[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duncan grał wszystkie, które pamiętał, z każdą wyzby-wając się części poczucia winy i beznadziei, jakie odczuwał w posiadłościRamseya.Przed oczami stawały mu na wpół zapomniane obrazy matkitańczącej z nim w kuchni i przygrywającego im ojca, dziadka z powagąudzielającego każdej wiosny pibroch, błogosławieństwa dla rybaków wy-pływających na zdradliwe wody Hebrydów.Serce rosło mu w piersi i grałcoraz śmielej.Wiosłował po spokojnym morzu z dziadkiem, który przygry-wał wielorybom i fokom.Był na jednym z tych radosnych góralskich wesel,na których mężczyzni pachnący wrzosami i torfem przez całą noc grali nakobzach przy ognisku, a dziewczęta tańczyły, przeskakując nad mieczami.Duncan nie wiedział, jak długo grał, na jak długo przeniósł się myślamido starego kraju, swojego klanu i młodych lat, lecz kiedy skończył, czułprzedziwny spokój ducha i lekkość serca, jakich nie doświadczał od wielumiesięcy, a może nawet lat.Schował kobzę do worka, a potem starannieumieścił go we wnętrzu spróchniałej kłody obok nagrobka Sarah, zatykającotwór mchem.Raznie poszedł przez noc pustymi ścieżkami Edentown,pobudzony tym niespodziewanym przeżyciem.Zaczął szerokim łukiemobchodzić stodołę, mając nadzieję wyjść na tyły kuzni, żeby poszeptać zListerem, gdy nagle powstrzymało go ciche mamrotanie.Serce podeszło mu do gardła.To niemożliwe, powiedział sobie.Umysłpłata ci figle.To brak snu albo długie granie na kobzie tak działa na zmysły.Przycisnął dłoń do skroni, aby odgonić te myśli, będące dziwną mieszaninąwspomnień i poczucia winy.Głos szalonej Flory znów rozbrzmiewał w jegouszach i nie chciał ucichnąć.Dwukrotnie potrząsnął głową i nabrał tchu,zanim zrobił następny krok naprzód.Głos ucichł, ale powrócił - silniejszy iznajomy.Flora mówiła coś do niego w tym obcym, syczącym języku, którytak urzekał go na statku.A przecież Flora była daleko, setki mil stąd, znówna otwartym morzu.Szedł przez mrok jak we śnie, aż zobaczył palącą się w osłonie świecę,zawieszoną na kołku w środkowej części stajni.To niemożliwe, ale zjawabyła tam, siedząc ze skrzyżowanymi nogami w kręgu światła, odwrócona doniego plecami.Konie wystawiały łby nad drzwiczkami przegród, zdając się238uważnie słuchać.To było jak sen.Widocznie śnił.Zwiadomość ustąpiłaprzed poczuciem winy.Długie ciemne włosy opadały kobiecie na koc, którynarzuciła sobie na ramiona.Sposób, w jaki wymawiała dziwne sylaby, którena statku Duncan słyszał co noc, nie pozostawiał żadnych wątpliwości.Tymwidmem była Flora, morderczyni, której dłoń trzymał w ciemnościach.- Haudenosaunee! Haudenosaunee! - zawodziła.- Ohkwari!Zdawała się wołać kogoś, chociaż zwracała się do pustej ściany z dę-bowych desek.Coraz niżej pochylała głowę, jakby wpadała w trans, a Dun-can podchodził coraz bliżej - najpierw na piętnaście, a potem na dziesięćstóp, lecz ona wciąż przemawiała w tym dziwnym języku, zdając się go niezauważać.W końcu miał ujrzeć twarz Flory ze swych koszmarów.Kiedy jednak zrobił kolejny krok, czyjaś dłoń zacisnęła się na jego ra-mieniu.Odwrócił się i zobaczył stojącego obok Crispina z udręczoną i prze-straszoną miną.Boleśnie ściskając jego ramię, wielkolud bez słowa odcią-gnął go do tyłu.Zpiew nagle ucichł i kobieta odwróciła się, zerwała z ziemi,zarzuciła sobie koc na głowę i umknęła w mrok.Pomimo to Duncan zdołałdojrzeć jej twarz.- Sarah! - jęknął.Na drugim końcu stajni pojawiła się jakaś postać, która pochwyciładziewczynę i pociągnęła ją w kierunku pól.Duncan, mający kompletnyzamęt w głowie, został odciągnięty w przeciwną stronę.Po chwili siedziałna stołku w jednym z oddzielonych przepierzeniem z dębowych desek ma-gazynków na narzędzia na końcu stajni, oświetlonym blaskiem świecy,spoglądając na zbolałą minę Crispina.- Byłem ślepy - jęknął Duncan, chowając twarz w dłoniach.Jego wątłeteorie legły w gruzach.Wszystkie wnioski, do których doszedł w związku zmorderstwami, wszystko, co zrobił od czasu sztormu, teraz musiał ponow-nie rozważyć i na nowo dopasować fragmenty układanki.- Jednak to jestjej grób - rzekł.- Lecz ona nie umarła.- Sądzili, że zginęła - szepnął Crispin.- Myśleli tak przez wiele lat i co-dziennie matka ją opłakiwała, a dzieci modliły się za spokój jej duszy.Ciałazabitych były okaleczone, a niektóre spalone tak, że zostały tylko kości.- Została uprowadzona.