[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie spałem, matko! yli ludzie mnie związali, ledwiem porozry-wał pęta& Jaruho! nie stało się co na Kupale?Starucha popatrzała nań, przekrzywiła usta i rozśmiała się.- A co się stać miało? To, co się zawsze na Kupałę dzieje.Kupała bóg gorący, dziewcząt dosyć nacałował& a jedną, naj-kraśniejszą! hę!&Ręką machnęła i zaśpiewała ze śmiechem:Przyjechał pan na koniku,Porwał dziewkę przy gaiku&Oj, gaju - ty zdradniku&Oj, byłoż - było krzyku!Kupało!156 Stara Baśń- Którą? kto?& - zakrzyczał Sambor.Starucha palcem pogroziłana nosie.- Ej ty! parobku& parobku!& Tobie się też jej chciało! Go-spodarskiej córy.Zerkałeś i ty na nią, ja wszystko wiem& Pysznabyła, mądra była, w wianku sobie chodzić chciała& Ano& wianekz wodą płynie& z wodą.Porwali ją& porwali młodą& do komory,do komory wiodą& Cha! Cha! Otóż tobie królowanie dziewicze!&W ręce plaskać zaczęła, a Sambor załamał swoje& - A bracia!A czeladz! a nasi!&- Pobili, potłukli, porwali, ponieśli& Albo to na Kupałę nowina!albo to co złego?& Co się młodość ma marnować? Doman, kmiećbogaty& Kobiet ma kilka, a żony żadnej.Ona tam będzie królo-wała.Oj, Kupała! Kupała! - zaczęła Jaruha śpiewając, zataczając sięi w ręce chude poklaskując.Stał Sambor jak zabity.Baba, w oczy mu patrząc, śmiała się.- Dobrze tak! harda była! Ja to wiem, ja to wiem, czego się chcia-ło& u ognia w chramie, stać, by się jej ludzie do kolan kłaniali,a ona im wróżyła& E! e! a do garnków, do kądzieli! Pomiatała swa-tami, żaden godzien jej nie był& Jam jej wczoraj mówiła:  Nie idzna Kupałę&  Przyszedł księżyc, panicz gładki, nie pomoże krzyki płacze, na konika z dziewką skacze& Na koń wsadził, na dwórbiały uprowadził& Ot, co może Kupała&Zpiewała Jaruha podskakując na murawie, choć nogi jej nie bar-dzo służyły.Sambor się oddalał z głową zwieszoną.- Bywaj zdrów, dobry chłopaku - wołała za nim - pójdę już ja bezpomocy& A ty, coś starej podał rączkę, jak zechcesz, to ci młodąwyswatam& taka że ją tylko całować a całować i jeść jak malinkę&Bywaj zdrów& idę sama&I poszła powoli, podśpiewując, śmiejąc się głośno do siebie,hukając ku lasom, rozmawiając z ptakami, który przelatywały.Chłopak się wlókł niespokojny i gniewny do domu.Drogą znanąsame nogi wiodły.Gdy stanął u zagrody, znalazł w podwórku157 Józef Ignacy Kraszewskiwszystkie niewiasty zawodzące, parobków z Ludkiem w drugimkońcu zebranych.Ludek miał głowę zakrwawioną.Kłócili się wszy-scy, siostry i bratowe płakały.Wpadli na powracającego wszyscy, gdzie był.Począł opowiadać,co się z nim działo, oni mu też - jak ich już powracających, z lasuwybiegłszy Doman z ludzmi napadł i mimo oporu Dziwy, co goprzekleństwy i łzami odstraszyć chciała, na koń ją rzucili i unieśli.Ludka, który jej bronił, uderzył jeden po głowie oszczepem, innymsię też razy dostały.Jeszcze spór trwał o to, kto winien, że dziewki nie obroniono,Ludek chciał zgromadzić swoich i napaść na dwór Domana, abysię pomścić gwałtu i zniewagi, choć drudzy go odwodzili tym, iżzwyczaj był nieraz żony porywać, a gdy pochwyconą została, niegodziło się jej odbierać, gdy we wrotach ukazała się - Dziwa!Krzyk wyrwał się z piersi niewiast, które gromadą ku niejpobiegły.Stała z twarzą płomienistą, niemal krwawą, na koszuli widaćbyło też krwi bryzgi; konia za uzdę trzymała, który ją tu przyniósł.Wianek jej w drodze ze skroni spadł, odzież miała zmiętą i zszarza-ną, w oczach błyskał ogień straszny.Stanęła przed chatą, milczała,zdawała się na pół obłąkaną.Rzucili się ku niej, wołając: - Dziwa!Siostra padła wieszając się jej na szyi i płacząc.Dziewczę długojeszcze drżące słowa nie mogło wymówić.Sambor otworzył jej wrota i z lekka cugle konia wziął z jej ręki.Z wolna poczęła iść ku chacie nie patrząc na nikogo, ledwieuścisnąwszy siostrę, która ją pocałunkami okrywała.Doszła tak doprzyzby, padła na nią, ręce opuściła i załamała.Obstąpili ją wszyscy kołem.