosy na drugiejskroni i ponownie pokazał ślad.- Tutaj jest drugi - rzekł, wskazując podobny owalny siniak nad uchempo drugiej stronie.- Zapewne po pierwszym ciosie profesor osunął się nakolana i wtedy został uderzony po raz drugi.To nie był wypadek.Arnold przestał się upierać i odwrócił się do zmarłego.- Evering - rzekł żałobnym szeptem, po czym podszedł bliżej. GdyJehowa wzywa, nawet najszlachetniejsi ze śmiertelników muszą usłuchać -powiedział załamującym się głosem.- Bóg tak chciał.Stali w milczeniu, spoglądając na profesora, jakby czuwali przy jegozwłokach.Kiedy Duncan był dzieckiem, w takich chwilach przyjaciele ca-łowali lodowato zimną twarz zmarłego.- Nigdy nie rozmawiał z marynarzami - rzekł w końcu Woolford, powo-li i z namysłem.- Traktował załogę tak, jakby była niewidzialna.Arnold zaczął szeptem odmawiać modlitwę, położywszy dłoń na głowieEveringa.- Często jednak czytał więzniom - ciągnął Woolford.- I pisał im listy.- Wieczorami - potwierdził Duncan, wspominając, jak Evering zo-stawał z więzniami Kompanii, kiedy wieczorem wypuszczano ich na po-kład.Siedząc na beczce, pisał listy niektórym więzniom szepczącym mu ichtreść.Nawet dozorcy czasem go prosili, żeby pomógł im w korespondencji.- Beczka przy relingu zasłoniła przywiązany do niego sznur.Węzły na tejlinie zawiązał szczur lądowy.Kapłan przerwał modły w połowie zdania.- Co mówisz?- Pytałem kapitana - wyjaśnił Woolford.- Tamtego dnia zamieszaniezaczęło się o świcie, kiedy nowa wachta weszła do kabiny nawigacyjnej.Evering umarł w nocy.Wszystkie wcześniejsze wachty poza sternikiempozostawały pod pokładem z powodu pogody.Przed świtem statek spowiła58mgła, tak gęsta, że sternik nie widział latarni na śródokręciu.Jednak całazałoga przebywała razem pod pokładem i nikt się nie oddalał.Tak więcmordercą - rzekł Woolford, zniżając głos do szeptu - był ktoś z Kompanii.Słysząc to oświadczenie, Arnold jakby zupełnie opadł z sił.Osunął się nanajbliższą skrzynię i przez długą chwilę spoglądał na splecione dłonie.W końcu odzyskał głos i przemówił jak z ambony:- Nie dopuścimy, aby ten szlachetny eksperyment został zniweczonyprzez skandal.- Powoli podniósł głowę.- Tę tajemnicę trzeba rozwikłać.Może to uczynić ktoś obeznany ze śmiercią.Duncan spojrzał na Woolforda.Ten nie zareagował na wyrazną zachętęArnolda.- Jeszcze nie podpisałeś umowy, McCallum - zauważył Arnold.Duncanowi ścisnęło się serce i zaschło w ustach.- Sądzę, że zacny wielebny właśnie zaproponował zmianę warunkówtej umowy - z uśmiechem zauważył Woolford.- Nie mogę jej podpisać.Nie będę donosił na swoich [ Pobierz całość w formacie PDF ]