[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim do tego doszło, zgodnie z radą Tima przejechała StMark's Place do Tompkins Square, gdzie zaparkowała. Daj mi swoją komórkę powiedział i wysiadł z wozu.Utykając, z rękami w kieszeniach, szedł przez plac.Przyfurtce skweru, na ławce, trzy osoby prowadziły ożywioną roz-mowę.Mężczyzni, którzy w zimny wieczór, o tak póznej porze,siedzieli w tym miejscu, zapewne nie byli amatorami szachówna świeżym powietrzu.Zatrzymał się przy nich.Coś mówił.Z ust wydobywała musię para.Dał im jakiś przedmiot, ale Sarah nie widziała, co tobyło.Potem uścisnął im ręce i zawrócił.Jeden z mężczyznwkrótce ruszył za nim.Na ulicy skinął Timowi ręką i poszedł wprzeciwną stronę.Tim wsiadł do samochodu i przez chwilę milczał, zadyszany.Dokuczała mu noga, chłód na zewnątrz też był dotkliwy.Pa-trzył przed siebie, jakby nieobecny. Znam tych ludzi odezwał się w końcu. Handlują sa-mochodami.Kradną je, przemalowują i sprzedają. Wsunąłręce do kieszeni. Zamieniłem mój wóz na dwa inne.To niebędą cadillaki, ale da się nimi jezdzić.Sarah pomyślała, że nawet ranny i załamany, Tim Modin402wciąż myślał logicznie.Nie wiedziała, czy powinna mu zazdro-ścić, bo sama miała kompletny mętlik w głowie.Mimo to zda-wała sobie sprawę, że w ciągu kilku najbliższych godzin całapolicja tego poczciwego kraju otrzyma informację o czarnymfordzie taurusie i że lepiej nie jechać wtedy tym samochodem. Dałem im także nasze komórki powiedział Tim. Ric-ky obiecał mi dzwonić z nich przez całą noc, żeby zmylić policjędo czasu, kiedy wydostaniemy się z Nowego Jorku.Po chwili milczenia Sarah zapytała: Forrest kłamał? Nie miał żadnej bomby? Oczywiście, że kłamał.Ale tam, na parkingu, my też mu-sieliśmy mu wierzyć, bo inaczej zginęlibyśmy wszyscy troje zrąk Wilków.Zrozumiałem, że jedynym sposobem podziękowa-nia Forrestowi było zagrać w jego przedstawieniu.%7łeby cięocalić.Mężczyzna, który poszedł za Timem i miał na imię Ricky,wrócił za kierownicą starego chevroleta w kolorze piaskowym.Wóz miał rejestrację z Maine.Zaparkował tuż za nimi i pod-szedł do drzwi po stronie Sarah.Opuściła szybę i zadrżała owiana zimnym powietrzem. To dla ciebie, ślicznotko powiedział wesoło i pomachałjej przed nosem kluczykami od chevroleta.Uśmiechał się niemal bezzębnymi ustami, przesłonięty ob-łokami pary. Daj mu dwieście dolarów polecił Sarah Tim.Wręczyła mu pieniądze w zamian za kluczyki.Zauważyła, żejest przy nich breloczek w kształcie trupiej czaszki. Idę po drugi wózek oznajmił sprytny Ricky i szybko od-szedł.Tim wziął z rąk Sarah resztę pieniędzy.Przeliczył je i oddałjej ponad połowę, czyli czterysta dolarów.403 Będziesz musiała za to przetrwać kilka tygodni uprze-dził, patrząc jej w oczy.Po raz pierwszy od ucieczki z fundacji naprawdę na siebiespojrzeli.Było to zarazem ostatnie takie spojrzenie przed roz-staniem.Czuli się zmęczeni, oszołomieni, bali się.Wyglądali napokonanych, a to tylko nasilało w nich gorycz i ból. Już nigdy nie posługuj się tą kartą kredytową powie-dział. I nie próbuj telefonować do przyjaciół.Nie zapytał, dokąd zamierza pojechać.Gdyby Wilki odnala-zły jedno z nich, dla drugiego byłoby lepiej, żeby w umyśleprzyjaciela nie mogły wyczytać miejsca jego pobytu. Musisz już jechać powiedział. Proszę, uważaj na sie-bie, Sarah. A jak ty sobie poradzisz? zapytała cicho. Ricky zajmie się moją nogą.A potem ucieknę.Tym dru-gim samochodem. Drugim samochodem powtórzyła bezwiednie, patrzącTimowi w oczy tak, jakby błagała go, żeby powiedział, że totylko zły sen. Tak.Samochodem.Myślę, że dam radę prowadzić.Sarah odwróciła oczy i z ciężkim sercem popatrzyła na ulicę.Wokół było pusto, jeśli nie liczyć dwóch mężczyzn na skwe-rze, którzy obserwowali ich z ławki.Płaszcz Sarah zaszeleścił, kiedy pochyliła się, żeby otworzyćdrzwi. Zaczekaj powiedział Tim i jedną ręką postawił jej koł-nierz.Sarah zrozumiała, że ich sytuacja jest naprawdę rozpaczli-wa, skoro Tim pozwala sobie wobec niej na czuły gest.Dotądzawsze traktował ją jak wojowniczkę.404 Dziękuję szepnęła, unikając jego spojrzenia, podobniejak on.Ze łzami w oczach wysiadła z forda i podeszła do chevroleta.Po chwili siedziała już za kierownicą.Tim powiódł wzrokiem za chevroletem i obserwował go, do-póki wóz nie zniknął mu z oczu.Potem westchnął i oparł głowęo zagłówek.I nagle jakby przebiegł go prąd przypomniałsobie, co Wielki Wilk William Hasty powiedział im o swoimkompanie Walterze Skollu.Na tę myśl zlał się zimnym potem.Tego wieczoru Skoll się nie pojawił, bo miał do załatwieniadrobny problem z personelem.Tak to ujął Hasty.Drobny problem z personelem, powtarzał Tim i narastał wnim strach.O nie! jęknął w duchu.Nie!Zapominając o ranie, szybko wysiadł z wozu.Serce biło mujak szalone.Przed oczyma miał śliczną, pełną niepokoju twarzJodie, która błagała, żeby był ostrożny, kiedy wróci do NowegoJorku.Odprowadziła go do samochodu, zatrzymali się przeddomkiem i pocałowali na pożegnanie.Jeszcze teraz czuł jejusta na swoich, czuł jej ręce na swoim karku. Boże, błagam, niech to się nie stanie!Powłócząc nogą, Tim Modin pobiegł do najbliższej budki te-lefonicznej.Odnajdujemy Jodie i wielebnego GardneraKilka godzin wcześniej, póznym popołudniem, kiedy chatędoktora Kyle'a spowiły już ciemności, Jodie drżała jak osika,patrząc na wielebnego Gardnera.Przywiązał ją do krzesła wsalonie i kucnąwszy przed nią, tłumaczył, patrząc jej w oczy:405 Możesz krzyczeć, ile chcesz, ślicznotko.Tutaj nikt cię nieusłyszy.Ale przecież w tym tkwi urok takich miejsc, prawda?I żeby jej to udowodnić, wrzasnął na całe gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Zanim do tego doszło, zgodnie z radą Tima przejechała StMark's Place do Tompkins Square, gdzie zaparkowała. Daj mi swoją komórkę powiedział i wysiadł z wozu.Utykając, z rękami w kieszeniach, szedł przez plac.Przyfurtce skweru, na ławce, trzy osoby prowadziły ożywioną roz-mowę.Mężczyzni, którzy w zimny wieczór, o tak póznej porze,siedzieli w tym miejscu, zapewne nie byli amatorami szachówna świeżym powietrzu.Zatrzymał się przy nich.Coś mówił.Z ust wydobywała musię para.Dał im jakiś przedmiot, ale Sarah nie widziała, co tobyło.Potem uścisnął im ręce i zawrócił.Jeden z mężczyznwkrótce ruszył za nim.Na ulicy skinął Timowi ręką i poszedł wprzeciwną stronę.Tim wsiadł do samochodu i przez chwilę milczał, zadyszany.Dokuczała mu noga, chłód na zewnątrz też był dotkliwy.Pa-trzył przed siebie, jakby nieobecny. Znam tych ludzi odezwał się w końcu. Handlują sa-mochodami.Kradną je, przemalowują i sprzedają. Wsunąłręce do kieszeni. Zamieniłem mój wóz na dwa inne.To niebędą cadillaki, ale da się nimi jezdzić.Sarah pomyślała, że nawet ranny i załamany, Tim Modin402wciąż myślał logicznie.Nie wiedziała, czy powinna mu zazdro-ścić, bo sama miała kompletny mętlik w głowie.Mimo to zda-wała sobie sprawę, że w ciągu kilku najbliższych godzin całapolicja tego poczciwego kraju otrzyma informację o czarnymfordzie taurusie i że lepiej nie jechać wtedy tym samochodem. Dałem im także nasze komórki powiedział Tim. Ric-ky obiecał mi dzwonić z nich przez całą noc, żeby zmylić policjędo czasu, kiedy wydostaniemy się z Nowego Jorku.Po chwili milczenia Sarah zapytała: Forrest kłamał? Nie miał żadnej bomby? Oczywiście, że kłamał.Ale tam, na parkingu, my też mu-sieliśmy mu wierzyć, bo inaczej zginęlibyśmy wszyscy troje zrąk Wilków.Zrozumiałem, że jedynym sposobem podziękowa-nia Forrestowi było zagrać w jego przedstawieniu.