- Dziwa, jakżeś ty mu się wyrwała?Nie mówiła długo nic.%7ływia jej w kubku świeżej wody przynio-sła; napiła się, westchnęła, z oczów puściły się łzy.158 Stara BaśńSambor coś szeptał patrząc na konia.Był to koń Domana; posierści jego jasnej płynęła struga krwi przystygłej.Dziewczyna siedziała zamyślona, to ręką wodząc po czole, to cośszepcząc sama do siebie i uśmiechając się smutnie.- Tak chciał! - zawołała nareszcie.- Zamiast Dziwy& Nija musię dostała.Tak chciał& Jam zabiła Domana& Po ca mnie brałsiłą?&Spojrzała na brata marszcząc brwi.- A wy! coście mnie obronić nie umieli& jam się lepiej potrafiła.Od świętej góry do Domanowego dworu daleko& Ujął mnie wpółi cisnął& konia siekł& lecieliśmy czwałem& krzyku mego nikt niesłyszał& Chciałam mu wydrzeć oczy, ręce miałam jak połamane&drgały mi z gniewu i złości& Zmiejąc się uspokajał.Mieczyk mubłyszczał u boku& zobaczyłam go.Zmilczałam przyczaiwszy się&Jemu się zdało, że mnie ugłaskał& Milczałam, jedno drugiemupatrzeliśmy w oczy& Jak dziecko bawił mnie obietnicami& słu-chałam.Koń ustając zwolnił biegu.Mieczyk mu świecił u boku&Do dworu było daleko& Mówił, że mnie miłował i dlatego gwałtuczynił& Patrzałam mu milcząc w oczy& Mieczyk drżał pod mojądłonią& Schylił się, chcąc pocałować& nie krzyknęłam& nóżmiałam w ręku.Do zagrody było daleko, gdym mu mieczyk w piersiwbiła& jego własny& Chwycił za piersi rękami i spadł na ziemię&a jam z koniem poleciała& Nie było mnie gonić komu, ludzie przypanu zostali.Spojrzała po braciach, którzy zasępieni milczeli, po siostrach, którestrwożone oczy sobie rękami pozakrywały.Ludek patrzał na nią.- Domanowe braty nie darują - rzekł - krew trzeba będzie dać zakrew& Dziwa i wszyscy umilkli.Trwała cisza długo.- Mnie już tu nie być - odezwała się nareszcie dziewczyna pa-trząc w ziemię - pożegnam ja się z wami i pójdę stąd na zawsze&Jak mnie nie stanie, zemsty za mnie brać nie będą& Pójdę, gdzieoczy poniosą, kędy dola poprowadzi&159 Józef Ignacy KraszewskiWstała Dziwa, niewiasty wszystkie płakać i jęczeć zaczęły.%7ływiaobjęła ją za szyję i razem weszły do chaty.Bracia naradzali się cicho, co poczynać mieli.Dziwy długo niebyło.Poszła świąteczne potargane zwlec szaty i wianek uwić sobienowy.W komorze po cichu związała węzełek bielizny na drogę,a %7ływia, widząc te przygotowania, na ziemię płacząc legła.Płakałypotem cicho, ściskając się obie.- %7łegnaj mi, jedyna, żegnaj, rodzona& - pół śpiewając mówiłodziewczę -żegnaj ty mi na wieki! Ja muszę iść, porzucić wszystko,gdzie oczy i dola niosą.Pójdę na ostrów, na Lednicę, do chramuNijoły, stanę u ognia świętego, stać będę, aż oczy wypłaczę i zgas-ną& aż ja żyć albo ogień palić się przestanie.Wyrwała się z objęcia siostry.- Teraz chodz, %7ływio moja, siostro jedyna, pożegnajmy ognisko,pożegnajmy kąty, pożegnajmy progi i ściany, i bydełko, i konie,i wszystko żywe i martwe& z czym się żyło, co kochało&Uroczyste to było pożegnanie, do którego się wszystkie przy-łączyły niewiasty.Szła Dziwa do ogniska i rzuca nań łuczywoostatnie.- Bywaj zdrowy, ogniu mój domowy& już ja ciebie nie podsycę,świecić mi do kądzieli nie będziesz ani grzać zziębniętą& Ogniuojca, matki, sióstr i braci& świeć im jasno, grzej im duszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •