[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vidal walczył z chłodem, póki mógł, potem otulił wierzchowca sianemi poszedł do kabiny na rufie, gdzie znacznie wcześniej skryli się inni.Kiedy otworzyłdrzwi, od smrodu aż go zatkało.Unikając jak ognia bliskości szlachciców, legł obokmnicha, który szpetnie zaklął.Julius obrócił się twarzą do ściany i zapadł w sen.Podczas podróży morskich na ogół nie miał kłopotów, wymioty innych jednakszybko przyprawiły go o mdłości.Przez trzy następne dni, kiedy statek pokonywałołowiane fale Kanału, wszyscy podróżni przedstawiali się żałośnie.Na posiłki poda-wano im soloną rybę i spleśniały chleb; Vidalowi przypadło do smaku cierpkie czer-wone wino z Portugalii, ale gdy spostrzegł, że po jego wypiciu szlachcice mają jesz-cze silniejsze torsje, ograniczył się do spłukiwania skibek chleba małymi łyczkamiwody o smaku dziegciu.Kiedy minęli wyspy na Kanale, wiatr ucichł, przynosząc pasażerom ulgę, wiośla-rzom zaś udrękę.Pochylili grzbiety i jęli popychać statek jedynie silą swych mięśni.Brat Diego wyjawił szlachcicom, iż Julius jest %7łydem, zaczęli zatem rozprawiaćgromko o tym, że są starymi chrześcijanami i że nic nie jest równie ważne jak limpie-za de sangre, czystość krwi.Wprawdzie sami cuchnęli niczym wieprze, ilekroćwszakże w kabinie pojawiał się Julius, zatykali dłońmi nosy, aby dowieść, jak bardzobrzydzi ich foetor Judaicus, żydowski smród".Jeden z nich powtarzał w nieskończo-ność historyjkę o %7łydzie, który skradł hostie z kościoła.Aotr zaniósł łup do synagogi,gdzie położył hostię na ołtarzu i dzgnął ją ostrym nożem i wtedy z opłatka pocie-kła krew! Strwożony złodziej wrzucił pozostałe hostie do pieca, aby usunąć dowodyzbrodni, lecz kiedy z komina popłynęła ku niebiosom zjawiskowa dziecięca postać,wyznał swą winę władzom.Najpierw szarpano go rozżarzonymi cęgami, potem zaśspalono.Yidal usiłował ich ignorować.Niektórzy członkowie załogi mieli monety z dominiów hiszpańskich, dokonał za-tem wymiany, wskutek czego mara- vedis i dineros zajęły w jego sakwach miejscemiedzianych denarów.Czwartej nocy powrócił wiatr.Pragnąc po smrodzie panującym w kabinie za-czerpnąć nieco świeżego powietrza, Julius wyszedł na pokład i ujrzał, jak jeden zHiszpanów gawędziarz wyciąga z siana jego sakwy.Pomyślał o swym nie narodzonym dziecku.Hiszpan dobył miecza.Jego lewa dłoń prowokacyjnie wysunęła się za okrężnicę,ściskając sakwę z bezcennymi instrumentami. Rzuć ją do morza powiedział bezgranicznie zrozpaczony Vidal a potemwytłumacz swój postępek Torquemadzie.Minął go brat Diego, który wyrzucił z siebie kilka hiszpańskich słów.Spopielałyna twarzy i nagle zupełnie trzezwy szlachcic odłożył sakwę.Od tej pory sytuacja uległa poprawie.Szlachcice przestali kwitować wrzaskamijego modły unikali go raczej.Dominikanin powtarzał mu po wielekroć, że nie-chybnie zabiliby go i cisnęli za burtę, gdyby nie on, dobry i niezawodny przyjaciel,którego tedy warto nagrodzić słówkiem pochwały w bliskości właściwych uszu.Byłznacznie gorszy niż choroba morska^Wiatr dopisywał nadal, dziewiątego dnia dotarli więc n\ zachodni skraj ogromnejZatoki Biskajskiej i w potokach' ulewnego deszczu zawinęli do San Sebastian.Brat Diego wypadł na moment z kabiny, by oznajmić Juliusowi, że galera za-trzyma się również w Gijón. Zostańcie na pokładzie powiedział. Stamtąd jest znacznie bliżej doLeónu.Vidal nic nie odrzekł, lecz już chwilę pózniej sprowadził wałacha na ląd po tra-pie.Koń zniósł rejs nad podziw dobrze.Kiedy stały ląd przestał kołysać się pod sto-pami, Vidal wskoczył na siodło, wdychając powietrze znacznie cieplejsze i bardziejaromatyczne niż w chłodnej Gandawie.Od wieśniaka o kwaśnej twarzy i złym spojrzeniu kupił dwie cebule, a dotarłszydo niewielkiego lasku sosnowego zsiadł z konia i usadowił się wsparty plecami odrzewo.Widział łąkę, na której pasło się bydło, dalej łan zboża i gaj oliwny.Bardzo by pragnął pokazać to wszystko synowi.Patrz, Izaak, oto kraj, w którymurodził się twój ojciec.Wygnano go stąd, ale przecież to nie jest wina kraju.Czyż niejest piękny? Czyż te hiszpańskie cebule nie są doskonale?Nie smakowały mu tak jak ongiś, potrzebowały bowiem do towarzystwa czegośw tej chwili nieosiągalnego: oderwanego od gorącego jeszcze bochna kęsa chlebawypieku jego matki.Nazywano go wtedy Julio [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Vidal walczył z chłodem, póki mógł, potem otulił wierzchowca sianemi poszedł do kabiny na rufie, gdzie znacznie wcześniej skryli się inni.Kiedy otworzyłdrzwi, od smrodu aż go zatkało.Unikając jak ognia bliskości szlachciców, legł obokmnicha, który szpetnie zaklął.Julius obrócił się twarzą do ściany i zapadł w sen.Podczas podróży morskich na ogół nie miał kłopotów, wymioty innych jednakszybko przyprawiły go o mdłości.Przez trzy następne dni, kiedy statek pokonywałołowiane fale Kanału, wszyscy podróżni przedstawiali się żałośnie.Na posiłki poda-wano im soloną rybę i spleśniały chleb; Vidalowi przypadło do smaku cierpkie czer-wone wino z Portugalii, ale gdy spostrzegł, że po jego wypiciu szlachcice mają jesz-cze silniejsze torsje, ograniczył się do spłukiwania skibek chleba małymi łyczkamiwody o smaku dziegciu.Kiedy minęli wyspy na Kanale, wiatr ucichł, przynosząc pasażerom ulgę, wiośla-rzom zaś udrękę.Pochylili grzbiety i jęli popychać statek jedynie silą swych mięśni.Brat Diego wyjawił szlachcicom, iż Julius jest %7łydem, zaczęli zatem rozprawiaćgromko o tym, że są starymi chrześcijanami i że nic nie jest równie ważne jak limpie-za de sangre, czystość krwi.Wprawdzie sami cuchnęli niczym wieprze, ilekroćwszakże w kabinie pojawiał się Julius, zatykali dłońmi nosy, aby dowieść, jak bardzobrzydzi ich foetor Judaicus, żydowski smród".Jeden z nich powtarzał w nieskończo-ność historyjkę o %7łydzie, który skradł hostie z kościoła.Aotr zaniósł łup do synagogi,gdzie położył hostię na ołtarzu i dzgnął ją ostrym nożem i wtedy z opłatka pocie-kła krew! Strwożony złodziej wrzucił pozostałe hostie do pieca, aby usunąć dowodyzbrodni, lecz kiedy z komina popłynęła ku niebiosom zjawiskowa dziecięca postać,wyznał swą winę władzom.Najpierw szarpano go rozżarzonymi cęgami, potem zaśspalono.Yidal usiłował ich ignorować.Niektórzy członkowie załogi mieli monety z dominiów hiszpańskich, dokonał za-tem wymiany, wskutek czego mara- vedis i dineros zajęły w jego sakwach miejscemiedzianych denarów.Czwartej nocy powrócił wiatr.Pragnąc po smrodzie panującym w kabinie za-czerpnąć nieco świeżego powietrza, Julius wyszedł na pokład i ujrzał, jak jeden zHiszpanów gawędziarz wyciąga z siana jego sakwy.Pomyślał o swym nie narodzonym dziecku.Hiszpan dobył miecza.Jego lewa dłoń prowokacyjnie wysunęła się za okrężnicę,ściskając sakwę z bezcennymi instrumentami. Rzuć ją do morza powiedział bezgranicznie zrozpaczony Vidal a potemwytłumacz swój postępek Torquemadzie.Minął go brat Diego, który wyrzucił z siebie kilka hiszpańskich słów.Spopielałyna twarzy i nagle zupełnie trzezwy szlachcic odłożył sakwę.Od tej pory sytuacja uległa poprawie.Szlachcice przestali kwitować wrzaskamijego modły unikali go raczej.Dominikanin powtarzał mu po wielekroć, że nie-chybnie zabiliby go i cisnęli za burtę, gdyby nie on, dobry i niezawodny przyjaciel,którego tedy warto nagrodzić słówkiem pochwały w bliskości właściwych uszu.Byłznacznie gorszy niż choroba morska^Wiatr dopisywał nadal, dziewiątego dnia dotarli więc n\ zachodni skraj ogromnejZatoki Biskajskiej i w potokach' ulewnego deszczu zawinęli do San Sebastian.Brat Diego wypadł na moment z kabiny, by oznajmić Juliusowi, że galera za-trzyma się również w Gijón. Zostańcie na pokładzie powiedział. Stamtąd jest znacznie bliżej doLeónu.Vidal nic nie odrzekł, lecz już chwilę pózniej sprowadził wałacha na ląd po tra-pie.Koń zniósł rejs nad podziw dobrze.Kiedy stały ląd przestał kołysać się pod sto-pami, Vidal wskoczył na siodło, wdychając powietrze znacznie cieplejsze i bardziejaromatyczne niż w chłodnej Gandawie.Od wieśniaka o kwaśnej twarzy i złym spojrzeniu kupił dwie cebule, a dotarłszydo niewielkiego lasku sosnowego zsiadł z konia i usadowił się wsparty plecami odrzewo.Widział łąkę, na której pasło się bydło, dalej łan zboża i gaj oliwny.Bardzo by pragnął pokazać to wszystko synowi.Patrz, Izaak, oto kraj, w którymurodził się twój ojciec.Wygnano go stąd, ale przecież to nie jest wina kraju.Czyż niejest piękny? Czyż te hiszpańskie cebule nie są doskonale?Nie smakowały mu tak jak ongiś, potrzebowały bowiem do towarzystwa czegośw tej chwili nieosiągalnego: oderwanego od gorącego jeszcze bochna kęsa chlebawypieku jego matki.Nazywano go wtedy Julio [ Pobierz całość w formacie PDF ]