%7łeby cięocalić.Mężczyzna, który poszedł za Timem i miał na imię Ricky,wrócił za kierownicą starego chevroleta w kolorze piaskowym.Wóz miał rejestrację z Maine.Zaparkował tuż za nimi i pod-szedł do drzwi po stronie Sarah.Opuściła szybę i zadrżała owiana zimnym powietrzem. To dla ciebie, ślicznotko powiedział wesoło i pomachałjej przed nosem kluczykami od chevroleta.Uśmiechał się niemal bezzębnymi ustami, przesłonięty ob-łokami pary. Daj mu dwieście dolarów polecił Sarah Tim.Wręczyła mu pieniądze w zamian za kluczyki.Zauważyła, żejest przy nich breloczek w kształcie trupiej czaszki. Idę po drugi wózek oznajmił sprytny Ricky i szybko od-szedł.Tim wziął z rąk Sarah resztę pieniędzy.Przeliczył je i oddałjej ponad połowę, czyli czterysta dolarów.403 Będziesz musiała za to przetrwać kilka tygodni uprze-dził, patrząc jej w oczy.Po raz pierwszy od ucieczki z fundacji naprawdę na siebiespojrzeli.Było to zarazem ostatnie takie spojrzenie przed roz-staniem.Czuli się zmęczeni, oszołomieni, bali się.Wyglądali napokonanych, a to tylko nasilało w nich gorycz i ból. Już nigdy nie posługuj się tą kartą kredytową powie-dział. I nie próbuj telefonować do przyjaciół.Nie zapytał, dokąd zamierza pojechać.Gdyby Wilki odnala-zły jedno z nich, dla drugiego byłoby lepiej, żeby w umyśleprzyjaciela nie mogły wyczytać miejsca jego pobytu. Musisz już jechać powiedział. Proszę, uważaj na sie-bie, Sarah. A jak ty sobie poradzisz? zapytała cicho. Ricky zajmie się moją nogą.A potem ucieknę.Tym dru-gim samochodem. Drugim samochodem powtórzyła bezwiednie, patrzącTimowi w oczy tak, jakby błagała go, żeby powiedział, że totylko zły sen. Tak.Samochodem.Myślę, że dam radę prowadzić.Sarah odwróciła oczy i z ciężkim sercem popatrzyła na ulicę.Wokół było pusto, jeśli nie liczyć dwóch mężczyzn na skwe-rze, którzy obserwowali ich z ławki.Płaszcz Sarah zaszeleścił, kiedy pochyliła się, żeby otworzyćdrzwi. Zaczekaj powiedział Tim i jedną ręką postawił jej koł-nierz.Sarah zrozumiała, że ich sytuacja jest naprawdę rozpaczli-wa, skoro Tim pozwala sobie wobec niej na czuły gest.Dotądzawsze traktował ją jak wojowniczkę.404 Dziękuję szepnęła, unikając jego spojrzenia, podobniejak on.Ze łzami w oczach wysiadła z forda i podeszła do chevroleta.Po chwili siedziała już za kierownicą.Tim powiódł wzrokiem za chevroletem i obserwował go, do-póki wóz nie zniknął mu z oczu.Potem westchnął i oparł głowęo zagłówek.I nagle jakby przebiegł go prąd przypomniałsobie, co Wielki Wilk William Hasty powiedział im o swoimkompanie Walterze Skollu.Na tę myśl zlał się zimnym potem.Tego wieczoru Skoll się nie pojawił, bo miał do załatwieniadrobny problem z personelem.Tak to ujął Hasty.Drobny problem z personelem, powtarzał Tim i narastał wnim strach.O nie! jęknął w duchu.Nie!Zapominając o ranie, szybko wysiadł z wozu.Serce biło mujak szalone.Przed oczyma miał śliczną, pełną niepokoju twarzJodie, która błagała, żeby był ostrożny, kiedy wróci do NowegoJorku.Odprowadziła go do samochodu, zatrzymali się przeddomkiem i pocałowali na pożegnanie.Jeszcze teraz czuł jejusta na swoich, czuł jej ręce na swoim karku. Boże, błagam, niech to się nie stanie!Powłócząc nogą, Tim Modin pobiegł do najbliższej budki te-lefonicznej.Odnajdujemy Jodie i wielebnego GardneraKilka godzin wcześniej, póznym popołudniem, kiedy chatędoktora Kyle'a spowiły już ciemności, Jodie drżała jak osika,patrząc na wielebnego Gardnera.Przywiązał ją do krzesła wsalonie i kucnąwszy przed nią, tłumaczył, patrząc jej w oczy:405 Możesz krzyczeć, ile chcesz, ślicznotko.Tutaj nikt cię nieusłyszy.Ale przecież w tym tkwi urok takich miejsc, prawda?I żeby jej to udowodnić, wrzasnął na całe gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]