[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam mogłem niedowierzać obcym, przywleczonym nie wiadomo skąd bożkom dalekich ludów, alewyczuwałem ich obecność.W Lodowym Ogrodzie, w tej dzielnicy, to przypominało raczej bazar.Zwiątynie byłyidentyczne i nowiutkie, a ich powstaniu nie towarzyszyła żadna głębsza myśl.Nikt ich niestawiał, próbując znalezć odpowiedz na pytanie o kształt ludzkiego losu czy sens śmierciczłowieka.Nikt nie chciał znalezć opieki istoty z niebios.To był tylko ślad myśli Fjollsfinna,kiedy zaklęty w lodową krę usiłował wyśpiewać dla siebie twierdzę; albo może nawet błądimienia bogów, bezmyślnie powtarzający jak refren kształt budynku, błąd taki sam jak schodydonikąd czy splecione wieże na Górnym Zamku.A jednak kręcili się tu ludzie, którzy usiłowali w te małe świątynki tchnąć jakąś treśćza pomocą malowanych pospiesznie modlitewnych proporców i tanich kamiennych totemów,nie większych od pachołka do wiązania konia, wykuwanych jeden po drugim przezkamieniarzy przy bramie.Gdziekolwiek zbiera się więcej %7łeglarzy, czy byłby to pojedynek, pożar, czy wielkieobrzędy, zawsze przyjdzie ktoś, kto zorganizuje trochę baryłek, jakieś miejsce do siedzenia izacznie sprzedawać piwo.Szybko natknąłem się na takie miejsce, więc posadziłem tamN Dele nad niewielkim kuflem i poszedłem placem wzdłuż szpaleru świątyń.Rozstawionewszędzie stragany z ofiarnymi zwierzętami, kadzidłami, modlitewnymi wachlarzami iproporcami, a także amuletami, olejkami i posążkami tylko pogłębiały wrażenie bazaru,podobnie jak stojący przed wejściami akolici w najróżniejszych strojach, bębniący, tańczący,krzyczący albo recytujący święte wersy niczym przekupnie.W większości byli to wyznawcy kultów Północy, których nie znałem, wiedziałemjednak, że każde plemię %7łeglarzy ma swoje bóstwa, które traktuje bardzo poważnie.Wyglądało na to, że mimo tchnących potęgą miejskich chramów i religii Drzewa tęsknią doswoich dawnych bogów.Szedłem wzdłuż pstrokatych, wykrzykujących zachęty akolitów i rozglądałem się.Niepotrzebowałem opieki bóstwa mającego zapewnić przychylność obojętnej ukochanej anibłogosławieństwa, które pomoże znalezć mi drogę w sztormie, ani zrozumienia światłagwiazd, ani możliwości porozmawiania ze zmarłymi, ani napoju, który pozwoli miprzeniknąć do dziedziny bogów.Mijałem %7łeglarzy wyglądających na chorych, z obciętymi kończynami, bielmem naoczach albo bladych od jakichś boleści.Widziałem kobiety z bólem zastygłym na twarzy,piastujące marnie wyglądające niemowlęta oraz młodzieńców grzebiących wśród miłosnych amuletów.Z dziedzińców świątyń snuły się ofiarne dymy, dobiegały stamtąd jękliwe pieśni,łomot bębnów oraz zawodzenie rogów, powietrze rozdzierały kwiki, gdakanie i beczenieofiarnych zwierząt.Przedzierałem się przez tłum, lecz większość ludzi wokół byłaobywatelami albo wędrowcami z drewnianym znakiem korabia na szyi, natomiast odmieńcówwidziałem niewielu.Ja szukałem czerwonych płaszczy i srebrnych blaszanych masek kapłanów Pramatki,posągów Pani %7łniw i znaków Podziemnego Aona.Nie miałem wprawdzie wielkiej nadziei, bomimo że Lodowy Ogród był dziwnym miejscem, wątpiłem, by jakikolwiek kapłanPodziemnej ośmielił się paradować tu ulicami w swoim płaszczu i masce.%7łeglarze nawettutaj pozostawali sobą i niczego nie znosili tak jak Amitraju.Prawdziwego kapłana zewszystkimi atrybutami ktoś zapewne zabiłby odruchowo, tak jak odruchowo rozdeptuje sięskorpenicę.Ja mogłem chodzić ulicami grodu w swojej wyblakłej i połatanej wojskowej bluzie, bobyłem sam i sprawiałem wrażenie bezradnego oraz zagubionego.Byłem nieszkodliwy.Wypatrzyłem ich w końcu, ponieważ wiedziałem, czego szukać.Kilku odmieńców ozwierzęcych rysach, wypukłych kłach i potężnych ramionach, do tego paru cudzoziemców,wszyscy w pelerynach z kapturami narzuconymi na głowę.Nie zajęli własnej świątyni, poprostu stali z boku, jakby na coś czekali.- Głupcy! - usłyszałem starczy głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •