[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Proszę mi wybaczyć, że się uniosłem. Wyciągnęła w jego stronękopertę. Ale to nie moje. Pan Perdu ruszył tyłem w stronę swojego mieszkania. Najlepiejniech go pani spali. Catherine podążyła za nim.Zajrzała mu w oczy, a wówczas na jego twarzbuchnęła fala gorąca. Albo niech go pani wyrzuci. Ale przedtem mogłabym go przeczytać powiedziała. Wszystko mi jedno.Nie należy do mnie.Patrzyła na niego w dalszym ciągu, kiedy zamykał za sobą drzwi, odcinając się od niejsamej i tego listu. Proszę pana! Panie Perdu! Zapukała. Na kopercie jest pana nazwisko. Proszę! Proszę wejść! zawołał.Poznał ten list.To pismo.I coś w nim pękło.Kobieta o ciemnych kręconych włosach otwierająca drzwi przesuwne, wygląda najpierwprzez dłuższą chwilę na zewnątrz, po czym odwraca się do niego ze łzami w oczach.Kroczącaprzez Prowansję, Paryż, przez rue Montagnard i wchodząca na koniec do jego domu.Bierzeprysznic, naga przechodzi przez pokój.Jej usta zbliżające się w półmroku do jego ust.Wilgotna skóra, mokre usta, które pozbawiają go oddechu, piją z jego warg.Piją długo.Księżyc na jej miękkim brzuchu.Dwa cienie tańczące w tle czerwonej framugi okna.I jak potem okrywa się jego ciałem.*** śpi na sofie w lawendowym pokoju, jak nazwała to zakazane miejsce, otulona swojąprowansalską patchworkową kołdrą uszytą jeszcze w czasach narzeczeństwa.Zanim wyszła za tego winiarza i zanim.mnie opuściła.A potem raz jeszcze. Wszystkim pokojom, w których spotykali się przez te pięć lat, *** nadawała nazwy.Pokój słoneczny, pokój miodowy, pokój ogrodowy.Pokoje, które dla niego tego drugiego, jejpotajemnego kochanka były wszystkim.Jego pokój ochrzciła mianem lawendowego, był jejdomem na obczyznie.Ostatnia noc, jaką w nim spędziła, w upalnym sierpniu 1992 roku.Wzięli razem prysznic, byli nadzy i mokrzy.Pieściła go wilgotną od wody dłonią, potem osunęła się na niego, zakładając obie jegoręce za głowę i przyciskając je do prześcieradła na sofie.Następnie obdarzywszy go dzikimspojrzeniem, wyszeptała: Chciałabym, żebyś umarł przede mną.Obiecujesz?Przyjęła go w siebie drapieżniej niż kiedykolwiek dotąd i pojękując, powtarzała: Obiecaj.Obiecaj.Obiecał.Pózniej, w nocy, kiedy nie był w stanie w ciemnościach wypatrzyć nawet białek jej oczu,zapytał dlaczego. Nie chcę, żebyś musiał pokonywać samotnie drogę od parkingu na mój grób.Nie chcę,żebyś po mnie płakał.Lepiej, żebym to ja przez resztę życia tęskniła do ciebie. Dlaczego nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham wyszeptał. Dlaczego nie,Manon? Manon! Nigdy jej tego nie wyznał.%7łeby nie wprawiać jej w zakłopotanie.%7łeby niepoczuć jej palców na swoich wargach i nie usłyszeć ciii.Przecież mógłby stać się elementem mozaiki w jej życiu, myślał wtedy.Pięknymi błyszczącym kamykiem, a zarazem jedynie fragmentem, nie całym obrazem.Był dla niej na togotów.Manon.Silna, w żadnym wypadku śliczna i w żadnym wypadku doskonała mieszkankaProwansji.Używająca słów, które jak sądził, potrafi zrozumieć.Nigdy niczego nie planowała,zawsze po prostu się zjawiała.Przy daniu głównym nie mówiła o deserze, zasypiając, niewspominała o poranku, a żegnając się o ponownym spotkaniu.Dla niej istniała tylkoterazniejszość.Tamtej sierpniowej nocy, siedem tysięcy dwieście szesnaście nocy temu, po raz ostatnispał dobrze.Kiedy się zbudził, Manon już nie było.Niczego nie przeczuwał.Wracał do tego potem setki razy, analizował po wielekroć jejgesty, spojrzenia i słowa.Nie odnalazł jednak nic, co by zapowiadało odejście Manon.Na zawsze.Za to kilka tygodni pózniej przyszedł list.Ten list.Leżał na kuchennym stole przez dwie kolejne noce.Patrzył na niego, siedząc samotnie,pijąc samotnie, paląc samotnie.I płacząc.Azy, kropla za kroplą, spływały na stół i papier.Nigdy nie otworzył tego listu.Czuł potem obezwładniające zmęczenie płaczem i brakiem snu.Nie potrafił spać w łóżku,które bez niej było takie ogromne, takie puste i takie zimne.Czuł zmęczenie tęsknotą.W końcu z gniewem i rozpaczą wrzucił nieotwarty list do szuflady stołu.Dołączył dokorkociągu, który wypożyczyła niegdyś z brasserie w M�nerbes i uprowadziła do Paryża.Wracali wtedy z Camargue z rozjaśnionym wzrokiem, jak gdyby wypolerowanym południowymświatłem, i zatrzymali się w Luberon, w pensjonacie, który niczym gniazdo dzikich pszczółprzylgnął do stromego zbocza.Z łazienką na półpiętrze i miodem lawendowym na śniadanie.Manon chciała mu pokazać całą siebie.Skąd pochodzi, jaki kraj płynie w jej żyłach, ba, chciałamu nawet przedstawić swojego przyszłego męża Luca.Siedzącego na traktorze o wysokimzawieszeniu, sunącego pomiędzy krzewami winorośli w dolinie Bonnieux.Luc Basset, vigneron,winiarz.Jak gdyby pragnęła, by się zaprzyjaznili.W trójkę.A każdy każdego obdarzył swoimpożądaniem, swoją miłością.Perdu odmówił.Pozostali w miodowym pokoju.Czuł się tak, jak gdyby siły uchodziły z jego ramion.Jak gdyby nie mógł zrobić nic pozastaniem w ciemności, za drzwiami.Tęsknił za ciałem Manon.Tęsknił za dłonią Manon, która we śnie wsuwała się pod jegopośladki.Tęsknił za jej oddechem, jej dziecinnym marudzeniem o poranku, kiedy budził jąo wiele za wcześnie.Zawsze za wcześnie bez względu na porę dnia.Jej oczy, spoglądające na niego z miłością, jej delikatne, miękkie kręcone włosy, kiedyprzesuwa dłonią po szyi brakowało mu tego wszystkiego tak bardzo, że czuł ból w całym ciele,kiedy kładł się do pustego łóżka.I potem kiedy się budził.Nienawidził tych przebudzeń do życia bez niej.Aóżko zniszczył w pierwszej kolejności, potem regały, podnóżek.Pociął dywany, spaliłobrazy, spustoszył cały pokój.Oddał całą odzież, rozdał wszystkie płyty.Zachował jedynie książki, które czytał jej na głos.Czytał każdego wieczoru niezliczonewersy, sceny, rozdziały, kolumny, drobne fragmenty z biografii i literatury fachowej albodziecięcy paciorek Ringelnatza (jak ona go kochała, mała cebulka, kleines Zwiebelchen), żebymogła spokojnie zasnąć w tym dla niej tak odmiennym, pustym świecie, na zimnej północy z jejzmrożonymi mieszkańcami.Nie był w stanie wyrzucić tych książek.Zamurował więc nimi lawendowy pokój.Ale ona nie ustała.Tęsknota.Do diabła.Mógł sobie z tym poradzić, jedynie unikając życia.Miłość wraz z tęsknotą pogrzebałgdzieś na samym dnie duszy.Teraz jednak owładnęła nim z potężną siłą.Chwiejąc się, poszedł do łazienki i włożył głowę pod kran z lodowatą wodą.Nienawidzi Catherine, nienawidzi tego jej wrednego, niewiernego, strasznego męża.Dlaczego ten padalec Le P [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Proszę mi wybaczyć, że się uniosłem. Wyciągnęła w jego stronękopertę. Ale to nie moje. Pan Perdu ruszył tyłem w stronę swojego mieszkania. Najlepiejniech go pani spali. Catherine podążyła za nim.Zajrzała mu w oczy, a wówczas na jego twarzbuchnęła fala gorąca. Albo niech go pani wyrzuci. Ale przedtem mogłabym go przeczytać powiedziała. Wszystko mi jedno.Nie należy do mnie.Patrzyła na niego w dalszym ciągu, kiedy zamykał za sobą drzwi, odcinając się od niejsamej i tego listu. Proszę pana! Panie Perdu! Zapukała. Na kopercie jest pana nazwisko. Proszę! Proszę wejść! zawołał.Poznał ten list.To pismo.I coś w nim pękło.Kobieta o ciemnych kręconych włosach otwierająca drzwi przesuwne, wygląda najpierwprzez dłuższą chwilę na zewnątrz, po czym odwraca się do niego ze łzami w oczach.Kroczącaprzez Prowansję, Paryż, przez rue Montagnard i wchodząca na koniec do jego domu.Bierzeprysznic, naga przechodzi przez pokój.Jej usta zbliżające się w półmroku do jego ust.Wilgotna skóra, mokre usta, które pozbawiają go oddechu, piją z jego warg.Piją długo.Księżyc na jej miękkim brzuchu.Dwa cienie tańczące w tle czerwonej framugi okna.I jak potem okrywa się jego ciałem.*** śpi na sofie w lawendowym pokoju, jak nazwała to zakazane miejsce, otulona swojąprowansalską patchworkową kołdrą uszytą jeszcze w czasach narzeczeństwa.Zanim wyszła za tego winiarza i zanim.mnie opuściła.A potem raz jeszcze. Wszystkim pokojom, w których spotykali się przez te pięć lat, *** nadawała nazwy.Pokój słoneczny, pokój miodowy, pokój ogrodowy.Pokoje, które dla niego tego drugiego, jejpotajemnego kochanka były wszystkim.Jego pokój ochrzciła mianem lawendowego, był jejdomem na obczyznie.Ostatnia noc, jaką w nim spędziła, w upalnym sierpniu 1992 roku.Wzięli razem prysznic, byli nadzy i mokrzy.Pieściła go wilgotną od wody dłonią, potem osunęła się na niego, zakładając obie jegoręce za głowę i przyciskając je do prześcieradła na sofie.Następnie obdarzywszy go dzikimspojrzeniem, wyszeptała: Chciałabym, żebyś umarł przede mną.Obiecujesz?Przyjęła go w siebie drapieżniej niż kiedykolwiek dotąd i pojękując, powtarzała: Obiecaj.Obiecaj.Obiecał.Pózniej, w nocy, kiedy nie był w stanie w ciemnościach wypatrzyć nawet białek jej oczu,zapytał dlaczego. Nie chcę, żebyś musiał pokonywać samotnie drogę od parkingu na mój grób.Nie chcę,żebyś po mnie płakał.Lepiej, żebym to ja przez resztę życia tęskniła do ciebie. Dlaczego nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham wyszeptał. Dlaczego nie,Manon? Manon! Nigdy jej tego nie wyznał.%7łeby nie wprawiać jej w zakłopotanie.%7łeby niepoczuć jej palców na swoich wargach i nie usłyszeć ciii.Przecież mógłby stać się elementem mozaiki w jej życiu, myślał wtedy.Pięknymi błyszczącym kamykiem, a zarazem jedynie fragmentem, nie całym obrazem.Był dla niej na togotów.Manon.Silna, w żadnym wypadku śliczna i w żadnym wypadku doskonała mieszkankaProwansji.Używająca słów, które jak sądził, potrafi zrozumieć.Nigdy niczego nie planowała,zawsze po prostu się zjawiała.Przy daniu głównym nie mówiła o deserze, zasypiając, niewspominała o poranku, a żegnając się o ponownym spotkaniu.Dla niej istniała tylkoterazniejszość.Tamtej sierpniowej nocy, siedem tysięcy dwieście szesnaście nocy temu, po raz ostatnispał dobrze.Kiedy się zbudził, Manon już nie było.Niczego nie przeczuwał.Wracał do tego potem setki razy, analizował po wielekroć jejgesty, spojrzenia i słowa.Nie odnalazł jednak nic, co by zapowiadało odejście Manon.Na zawsze.Za to kilka tygodni pózniej przyszedł list.Ten list.Leżał na kuchennym stole przez dwie kolejne noce.Patrzył na niego, siedząc samotnie,pijąc samotnie, paląc samotnie.I płacząc.Azy, kropla za kroplą, spływały na stół i papier.Nigdy nie otworzył tego listu.Czuł potem obezwładniające zmęczenie płaczem i brakiem snu.Nie potrafił spać w łóżku,które bez niej było takie ogromne, takie puste i takie zimne.Czuł zmęczenie tęsknotą.W końcu z gniewem i rozpaczą wrzucił nieotwarty list do szuflady stołu.Dołączył dokorkociągu, który wypożyczyła niegdyś z brasserie w M�nerbes i uprowadziła do Paryża.Wracali wtedy z Camargue z rozjaśnionym wzrokiem, jak gdyby wypolerowanym południowymświatłem, i zatrzymali się w Luberon, w pensjonacie, który niczym gniazdo dzikich pszczółprzylgnął do stromego zbocza.Z łazienką na półpiętrze i miodem lawendowym na śniadanie.Manon chciała mu pokazać całą siebie.Skąd pochodzi, jaki kraj płynie w jej żyłach, ba, chciałamu nawet przedstawić swojego przyszłego męża Luca.Siedzącego na traktorze o wysokimzawieszeniu, sunącego pomiędzy krzewami winorośli w dolinie Bonnieux.Luc Basset, vigneron,winiarz.Jak gdyby pragnęła, by się zaprzyjaznili.W trójkę.A każdy każdego obdarzył swoimpożądaniem, swoją miłością.Perdu odmówił.Pozostali w miodowym pokoju.Czuł się tak, jak gdyby siły uchodziły z jego ramion.Jak gdyby nie mógł zrobić nic pozastaniem w ciemności, za drzwiami.Tęsknił za ciałem Manon.Tęsknił za dłonią Manon, która we śnie wsuwała się pod jegopośladki.Tęsknił za jej oddechem, jej dziecinnym marudzeniem o poranku, kiedy budził jąo wiele za wcześnie.Zawsze za wcześnie bez względu na porę dnia.Jej oczy, spoglądające na niego z miłością, jej delikatne, miękkie kręcone włosy, kiedyprzesuwa dłonią po szyi brakowało mu tego wszystkiego tak bardzo, że czuł ból w całym ciele,kiedy kładł się do pustego łóżka.I potem kiedy się budził.Nienawidził tych przebudzeń do życia bez niej.Aóżko zniszczył w pierwszej kolejności, potem regały, podnóżek.Pociął dywany, spaliłobrazy, spustoszył cały pokój.Oddał całą odzież, rozdał wszystkie płyty.Zachował jedynie książki, które czytał jej na głos.Czytał każdego wieczoru niezliczonewersy, sceny, rozdziały, kolumny, drobne fragmenty z biografii i literatury fachowej albodziecięcy paciorek Ringelnatza (jak ona go kochała, mała cebulka, kleines Zwiebelchen), żebymogła spokojnie zasnąć w tym dla niej tak odmiennym, pustym świecie, na zimnej północy z jejzmrożonymi mieszkańcami.Nie był w stanie wyrzucić tych książek.Zamurował więc nimi lawendowy pokój.Ale ona nie ustała.Tęsknota.Do diabła.Mógł sobie z tym poradzić, jedynie unikając życia.Miłość wraz z tęsknotą pogrzebałgdzieś na samym dnie duszy.Teraz jednak owładnęła nim z potężną siłą.Chwiejąc się, poszedł do łazienki i włożył głowę pod kran z lodowatą wodą.Nienawidzi Catherine, nienawidzi tego jej wrednego, niewiernego, strasznego męża.Dlaczego ten padalec Le P [ Pobierz całość w formacie PDF ]