[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była lisica.- Kazałam ci czekać przy bramie, ty nic niewarty chłopaku! Każę Liwychłostać cię porządnie za nieposłuszeństwo, kiedy wrócimy do do-mu! - Patrzyła prosto na Changa.W owej chwili jego serce zatrzymało się i musiał użyć wszystkichsił, by powstrzymać uśmiech, który zaczął wypływać na jego wargi.Spuścił pokornie głowę.- Ja przepraszać, panienka, bardzo przepraszać.Panienka się niegniewać.- Wskazał na okna.- Ja patrzeć, czy panienka okey.Tyle po-licja, ja się martwić.Za dziewczyną stał drugi niebieski diabeł.Próbował utrzymać nad jejgłową czarny parasol, ale deszcz i wiatr szarpały nim, więc jej włosyzmieniły się w mokre strączki robiąc się zupełnie brązowe.Na ramionamiała zarzuconą białą kurtę służącego, ale i tak przemokła zupełnie.RLT- Ted, co się stało psu? - zapytał drugi policjant.W średnim wieku,otyły.- Mówię panu, sierżancie, jeśli ten żółtek zabił mojego Reksa.- Spokojnie, Ted.Patrz, pies się rusza, pewnie go tylko ogłuszył.- Obrócił się do Changa i zobaczył krew na jego twarzy.- Słuchajno, chłopcze - powiedział całkiem grzecznie.- Nie wiem, co tu zaszło,ale twoja pani naprawdę się zdenerwowała, jak zobaczyła cię zaoknem.Mówi, że kazała ci czekać przy bramie, żebyś ją odprowadziłdo rykszy, ją i jej matkę.Ci rykszarze potrafią być niebezpieczni, więcpowinieneś się wstydzić, że ją tak zawiodłeś.Chang patrzył w milczeniu na swoją pokrwawioną stopę i kiwał gło-wą.- Brak dyscypliny - stwierdził niebieski diabeł.- Oto jaki jest z wamiproblem.Chang wyobraził sobie, że zadaje mu w twarz cios łapy tygrysa.Czywtedy okazałby wystarczającą dyscyplinę? Gdyby chciał zabić psa,pies by nie żył.- Dong Po.Spojrzał w jej bursztynowe oczy.- Marsz do domu, ty wstrętny chłopaku! Nie można ci ufać, więc ju-tro zostaniesz ukarany.Trzymała podbródek wysoko, niczym sama Cixi, wielka cesarzowaKrólestwa Zrodka.Patrzyła na niego z pogardą.- Panie oficerze, przepraszam za zachowanie mojego służącego - po-wiedziała.- Proszę dopilnować, żeby wyrzucono go za bramę, dobrze?Po czym ruszyła ścieżką, jakby odbywała przechadzkę w słońcu, anie szalejącej letniej burzy.Niebieski sierżant ruszył za nią z para-solem.- Panienko! - zawołał za nią Chang, przekrzykując wycie wiatru.Odwróciła się.- Co znowu?- Nie ma potrzeby strzelać z działa do komara - powiedział.- Bła-gam, bądz litościwa.Powiedz, gdzie zostanę jutro ukarany.RLTPomyślała chwilę.- Za taką bezczelność odbędzie się to w sali przy kościele Zbawi-ciela.%7łeby oczyścić twoją wstrętną duszę.Odeszła, nie oglądając się za siebie.Język lisicy był przebiegły.RLT9- Mamo?Cisza.Jednak Lidia była pewna, że matka nie śpi.W pokoju na pod-daszu panowała ciemność.Ulica na zewnątrz była cicha, chłodniejszapo deszczu.Spod łóżka Lidii dobiegało ciche skrobanie.Pewnie myszwyruszyła na nocne łowy.Albo karaluch.Przyciągnęła kolana do pod-bródka i zwinęła się w ciasny kłębek.- Mamo?Od kilku godzin słyszała, jak matka wierci się w swej małej białejceli, a raz usłyszała nawet cichy szloch.- Mamo? - szepnęła ponownie w ciemność.- Mmm?- Mamo, gdybyś miała wszystkie pieniądze świata i mogła sobie ku-pić prezent, co by to było?- Fortepian - odpowiedz padła bez wahania, jakby czaiła się na końcujej języka.- Błyszczący biały, taki jak mają w amerykańskim hotelu na GeorgeStreet?- Nie.Czarny.Erarda.- Taki, na jakim grałaś w Petersburgu?- Właśnie.- Może się tu nie zmieścić.Matka roześmiała się cicho.Głos stłumiły dodatkowo zasłony roz-dzielające pokój.- Gdyby mnie było stać na Erarda, kochanie, stać by mnie było i nasalon, do którego mogłabym go wstawić.Taki z ręcznie tkanymi dy-wanami z Tiencinu, pięknymi świecznikami z angielskiego srebra ikwiatami na stołach, żeby zabić smród nędzy.RLTJej słowa wypełniły pokój, a powietrze nagle zrobiło się zbyt ciężkie,by nim oddychać.Skrobanie pod łóżkiem ustało.W tej ciszy Lidiaschowała twarz w poduszkę.- A ty? - spytała Walentyna po długiej ciszy, gdy Lidia sądziła już, żematka zapadła wreszcie w sen.- Ja?- Tak, ty.Jaki kupiłabyś sobie prezent? Lidia zamknęła oczy i wy-obraziła go sobie.- Paszport.- A tak, oczywiście, powinnam się była domyślić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.To była lisica.