[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zadano ją przed czterema lub pięcioma go-dzinami.Uderzono go w głowę i w żebra.Ma rozszerzone zrenice.Doznałwstrząsu mózgu.Na prawym boku koszula zmarłego przywarła do ciała i długi mokry155 zaciek sięgał aż do spodni.Duncan uniósł połę koszuli i obejrzał od-barwione ciało pod żebrami - paskudną ranę kłutą, która jednak sama wsobie nie była śmiertelna.- Przeżyłby, gdyby się nie ruszał.- Przyczołgał się tutaj - wyjaśnił karczmarz.- Znalezliśmy go na po-dwórzu, leżącego na plecach, o rzut kamieniem od stajni.Zawsze spał wstajni, kiedy prom zostawał tu na noc.Duncanowi zabrakło słów, gdy zobaczył smutne miny, z jakimi Ho-lender i jego żona patrzyli na nieżyjącego.Znów spojrzał na wytatuowanąna policzku rybę.- To chyba nie jest.to nie może być.Zamilkł.Nie musiał już zadawać pytania, które tłukło mu się w mózgujak ostrzegawczy dzwon.To był Jacob Ryba.Jedyny człowiek na świecie,który mógł wyjaśnić tajemnice otaczające Kompanię.Był Indianinem, ateraz nie żył.I nie on jeden, skarcił się w duchu Duncan.Najpierw Adam,potem Evering.Za każdym razem ten, który w danej chwili najlepiej mógłwyjaśnić zagadki Kompanii Ramseya, ginął.Kobieta opatulona kocem podniosła głowę i zobaczył zalaną łzami twarzSarah.- Mówiłeś, że poszedł w góry.- W głosie Woolforda mówiącego dokarczmarza słychać było dziwny smutek.- Powiedziałeś, że jest bezpieczny.Duncan ze zdziwieniem spojrzał na zwiadowcę.Woolford był sławnymzabójcą Indian i jego zadaniem było ich niszczenie.Zaraz jednak Duncanprzypomniał sobie, że co najmniej jeden z nich był przyjacielem kapitana -Indianin, którego imię brzmiało jak imię jakiegoś europejskiego władcy.- Bo poszedł.Powiedziałem mu, żeby nigdy nie wracał, bo straci życie -ponuro odparł karczmarz.- Jednak przez kilka ostatnich lat nie miał żad-nej rodziny oprócz nas, rodziny przewoznika i naszej.Był tutaj, zanimprzybył tu ktokolwiek z nas.Chyba ostatni ze swego plemienia.Ponadsześćdziesiąt lat temu pomógł mojemu ojcu wybudować ten dom.Zawszetu był, jak daleko sięgnąć pamięcią.Należał do tej ziemi, do tej rzeki.Byłich częścią.Pierwotna indiańska nazwa tej rzeki została nadana przez jegoplemię.- A potem przybył tutaj mój ojciec - powiedziała spokojnie Sarah, pa-trząc na twarz zmarłego.- Kiedy byłam mała, ilekroć się przeprawialiśmy,156 brał mnie na barana.Aapał dla nas ryby, wabił je i chwytał rękami, żebypokazać ich piękne kolory.- Ujęła i uścisnęła dłoń zmarłego.- Uważałamgo za czarodzieja, lecz mój ojciec powiedział, że to tylko brudny czerwono-skóry, i kazał mi trzymać się od niego z daleka.Jacob w tajemnicy zrobiłdla mnie lalkę z kaczanów kukurydzy.- Dlaczego teraz? - usłyszał swój głos Duncan.- Dlaczego wrócił, cho-ciaż był bezpieczny w górach?Nic z tego nie rozumiał, a już na pewno nie pojmował szacunku, z jakimSarah traktowała tego martwego Indianina.To nie był taki dzikus jak ci,których spotkał w głównej kwaterze armii, ani krwiożercze stworzenia, októrych mówił Crispin.Ten był tylko starym człowiekiem o smutnej, mą-drej twarzy.Ostatnim ze swego plemienia.Duncan znał innych mądrychstarców wędrujących po szkockich wyżynach, ostatnich ze swych plemion.Woolford wziął mieszek, który miał u pasa zmarły, rozwiązał rzemyk izajrzał do środka.- Pusty - oznajmił, a potem odwrócił go nad swoją otwartą dłonią.Zmieszka wypadł jeden czerwony paciorek.Na jego widok oficer zmrużyłoczy.Po chwili westchnął i przeszukał kieszenie spodni Jacoba.Zdjął wore-czek, który stary miał na szyi, zawiązany paskiem białego futra.Woolfordnie rozwiązał go, tylko położył na sercu zabitego.- Posłałem patrol milicji do lasu - powiedział karczmarz.- Niczego nie znajdą - rzekł Woolford.- Czym zadano mu tę okropną ranę? - zapytał Duncan.- To nie jest ra-na od kuli.Wygląda na zadaną mieczem.- Wojenna rana - mruknął Woolford.- Tylko co.- Duncan usiłował zrozumieć to wszystko.Kogo szukałamilicja? Indianie byli wrogami, ale ten był szanowanym przyjacielem.Po-tem znów przypomniał sobie, że Indianie walczą po obu stronach i na ty-łach działają małe oddziały wroga.- Jacy Indianie używają mieczy?- Ktoś próbował pozbawić go włosów - mruknął karczmarz.Duncan bezradnie spoglądał na obecnych.- Ktoś okazał wyrazne zainteresowanie jego skalpem.Jacob stawiałopór - ze zniecierpliwieniem wyjaśnił Woolford.Dreszcz przeszedł Duncanowi po plecach.- Na pewno się mylisz - szepnął.157 - Mein Gott.- Niemka, żona karczmarza, spojrzała na niego z urazą.-Jak długo jesteś w koloniach, Junge? - spytała ostro.Duncan i Sarah spojrzeli po sobie.- Dostatecznie długo, by wiedzieć, że tu skalpuje się Europejczyków -odparł.- Nic nie wiesz - oznajmiła kobieta i zaczęła zmywać zaschniętą krew ztwarzy starego Indianina.- Umarł śmiercią wojownika - rzekł Woolford i podszedł, aby pomóckarczmarzowi nakryć zwłoki kocem.Duncan położył dłoń na ramieniu Woolforda, powstrzymując go.- Muszę się dowiedzieć, co się stało.Zsunął koc i odchylił połę koszuli starego Jacoba.- Nie! - zaprotestował zwiadowca, chwytając go za rękę.- Trochę sza-cunku.- Kiedy Ramsey przeprawiał się tu poprzednio, ten człowiek zostałaresztowany.Tym razem umarł - rzekł w zadumie Duncan.Woolford powoli puścił jego rękę.- Kiedy poprzednio przeprawiał się z lordem Ramseyem  ciągnąłDuncan, rozpinając guziki samodziałowej koszuli - miały miejsce dwadziwne wydarzenia.Pierwszym była obecność dodatkowego podróżnego,trapera, a drugim przypadkowa kąpiel.Duncan pospiesznie wyjaśnił, co powiedział mu przewoznik.Woolfordcofnął się, gdy Sarah w milczeniu pomogła Duncanowi rozpiąć koszulęIndianina, odsłaniając pierś starca.Na piersi Jacoba znajdował się następ-ny tatuaż, jakiego Duncan jeszcze nigdy nie widział - duży, mistrzowskooddany obraz rozłożystego drzewa otoczonego przez małe zwierzęta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •