[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ziemko i Hłaska polegli oba, zwycięstwo byłozupełne i na długo trwogą napełnić mogło nadodrzańców.Czesi i Polany zebralisię tu znowu, znosząc łupy i obliczając swe straty, które bardzo szczupłe były.Zdobyczy wielkiej nie wzięto, oprócz silnego niewolnika a niewiele wartegouzbrojenia.Tu, odpocząwszy nieco, knez zdał dowództwo Sydbórowi, na powrót ciągnąćmu każąc do Poznania, a sam w kilkanaście koni tylko puścił się przodem,zabrawszy z sobą Wigmanów miecz, jako zwycięstwa swojego pamiątkę.Tak skończył niespokojny ów warchoł, który z Geronem razem napadał naprzódPolan, potem na nich wiódł Wolińców, wojował za cesarza i przeciw niemu, ze Słowiany i na Słowian, i nigdzie nie znalazłszy spokoju, musiał umrzeć, abyprzestać mącić go drugim.Naprzeciw zagrody słowiańskiej usypano mogiłęcomesowi, na której krzyża nie było komu postawić.Cesarz, dowiedziawszy się o tym z pogranicza, nie rzekł nic, żal mu go byłomoże.Nazajutrz w Regensburgu uroczyste za duszę grafa odprawiononabożeństwo.XJak niegdyś ojciec Własta przyjmował na Krasnejgórze swych powinowatych isąsiadów, gdy mu syn powrócił, teraz jesienią ojciec Matia na dzień WszystkichZwiętych zaprosił do siebie nawróconych chrześcijan, aby razem z nimnabożeństwo i skromną odprawili biesiadę.Nie potrzebował się on taić ze swąwiarą, która co dzień jawniej po całym kraju występowała; ustały nawetnadzwyczajne ostrożności, gdyż nie zdawało się, ażeby gorliwi wyznawcybałwochwalstwa śmieli się porwać na chrześcijan, do których kniehini, znacznaczęść dworu, a knez też, choć nie ogłaszając się z tym, należał.Bałwochwalstwo ustępowało milczące, strwożone, ale się tuliło uparte tam,gdzie je dosięgnąć było najtrudniej: w lasy i niedostępne uroczyska.Tu, kto znowych apostołów śmiał się puścić, niosąc krzyż i ewangelią, znajdował opórtak grozny, iż życie unosząc, uchodzić musiał.Gdy w pobliżu grodów, już nawszystkich drogach bałwany, oznaki pogaństwa, poobalano  dalej, w lasach,strzeżone były pilnie i żadna ich ręka nie tknęła.Gromady starców, bab,parobków w pałki pouzbrajanych obsiadły brzegi świętych strumieni, rozdroża,dęby i przystępu do nich broniły.W lasach między Gnieznem a Poznaniem, na miejscu wywróconych bogów,kryjomo stawiano krzyże, ale nazajutrz znajdowano je połamane i popalone.Nigdzie do tej walki nie występowano jawnie, a jednak nie ustawała ona,ciągnąc się nieprzerwanie.Chrześcijaństwo zyskiwało wyznawców,bałwochwalcy coraz się do rozpaczliwszej pobudzali obrony.Dom Własta, do którego oprócz nowych chrześcijan nikt prawie nie zaglądał,przybrał postać nową i wszystkie oznaki, jakie mieszkania chrześcijan nazachodzie odróżniały.Znikły dawne uzbrojenia, rynsztunki, łuki i tarcze, któreJarmierz pochował do komór.Ojciec Matia uczynił klasztor niemal ze swojegodworu.Sam teraz przywdział ciemną suknię, podobną do tych, które nosilisynowie świętego Benedykta na Monte Cassino, u których czas jakiś przebywał,a izby przybrał, jak cele klasztorne, w wizerunki Zbawiciela, w bizanckieobrazki Matki Jego, w krzyże i godła wiary swojej.U każdych drzwi wisiałaprzybita kropielnica, a kaplica, coraz nowymi wzbogacana nabytkami, świeciłakosztownym sprzętem i bogatymi aparatami.Ołtarz umajały kwiaty, zmienianeco dzień.Przed nim ojciec Matia modlił się za duszę ojca i za nawrócenie kraju,którego miłość była dlań pobudką do nieustannego apostolstwa. On i ksiądz Jordan, kilku Czechów, którzy im pomagali, nauczali codzienniegromady tych, co już chrzest przyjąwszy, na pół jeszcze bałwochwalcamipozostali.Wielu tu wiarę jak szatę nową wdziewało obojętnie, a żyło starymobyczajem, usiłując z sobą pogodzić nieodżałowaną przeszłość z nieuniknionąprzyszłością.Hoża już także chrzest przyjęła z rąk brata i zwała się Hanną, Jarmierz wziąłimię Andrzeja, ślub połączył tę parę, którą Włast uczynił u siebie gospodarzami;lecz i z tymi najbliższymi też same miał trudności ojciec Matia, co z obcymi.Powoli krzewiła się wiara, niełatwo przyswajano jej obowiązki.Jesień już pózna na uroczysty ten dzień Wszystkich Zwiętych obdarzyłaniezwykłym ciepłem i pogodą.Pajęczyny jedwabne rozścielały się po polach, nadrzewach ostatki liści pożókłych jeszcze się trzymały, zasiane żyta już zdawałysię wiosny obietnicą, tak zieleniały bujno.Lekki przymrozek posrebrzył je tegorana.We dworze już przed brzaskiem było wszystko w ruchu: pieczono i warzono dlagości, ustawiano stoły po izbach i w szopce, bo się spodziewano wielu.Włast zdawnych tradycji, która się dobrze godziła z chrześcijańską nauką, zachowałgościnność polańską dla wszystkich.Każdy, kto do jego drzwi zapukał,przyjętym był, choćby zresztą i do chrześcijan nie należał.Jałmużnę rozdawanoobficie.Rano, razem z dalszymi gośćmi, przybył ksiądz Jordan z zamku i dwaj czescykapłani.Przysposabiano się do mszy, a tymczasem coraz ktoś nadciągał nowy.Byli to po większej części nawróceni żupani i kmiecie, ale i uboższego luduprzychodziły nieśmiałe gromadki.Większa część, przybywszy, jako znak napiersiach zawieszała krzyżyk przy chrzcie dany, który najczęściej jedną był wnich chrześcijaństwa cechą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •