[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby Dana wyciągnęła do niej rękę.Naprzeciw stał wysoki ciemnowłosy Francuz.Uśmiechnął się do niej.Mimowolnieodwzajemniła jego uśmiech.A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.Nagle obok niej pojawił się Mario;jego urodziwa, łagodna twarz pod wpływem złości przemieniła się w groteskową maszkarę.Doskoczył do nieznajomego Francuza i uderzył go pięścią w twarz, zanim ten w ogóle pojął,co się dzieje.Francuz upadł na podłogę.Wszyscy tańczący odsunęli się na bok.Mario rzuciłsię na leżącego na podłodze chłopaka i zaczął go bezlitośnie okładać pięściami, ze wszystkichstron, nie patrząc, gdzie uderza.Kiedy przeciwnik wreszcie zaczął się bronić, krwawił już znosa i ust, zwijając się z bólu.Tę przerażającą scenę rozjaśniało w upiorny sposób migotliweróżnobarwne światło wirującej nad parkietem kuli.- Przestań! - wrzasnęła Tina.- Na miłość boską, Mario, przestań!Usiłowała odciągnąć go od ofiary, lecz on wpił się w nią niczym wściekłe zwierzę i wogóle nie zwracał uwagi na słowa Tiny.Francuz dał za wygraną; próbował już tylko osłaniaćsię ramionami przed bezlitosnymi ciosami Maria.- Pomóżcie mu! - zawołała Tina.Wszystko toczyło się tak szybko, że stojący wokół ludzie chyba wciąż nie zdawalisobie sprawy z tego, co się dzieje.Nikt się nie ruszył.- Pomóżcie mu, do cholery! Pomóżcie! - Omal nie wy-buchnęła płaczem.- On gozabije!Choć nikt nie zrozumiał jej słów, ich przejmująco rozpaczliwy ton w końcu poruszyłgapiących się ludzi.Trzem krzepkim mężczyznom udało się postawić rozszalałego Maria nanogi.Stał bez ruchu, nie próbując już więcej atakować Francuza.Ciężko dyszał, twarz szkliłamu się od potu, czoło zakrył kosmyk włosów, co nadało mu dziki, niebezpieczny wyraz.Wydawało się, że nie ma nawet jednego zadrapania.- Zwariowałeś? - krzyknęła Tina.Z przerażenia nie potrafiła nad sobą zapanować.-Czemu to zrobiłeś?Chłopak leżący na podłodze miał zamknięte oczy, nie wydawał żadnego odgłosu, nieporuszał się.Widocznie stracił przytomność.Cała jego twarz była umazana krwią.Ludzietłoczyli się wokół niego, każdy próbował pomóc, nawet ospały barman wychynął zzakontuaru.Nikt jednak nie wpadł na to, by wyłączyć muzykę i kaskadę świateł.W niskimpomieszczeniu wciąż dudniły dzikie rytmy.Mario wlepił wzrok w Tinę.- Dobrze wiesz, dlaczego to zrobiłem.Dobrze wiesz!- Oszalałeś! Chwycił ją pod ramię.- Pójdziesz ze mną! Nie będziesz już więcej uśmiechać się do obcych mężczyzn.Czyzdajesz sobie sprawę, jak ty wyglądasz? Jak prowokujesz? Jak zachęcasz?Po raz pierwszy naprawdę się go przestraszyła - poczuła rzeczywisty, niekontrolowanystrach, graniczący nieomal z paniką.Bezradnie rozejrzała się wokół, lecz nikt nie zwracałuwagi ani na nią, ani na Maria.Wszyscy byli zajęci ratowaniem leżącego bez ruchumężczyzny.Ktoś krzyknął po francusku; Tina zrozumiała tylko tyle, że należało wezwaćlekarza.Barman zniknął w sąsiednim pomieszczeniu, w którym przypuszczalnie znajdowałsię telefon.Mario ruszył w kierunku wyjścia, wlokąc za sobą stawiającą opór Tinę.- Nie możesz teraz tak po prostu zniknąć! - Tina na próżno usiłowała go zatrzymać.