[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak zamiast liści i łodyg traw na bokileciały krwawe ludzkie strzępy.Dłonie, nogi, głowy&Belzebub wykorzystał zamieszanie.Kilkoma szybkimi ruchamiomotał wokół dłoni i nóg majtające się kawałki łańcucha, by nieprzeszkadzały mu w biegu.Przerażeni ludzie wrzeszczeli, pędząc przed siebie jak oszalałebydło. Sam diabolos! Koniec świata! Matkobosko, święty Klemensie, święty Pantaleonie, ratujcie nas! Mordują! Saraceni! Uciekać!Kalikst pomknął za nimi, pokrzykując: Piekło się rozwarło! Armagedon! Sąd Boży nadchodzi! Szatanimordują chrześcijan! Uciekać!Niesiony ludzką falą, dopłynął do wąskiego zaułka.Dalej nie dałosię już iść wybuchła bijatyka, ludzie okładali się pięściami,deskami, wyrwanymi skądś drągami.Ktoś sięgnął po nóż, pociekłakrew.Belzebub nie czekał, aż awantura ucichnie.Wdrapał się naramiona osiłka przed sobą.Nim ten zdążył go strząsnąć,przeskoczył na plecy jakiejś grubej baby.Ta nawet nic nie poczuła przerażona rozpychała obfitym biustem skotłowaną gawiedzblokującą przejście.I w ten sposób przemknął do wylotu uliczki.Zeskoczył między tłukących się obwiesiów i schylony dotarł donastępnego zaułka.Skręcił weń.Nagle poczuł szarpnięcie.I drugie, które posłało go na bruk. To ty jesteś! Co mieli cię ściąć!Nad nim stał krępy bandzior gładko wygolony na łbie.Chytre oczkabiegały na boki, jego umięśnione łapy ściskały koniec łańcucha przynodze Kaliksta. To teraz będziesz mój, znaczy złapałem cię.Mówił po grecku, ale nie trzeba było wprawnego ucha, bywychwycić słowiański akcent.Serb albo Bułgar, diabli go nadali! Wstawaj! Zawiodę cię tera prościutko do cesarza, to i nagrodędostanę.Belzebub szarpnął nogą, jednak na próżno, to bydlę miało mięśnierównie mocne co stalowe okowy pozostałe na jego przegubach ikostkach. To jak mam wstać, jak trzymasz? spytał Kalikst. Aańcuch zakrótki, musisz puścić. Takiś sprytny? Poluznię, a ty wtedy nawiejesz? He, he, nic z tego!Leż! A teraz odkręć obydwa łańcuchy z ramion i dawaj ręce naplecy.Zrobił, jak rozkazał oprych.Odwinął długie na łokieć metalowewarkocze i ułożył wzdłuż tułowia. Dobra, teraz mordę do kamienia i ani ruchu.Krępy osiłek puścił łańcuch i skoczył mu na kark.Nim jednak zdołałpochwycić Belzebuba w zapaśniczym uścisku, ten wywinął siębłyskawicznie.Napastnik był jednak czujny w jednej chwilipowrócił do pozycji stojącej, zacisnął pięść i z obrotu wyprowadziłcios wymierzony w szczękę Belzebuba.Prawie mu się udało.Kalikst poczuł muśnięcie powietrza, gdysękaty kułak przeleciał o włos od jego nosa.Nie czekał, aż oprychpoprawi drugim uderzeniem.Zdzielił go pod oko swobodnymkońcem łańcucha.Poprawił drugim, waląc w środek czaszki.Krępyz charkotem upadł na kamienie, z rozciętego łba poleciała krew. Za cienki jesteś, przyjacielu syknął Belzebub.Okręcił zpowrotem łańcuchy wokół przegubów i zdjął z Serba, a możeBułgara, pas z przytroczonym dwustronnym czekanem.Po namyślezdarł z rannego skórzany kubrak.Był poprzecierany, porozdzierany,ale i tak lepszy niż brudne strzępy tuniki. Nagiego odziałeś, Bógzapłać! rzucił zbirowi na odchodne.Biegł tak długo, aż ucichła wrzawa wywołana przez atak demona.Wkrótce dotarł do dzielnicy portowej, niegdyś zapewne pełnejgwaru i ruchu, dziś zasnutej dymami, cichej.Tu toczyły się ostatniewalki, gdy uciekające na okręty niedobitki Seldżuków odpierałyataki żołnierzy basileusa.Po starciach pozostały zmasakrowanetrupy ludzkie i końskie oraz ruiny kilku domów puszczonych zdymem przez Turków dla zmylenia pościgu i spotęgowaniabałaganu.W zatoce portowej wciąż jeszcze płonęły masztykupieckiej galery zbyt wolnej, by uciec przed zapalającymi strzałamiRhomaioi.Kalikst nie wiedział, co robić.Powinien uciekać jak najszybciej, niemiał nawet butów, nie mówiąc już o koniu, zaś zamiast solidami wmieszku, pobrzękiwał zerwanymi kajdanami u rąk i nóg.Czekać donocy? Wtedy byłoby łatwiej umknąć, skryć się w cieniu i po cichuopuścić miasto, a potem uciekać byle dalej.Ale któż wie, co jeszczewydarzy się przed nadejściem nocy?! Cesarz wyśle wojsko namiasto, by stłumić panikę, zamknie wszystkie bramy, obsadzi muryżołnierzami, a innych puści w pogoń za zbiegiem.%7łeby chociażmógł pozbyć się tych pierścieni z metalowymi ogniwami!Pobiegł wzdłuż nabrzeża w naiwnej wierze, że gdzieś znajdziejakąś zapomnianą łódz& Woda pokryta była grubą warstwąpołamanych i nadpalonych desek, zdechłych ryb i śmieci, pośródtego wszystkiego dryfowały trupy.Nie znalazł nic, co nadawałobysię do pływania.Ruszył z powrotem do miasta w stronę pełnej kramów uliczkiprzechodzącej co odkrył dopiero pózniej w suk.W tej częścimiasta nie było już tak spokojnie jak w porcie.Wśród zrujnowanychsklepików, ograbionych składów i poprzewracanych straganówgrasowały miejskie złodziejaszki plądrujące wszystko, co sięjeszcze ostało po bitwie o miasto.Belzebub nie wchodził im wdrogę.Tamci też przemykali chyłkiem w obawie, że zarazwmaszerują tu strażnicy, by zrobić porządek.W jednym z domostw przylegających do suku znalazł trochęwędzonych ryb.Zeschły niemal na wiór, ale Kalikst złapał jedną ipoczął ją chciwie to ssać, to podgryzać.Oszukawszy nieco głód,ruszył na dalsze poszukiwania.Najważniejsze pozbyć się żelastwa u nóg i na rękach.Gdzieś tumusiał być jakiś warsztat, kuznia albo chociażby narzędzia, którymimógłby wybić nity z kajdan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Jednak zamiast liści i łodyg traw na bokileciały krwawe ludzkie strzępy.Dłonie, nogi, głowy&Belzebub wykorzystał zamieszanie.Kilkoma szybkimi ruchamiomotał wokół dłoni i nóg majtające się kawałki łańcucha, by nieprzeszkadzały mu w biegu.Przerażeni ludzie wrzeszczeli, pędząc przed siebie jak oszalałebydło. Sam diabolos! Koniec świata! Matkobosko, święty Klemensie, święty Pantaleonie, ratujcie nas! Mordują! Saraceni! Uciekać!Kalikst pomknął za nimi, pokrzykując: Piekło się rozwarło! Armagedon! Sąd Boży nadchodzi! Szatanimordują chrześcijan! Uciekać!Niesiony ludzką falą, dopłynął do wąskiego zaułka.Dalej nie dałosię już iść wybuchła bijatyka, ludzie okładali się pięściami,deskami, wyrwanymi skądś drągami.Ktoś sięgnął po nóż, pociekłakrew.Belzebub nie czekał, aż awantura ucichnie.Wdrapał się naramiona osiłka przed sobą.Nim ten zdążył go strząsnąć,przeskoczył na plecy jakiejś grubej baby.Ta nawet nic nie poczuła przerażona rozpychała obfitym biustem skotłowaną gawiedzblokującą przejście.I w ten sposób przemknął do wylotu uliczki.Zeskoczył między tłukących się obwiesiów i schylony dotarł donastępnego zaułka.Skręcił weń.Nagle poczuł szarpnięcie.I drugie, które posłało go na bruk. To ty jesteś! Co mieli cię ściąć!Nad nim stał krępy bandzior gładko wygolony na łbie.Chytre oczkabiegały na boki, jego umięśnione łapy ściskały koniec łańcucha przynodze Kaliksta. To teraz będziesz mój, znaczy złapałem cię.Mówił po grecku, ale nie trzeba było wprawnego ucha, bywychwycić słowiański akcent.Serb albo Bułgar, diabli go nadali! Wstawaj! Zawiodę cię tera prościutko do cesarza, to i nagrodędostanę.Belzebub szarpnął nogą, jednak na próżno, to bydlę miało mięśnierównie mocne co stalowe okowy pozostałe na jego przegubach ikostkach. To jak mam wstać, jak trzymasz? spytał Kalikst. Aańcuch zakrótki, musisz puścić. Takiś sprytny? Poluznię, a ty wtedy nawiejesz? He, he, nic z tego!Leż! A teraz odkręć obydwa łańcuchy z ramion i dawaj ręce naplecy.Zrobił, jak rozkazał oprych.Odwinął długie na łokieć metalowewarkocze i ułożył wzdłuż tułowia. Dobra, teraz mordę do kamienia i ani ruchu.Krępy osiłek puścił łańcuch i skoczył mu na kark.Nim jednak zdołałpochwycić Belzebuba w zapaśniczym uścisku, ten wywinął siębłyskawicznie.Napastnik był jednak czujny w jednej chwilipowrócił do pozycji stojącej, zacisnął pięść i z obrotu wyprowadziłcios wymierzony w szczękę Belzebuba.Prawie mu się udało.Kalikst poczuł muśnięcie powietrza, gdysękaty kułak przeleciał o włos od jego nosa.Nie czekał, aż oprychpoprawi drugim uderzeniem.Zdzielił go pod oko swobodnymkońcem łańcucha.Poprawił drugim, waląc w środek czaszki.Krępyz charkotem upadł na kamienie, z rozciętego łba poleciała krew. Za cienki jesteś, przyjacielu syknął Belzebub.Okręcił zpowrotem łańcuchy wokół przegubów i zdjął z Serba, a możeBułgara, pas z przytroczonym dwustronnym czekanem.Po namyślezdarł z rannego skórzany kubrak.Był poprzecierany, porozdzierany,ale i tak lepszy niż brudne strzępy tuniki. Nagiego odziałeś, Bógzapłać! rzucił zbirowi na odchodne.Biegł tak długo, aż ucichła wrzawa wywołana przez atak demona.Wkrótce dotarł do dzielnicy portowej, niegdyś zapewne pełnejgwaru i ruchu, dziś zasnutej dymami, cichej.Tu toczyły się ostatniewalki, gdy uciekające na okręty niedobitki Seldżuków odpierałyataki żołnierzy basileusa.Po starciach pozostały zmasakrowanetrupy ludzkie i końskie oraz ruiny kilku domów puszczonych zdymem przez Turków dla zmylenia pościgu i spotęgowaniabałaganu.W zatoce portowej wciąż jeszcze płonęły masztykupieckiej galery zbyt wolnej, by uciec przed zapalającymi strzałamiRhomaioi.Kalikst nie wiedział, co robić.Powinien uciekać jak najszybciej, niemiał nawet butów, nie mówiąc już o koniu, zaś zamiast solidami wmieszku, pobrzękiwał zerwanymi kajdanami u rąk i nóg.Czekać donocy? Wtedy byłoby łatwiej umknąć, skryć się w cieniu i po cichuopuścić miasto, a potem uciekać byle dalej.Ale któż wie, co jeszczewydarzy się przed nadejściem nocy?! Cesarz wyśle wojsko namiasto, by stłumić panikę, zamknie wszystkie bramy, obsadzi muryżołnierzami, a innych puści w pogoń za zbiegiem.%7łeby chociażmógł pozbyć się tych pierścieni z metalowymi ogniwami!Pobiegł wzdłuż nabrzeża w naiwnej wierze, że gdzieś znajdziejakąś zapomnianą łódz& Woda pokryta była grubą warstwąpołamanych i nadpalonych desek, zdechłych ryb i śmieci, pośródtego wszystkiego dryfowały trupy.Nie znalazł nic, co nadawałobysię do pływania.Ruszył z powrotem do miasta w stronę pełnej kramów uliczkiprzechodzącej co odkrył dopiero pózniej w suk.W tej częścimiasta nie było już tak spokojnie jak w porcie.Wśród zrujnowanychsklepików, ograbionych składów i poprzewracanych straganówgrasowały miejskie złodziejaszki plądrujące wszystko, co sięjeszcze ostało po bitwie o miasto.Belzebub nie wchodził im wdrogę.Tamci też przemykali chyłkiem w obawie, że zarazwmaszerują tu strażnicy, by zrobić porządek.W jednym z domostw przylegających do suku znalazł trochęwędzonych ryb.Zeschły niemal na wiór, ale Kalikst złapał jedną ipoczął ją chciwie to ssać, to podgryzać.Oszukawszy nieco głód,ruszył na dalsze poszukiwania.Najważniejsze pozbyć się żelastwa u nóg i na rękach.Gdzieś tumusiał być jakiś warsztat, kuznia albo chociażby narzędzia, którymimógłby wybić nity z kajdan [ Pobierz całość w formacie PDF ]