- Czasem biorą dzieci w niewolę - rzekł łamiącym się głosem Crispin.239Duncan znów poczuł rozpacz, jakiej doświadczył nad jej grobem, tylkojeszcze głębszą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Duncan grał wszystkie, które pamiętał, z każdą wyzby-wając się części poczucia winy i beznadziei, jakie odczuwał w posiadłościRamseya.Przed oczami stawały mu na wpół zapomniane obrazy matkitańczącej z nim w kuchni i przygrywającego im ojca, dziadka z powagąudzielającego każdej wiosny pibroch, błogosławieństwa dla rybaków wy-pływających na zdradliwe wody Hebrydów.Serce rosło mu w piersi i grałcoraz śmielej.Wiosłował po spokojnym morzu z dziadkiem, który przygry-wał wielorybom i fokom.Był na jednym z tych radosnych góralskich wesel,na których mężczyzni pachnący wrzosami i torfem przez całą noc grali nakobzach przy ognisku, a dziewczęta tańczyły, przeskakując nad mieczami.Duncan nie wiedział, jak długo grał, na jak długo przeniósł się myślamido starego kraju, swojego klanu i młodych lat, lecz kiedy skończył, czułprzedziwny spokój ducha i lekkość serca, jakich nie doświadczał od wielumiesięcy, a może nawet lat.Schował kobzę do worka, a potem starannieumieścił go we wnętrzu spróchniałej kłody obok nagrobka Sarah, zatykającotwór mchem.Raznie poszedł przez noc pustymi ścieżkami Edentown,pobudzony tym niespodziewanym przeżyciem.Zaczął szerokim łukiemobchodzić stodołę, mając nadzieję wyjść na tyły kuzni, żeby poszeptać zListerem, gdy nagle powstrzymało go ciche mamrotanie.Serce podeszło mu do gardła.To niemożliwe, powiedział sobie.Umysłpłata ci figle.To brak snu albo długie granie na kobzie tak działa na zmysły.Przycisnął dłoń do skroni, aby odgonić te myśli, będące dziwną mieszaninąwspomnień i poczucia winy.Głos szalonej Flory znów rozbrzmiewał w jegouszach i nie chciał ucichnąć.Dwukrotnie potrząsnął głową i nabrał tchu,zanim zrobił następny krok naprzód.Głos ucichł, ale powrócił - silniejszy iznajomy.Flora mówiła coś do niego w tym obcym, syczącym języku, którytak urzekał go na statku.A przecież Flora była daleko, setki mil stąd, znówna otwartym morzu.Szedł przez mrok jak we śnie, aż zobaczył palącą się w osłonie świecę,zawieszoną na kołku w środkowej części stajni.To niemożliwe, ale zjawabyła tam, siedząc ze skrzyżowanymi nogami w kręgu światła, odwrócona doniego plecami.Konie wystawiały łby nad drzwiczkami przegród, zdając się238uważnie słuchać.To było jak sen.Widocznie śnił.Zwiadomość ustąpiłaprzed poczuciem winy.Długie ciemne włosy opadały kobiecie na koc, którynarzuciła sobie na ramiona.Sposób, w jaki wymawiała dziwne sylaby, którena statku Duncan słyszał co noc, nie pozostawiał żadnych wątpliwości.Tymwidmem była Flora, morderczyni, której dłoń trzymał w ciemnościach.- Haudenosaunee! Haudenosaunee! - zawodziła.- Ohkwari!Zdawała się wołać kogoś, chociaż zwracała się do pustej ściany z dę-bowych desek.Coraz niżej pochylała głowę, jakby wpadała w trans, a Dun-can podchodził coraz bliżej - najpierw na piętnaście, a potem na dziesięćstóp, lecz ona wciąż przemawiała w tym dziwnym języku, zdając się go niezauważać.W końcu miał ujrzeć twarz Flory ze swych koszmarów.Kiedy jednak zrobił kolejny krok, czyjaś dłoń zacisnęła się na jego ra-mieniu.Odwrócił się i zobaczył stojącego obok Crispina z udręczoną i prze-straszoną miną.Boleśnie ściskając jego ramię, wielkolud bez słowa odcią-gnął go do tyłu.Zpiew nagle ucichł i kobieta odwróciła się, zerwała z ziemi,zarzuciła sobie koc na głowę i umknęła w mrok.Pomimo to Duncan zdołałdojrzeć jej twarz.- Sarah! - jęknął.Na drugim końcu stajni pojawiła się jakaś postać, która pochwyciładziewczynę i pociągnęła ją w kierunku pól.Duncan, mający kompletnyzamęt w głowie, został odciągnięty w przeciwną stronę.Po chwili siedziałna stołku w jednym z oddzielonych przepierzeniem z dębowych desek ma-gazynków na narzędzia na końcu stajni, oświetlonym blaskiem świecy,spoglądając na zbolałą minę Crispina.- Byłem ślepy - jęknął Duncan, chowając twarz w dłoniach.Jego wątłeteorie legły w gruzach.Wszystkie wnioski, do których doszedł w związku zmorderstwami, wszystko, co zrobił od czasu sztormu, teraz musiał ponow-nie rozważyć i na nowo dopasować fragmenty układanki.- Jednak to jestjej grób - rzekł.- Lecz ona nie umarła.- Sądzili, że zginęła - szepnął Crispin.- Myśleli tak przez wiele lat i co-dziennie matka ją opłakiwała, a dzieci modliły się za spokój jej duszy.Ciałazabitych były okaleczone, a niektóre spalone tak, że zostały tylko kości.- Została uprowadzona.- Czasem biorą dzieci w niewolę - rzekł łamiącym się głosem Crispin.239Duncan znów poczuł rozpacz, jakiej doświadczył nad jej grobem, tylkojeszcze głębszą [ Pobierz całość w formacie PDF ]