-Prawie zatłukłeś tego biedaka! Będą cię ścigać, jeśli teraz uciekniesz!Jej słowa nie docierały do niego; odniosła przerażające wrażenie, iż ta nagła ucieczkanie ma nic wspólnego z obawą, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.Wydawało się,że on zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że stało się coś złego.W jego mniemaniuuczynił to, co należało w tej sytuacji uczynić, teraz natomiast trzeba jak najszybciejwyprowadzić Tinę z tego miejsca zepsucia.Tego nie da się usprawiedliwić tabletkami, przemknęło jej przez myśl, tego nie da sięniczym usprawiedliwić.- Mario, bądz rozsądny! Nie możesz stąd uciec.Ja z tobą nie pójdę! - Zaparła sięnogami o podłogę, jak jakiś narowi-sty rumak, lecz nie doceniła jego siły ani niesłabnącejgwałtowności.Brutalnym szarpnięciem wypchnął ją przez drzwi na zewnątrz, gdzie powolizapadały już ciemności czerwcowej nocy.Nikt spośród zebranych tu osób nie miał pojęcia, cozaszło w dyskotece, toteż nikt nawet nie próbował ich zatrzymać.Kilka obojętnych spojrzeńpadło na Tinę, którą Mario ciągnął za sobą wyraznie wbrew jej woli, nikt jednak nie poczułsię w obowiązku interweniować.Była to prywatna sprawa tych dwojga ludzi, przypuszczalniejakaś scena zazdrości, a w takie historie nie należy się mieszać.Może gdyby Tina wzywałapomocy.Pózniej, w nocy, będzie rozpaczliwie łamać sobie głowę, dlaczego tego nie zrobiła -dlaczego nie krzyczała, najgłośniej jak tylko mogła.Wydało jej się to zbyt szalone, zbytniedorzeczne i histeryczne.W jakiś sposób wiązało się to również z jej dobrymwychowaniem.Nie pokazuj się ludziom od złej strony.Nie wrzeszcz na ulicy jak jakaśprzekupka, nie roztrząsaj publicznie swoich problemów.A poza tym: co by to dało? Nie miałaprzy sobie pieniędzy, paszport zostawiła w domu.A zatem i tak musiała wracać razem zMariem.Dotarli do samochodu; grubiańsko wepchnął ją na siedzenie pasażera, po czymzatrzasnął drzwi.Tinie zdawało się, że w oddali słyszy syrenę karetki.Z ciężkimwestchnieniem ukryła twarz w dłoniach.Mario runął obok niej na fotel kierowcy; działał tak nerwowo, że nie mógł trafićkluczykiem od stacyjki.Zaraz potem silnik wściekle zawył.- Dalej, zapnij się - rozkazał.Drżącymi rękami Tina chwyciła za pas.- Powinniśmy byli tam zostać - powiedziała.- Przynajmniej zobaczyć, czy możnajakoś pomóc.- Komu? Temu draniowi, który gapił się na ciebie jak na jakąś dziwkę?Samochód wytoczył się tyłem z parkingu.Mario ze zgrzytem wrzucił pierwszy bieg.Zapiszczały opony.On zwariował.Jest chory.Zupełnie oszalał.Z zawrotną prędkością wyjechali z miejscowości.Gdyby ktoś wyskoczył im na drogę,Mario nie miałby szans zahamować.Nikt się jednak nie pokazał, nawet policjant.Zachowywali się jak pijani w sztok chuligani, lecz nikt ich nie zatrzymał.Bez przeszkód zniknęli w zapadającym mroku nocy.Stojąc na ostatnich stopniach schodów przed wejściem do mieszkania, usłyszelidzwonek telefonu.Andrew pospiesznie otworzył drzwi i pognał do pokoju dziennego, lecz wchwili kiedy wyciągał rękę, by podnieść słuchawkę, telefon umilkł.- Za pózno - powiedział.Janet weszła za nim do pokoju.Spojrzała na swój zegarek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Jakby Dana wyciągnęła do niej rękę.Naprzeciw stał wysoki ciemnowłosy Francuz.Uśmiechnął się do niej.Mimowolnieodwzajemniła jego uśmiech.A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.Nagle obok niej pojawił się Mario;jego urodziwa, łagodna twarz pod wpływem złości przemieniła się w groteskową maszkarę.Doskoczył do nieznajomego Francuza i uderzył go pięścią w twarz, zanim ten w ogóle pojął,co się dzieje.Francuz upadł na podłogę.Wszyscy tańczący odsunęli się na bok.Mario rzuciłsię na leżącego na podłodze chłopaka i zaczął go bezlitośnie okładać pięściami, ze wszystkichstron, nie patrząc, gdzie uderza.Kiedy przeciwnik wreszcie zaczął się bronić, krwawił już znosa i ust, zwijając się z bólu.Tę przerażającą scenę rozjaśniało w upiorny sposób migotliweróżnobarwne światło wirującej nad parkietem kuli.- Przestań! - wrzasnęła Tina.- Na miłość boską, Mario, przestań!Usiłowała odciągnąć go od ofiary, lecz on wpił się w nią niczym wściekłe zwierzę i wogóle nie zwracał uwagi na słowa Tiny.Francuz dał za wygraną; próbował już tylko osłaniaćsię ramionami przed bezlitosnymi ciosami Maria.- Pomóżcie mu! - zawołała Tina.Wszystko toczyło się tak szybko, że stojący wokół ludzie chyba wciąż nie zdawalisobie sprawy z tego, co się dzieje.Nikt się nie ruszył.- Pomóżcie mu, do cholery! Pomóżcie! - Omal nie wy-buchnęła płaczem.- On gozabije!Choć nikt nie zrozumiał jej słów, ich przejmująco rozpaczliwy ton w końcu poruszyłgapiących się ludzi.Trzem krzepkim mężczyznom udało się postawić rozszalałego Maria nanogi.Stał bez ruchu, nie próbując już więcej atakować Francuza.Ciężko dyszał, twarz szkliłamu się od potu, czoło zakrył kosmyk włosów, co nadało mu dziki, niebezpieczny wyraz.Wydawało się, że nie ma nawet jednego zadrapania.- Zwariowałeś? - krzyknęła Tina.Z przerażenia nie potrafiła nad sobą zapanować.-Czemu to zrobiłeś?Chłopak leżący na podłodze miał zamknięte oczy, nie wydawał żadnego odgłosu, nieporuszał się.Widocznie stracił przytomność.Cała jego twarz była umazana krwią.Ludzietłoczyli się wokół niego, każdy próbował pomóc, nawet ospały barman wychynął zzakontuaru.Nikt jednak nie wpadł na to, by wyłączyć muzykę i kaskadę świateł.W niskimpomieszczeniu wciąż dudniły dzikie rytmy.Mario wlepił wzrok w Tinę.- Dobrze wiesz, dlaczego to zrobiłem.Dobrze wiesz!- Oszalałeś! Chwycił ją pod ramię.- Pójdziesz ze mną! Nie będziesz już więcej uśmiechać się do obcych mężczyzn.Czyzdajesz sobie sprawę, jak ty wyglądasz? Jak prowokujesz? Jak zachęcasz?Po raz pierwszy naprawdę się go przestraszyła - poczuła rzeczywisty, niekontrolowanystrach, graniczący nieomal z paniką.Bezradnie rozejrzała się wokół, lecz nikt nie zwracałuwagi ani na nią, ani na Maria.Wszyscy byli zajęci ratowaniem leżącego bez ruchumężczyzny.Ktoś krzyknął po francusku; Tina zrozumiała tylko tyle, że należało wezwaćlekarza.Barman zniknął w sąsiednim pomieszczeniu, w którym przypuszczalnie znajdowałsię telefon.Mario ruszył w kierunku wyjścia, wlokąc za sobą stawiającą opór Tinę.- Nie możesz teraz tak po prostu zniknąć! - Tina na próżno usiłowała go zatrzymać.-Prawie zatłukłeś tego biedaka! Będą cię ścigać, jeśli teraz uciekniesz!Jej słowa nie docierały do niego; odniosła przerażające wrażenie, iż ta nagła ucieczkanie ma nic wspólnego z obawą, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.Wydawało się,że on zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że stało się coś złego.W jego mniemaniuuczynił to, co należało w tej sytuacji uczynić, teraz natomiast trzeba jak najszybciejwyprowadzić Tinę z tego miejsca zepsucia.Tego nie da się usprawiedliwić tabletkami, przemknęło jej przez myśl, tego nie da sięniczym usprawiedliwić.- Mario, bądz rozsądny! Nie możesz stąd uciec.Ja z tobą nie pójdę! - Zaparła sięnogami o podłogę, jak jakiś narowi-sty rumak, lecz nie doceniła jego siły ani niesłabnącejgwałtowności.Brutalnym szarpnięciem wypchnął ją przez drzwi na zewnątrz, gdzie powolizapadały już ciemności czerwcowej nocy.Nikt spośród zebranych tu osób nie miał pojęcia, cozaszło w dyskotece, toteż nikt nawet nie próbował ich zatrzymać.Kilka obojętnych spojrzeńpadło na Tinę, którą Mario ciągnął za sobą wyraznie wbrew jej woli, nikt jednak nie poczułsię w obowiązku interweniować.Była to prywatna sprawa tych dwojga ludzi, przypuszczalniejakaś scena zazdrości, a w takie historie nie należy się mieszać.Może gdyby Tina wzywałapomocy.Pózniej, w nocy, będzie rozpaczliwie łamać sobie głowę, dlaczego tego nie zrobiła -dlaczego nie krzyczała, najgłośniej jak tylko mogła.Wydało jej się to zbyt szalone, zbytniedorzeczne i histeryczne.W jakiś sposób wiązało się to również z jej dobrymwychowaniem.Nie pokazuj się ludziom od złej strony.Nie wrzeszcz na ulicy jak jakaśprzekupka, nie roztrząsaj publicznie swoich problemów.A poza tym: co by to dało? Nie miałaprzy sobie pieniędzy, paszport zostawiła w domu.A zatem i tak musiała wracać razem zMariem.Dotarli do samochodu; grubiańsko wepchnął ją na siedzenie pasażera, po czymzatrzasnął drzwi.Tinie zdawało się, że w oddali słyszy syrenę karetki.Z ciężkimwestchnieniem ukryła twarz w dłoniach.Mario runął obok niej na fotel kierowcy; działał tak nerwowo, że nie mógł trafićkluczykiem od stacyjki.Zaraz potem silnik wściekle zawył.- Dalej, zapnij się - rozkazał.Drżącymi rękami Tina chwyciła za pas.- Powinniśmy byli tam zostać - powiedziała.- Przynajmniej zobaczyć, czy możnajakoś pomóc.- Komu? Temu draniowi, który gapił się na ciebie jak na jakąś dziwkę?Samochód wytoczył się tyłem z parkingu.Mario ze zgrzytem wrzucił pierwszy bieg.Zapiszczały opony.On zwariował.Jest chory.Zupełnie oszalał.Z zawrotną prędkością wyjechali z miejscowości.Gdyby ktoś wyskoczył im na drogę,Mario nie miałby szans zahamować.Nikt się jednak nie pokazał, nawet policjant.Zachowywali się jak pijani w sztok chuligani, lecz nikt ich nie zatrzymał.Bez przeszkód zniknęli w zapadającym mroku nocy.Stojąc na ostatnich stopniach schodów przed wejściem do mieszkania, usłyszelidzwonek telefonu.Andrew pospiesznie otworzył drzwi i pognał do pokoju dziennego, lecz wchwili kiedy wyciągał rękę, by podnieść słuchawkę, telefon umilkł.- Za pózno - powiedział.Janet weszła za nim do pokoju.Spojrzała na swój zegarek [ Pobierz całość w formacie PDF ]