- Kazałam ci czekać przy bramie, ty nic niewarty chłopaku! Każę Liwychłostać cię porządnie za nieposłuszeństwo, kiedy wrócimy do do-mu! - Patrzyła prosto na Changa.W owej chwili jego serce zatrzymało się i musiał użyć wszystkichsił, by powstrzymać uśmiech, który zaczął wypływać na jego wargi.Spuścił pokornie głowę.- Ja przepraszać, panienka, bardzo przepraszać.Panienka się niegniewać.- Wskazał na okna.- Ja patrzeć, czy panienka okey.Tyle po-licja, ja się martwić.Za dziewczyną stał drugi niebieski diabeł.Próbował utrzymać nad jejgłową czarny parasol, ale deszcz i wiatr szarpały nim, więc jej włosyzmieniły się w mokre strączki robiąc się zupełnie brązowe.Na ramionamiała zarzuconą białą kurtę służącego, ale i tak przemokła zupełnie.RLT- Ted, co się stało psu? - zapytał drugi policjant.W średnim wieku,otyły.- Mówię panu, sierżancie, jeśli ten żółtek zabił mojego Reksa.- Spokojnie, Ted.Patrz, pies się rusza, pewnie go tylko ogłuszył.- Obrócił się do Changa i zobaczył krew na jego twarzy.- Słuchajno, chłopcze - powiedział całkiem grzecznie.- Nie wiem, co tu zaszło,ale twoja pani naprawdę się zdenerwowała, jak zobaczyła cię zaoknem.Mówi, że kazała ci czekać przy bramie, żebyś ją odprowadziłdo rykszy, ją i jej matkę.Ci rykszarze potrafią być niebezpieczni, więcpowinieneś się wstydzić, że ją tak zawiodłeś.Chang patrzył w milczeniu na swoją pokrwawioną stopę i kiwał gło-wą.- Brak dyscypliny - stwierdził niebieski diabeł.- Oto jaki jest z wamiproblem.Chang wyobraził sobie, że zadaje mu w twarz cios łapy tygrysa.Czywtedy okazałby wystarczającą dyscyplinę? Gdyby chciał zabić psa,pies by nie żył.- Dong Po.Spojrzał w jej bursztynowe oczy.- Marsz do domu, ty wstrętny chłopaku! Nie można ci ufać, więc ju-tro zostaniesz ukarany.Trzymała podbródek wysoko, niczym sama Cixi, wielka cesarzowaKrólestwa Zrodka.Patrzyła na niego z pogardą.- Panie oficerze, przepraszam za zachowanie mojego służącego - po-wiedziała.- Proszę dopilnować, żeby wyrzucono go za bramę, dobrze?Po czym ruszyła ścieżką, jakby odbywała przechadzkę w słońcu, anie szalejącej letniej burzy.Niebieski sierżant ruszył za nią z para-solem.- Panienko! - zawołał za nią Chang, przekrzykując wycie wiatru.Odwróciła się.- Co znowu?- Nie ma potrzeby strzelać z działa do komara - powiedział.- Bła-gam, bądz litościwa.Powiedz, gdzie zostanę jutro ukarany.RLTPomyślała chwilę.- Za taką bezczelność odbędzie się to w sali przy kościele Zbawi-ciela.%7łeby oczyścić twoją wstrętną duszę.Odeszła, nie oglądając się za siebie.Język lisicy był przebiegły.RLT9- Mamo?Cisza.Jednak Lidia była pewna, że matka nie śpi.W pokoju na pod-daszu panowała ciemność.Ulica na zewnątrz była cicha, chłodniejszapo deszczu.Spod łóżka Lidii dobiegało ciche skrobanie.Pewnie myszwyruszyła na nocne łowy.Albo karaluch.Przyciągnęła kolana do pod-bródka i zwinęła się w ciasny kłębek.- Mamo?Od kilku godzin słyszała, jak matka wierci się w swej małej białejceli, a raz usłyszała nawet cichy szloch.- Mamo? - szepnęła ponownie w ciemność.- Mmm?- Mamo, gdybyś miała wszystkie pieniądze świata i mogła sobie ku-pić prezent, co by to było?- Fortepian - odpowiedz padła bez wahania, jakby czaiła się na końcujej języka.- Błyszczący biały, taki jak mają w amerykańskim hotelu na GeorgeStreet?- Nie.Czarny.Erarda.- Taki, na jakim grałaś w Petersburgu?- Właśnie.- Może się tu nie zmieścić.Matka roześmiała się cicho.Głos stłumiły dodatkowo zasłony roz-dzielające pokój.- Gdyby mnie było stać na Erarda, kochanie, stać by mnie było i nasalon, do którego mogłabym go wstawić.Taki z ręcznie tkanymi dy-wanami z Tiencinu, pięknymi świecznikami z angielskiego srebra ikwiatami na stołach, żeby zabić smród nędzy.RLTJej słowa wypełniły pokój, a powietrze nagle zrobiło się zbyt ciężkie,by nim oddychać.Skrobanie pod łóżkiem ustało.W tej ciszy Lidiaschowała twarz w poduszkę.- A ty? - spytała Walentyna po długiej ciszy, gdy Lidia sądziła już, żematka zapadła wreszcie w sen.- Ja?- Tak, ty.Jaki kupiłabyś sobie prezent? Lidia zamknęła oczy i wy-obraziła go sobie.- Paszport.- A tak, oczywiście, powinnam się była domyślić [ Pobierz całość w formacie PDF ]