[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przynajmniej Vanyel przypuszczał, żebyło ich czterech.Obok stosiku monet i kości do gry leżały cztery przewróconekubki, jednakże nie udało mu się odnalezć więcej niż sześć rąk.W końcu porzuciłposzukiwania pozostałych.Spośród wszystkich rozrzuconych tam szczątków owe ręce były jedynymiczęściami ciała, niezbicie należącymi do ludzi.A jednak było w tym coś niezwykłego.Na czterech spośród sześciu dłoniVanyel zauważył pierścienie, dokładnie takie same jak ten na palcu Rety: zmato-wiałe srebro z osobliwymi martwymi białymi kamieniami.Pierścień Rety wyraz-nie spełniał rolę nie tylko ozdobną, ale teraz, gdy Vanyel ostrożnie musnął swymzmysłem myśloczucia jeden ze znalezionych pierścieni, ten w żaden sposób niezareagował; nie było w nim nic szczególnego.Lecz Vanyel widział przecież pierścień identyczny z tymi tutaj, który działałna jego korzyść.Wszystkie one mogły być wprawdzie jedynie znakiem rozpo-znawczym mieszkańców zamku, ale z jakiego powodu w Highjourne, mieście zezgrozą myślącym o magii, członkowie gospodarstwa samego władcy mieliby no-sić przy sobie jakiekolwiek przedmioty dotknięte mocą zaklęcia?Vanyel zdumiał się.Przecież wszystko na pewno jakoś się ze sobą wiąże.Musiodnalezć klucz do tej zagadki.Ale z tego, co na razie wiedział, nie wyłaniały się żadne odpowiedzi; jeszczenie.Przebywając w podziemiach, stracił poczucie czasu, a w tego rodzaju oko-licznościach jego żołądek nie był raczej skłonny mu o tym przypomnieć.Znówpoczuł się jak na pograniczu: z każdym mięśniem napiętym do granic możliwościczekał, aż lada moment coś rzuci się na niego od tyłu.A tutaj nie było Yfan-244des, która pilnowałaby, co się dzieje za jego plecami.Nigdy przedtem nie był takbardzo świadomy swej samotności.Równie dobrze mogłoby się okazać, że jest je-dyną żywą istotą w całym pałacu.Na dodatek jego wybujała wyobraznia z wielkąłatwością zapełniała cienie przyczajone poza zasięgiem jego magicznego światłagodnymi pożałowania albo żądnymi zemsty duchami.Gdy zakończył wreszcie inspekcję piwnic i ich miejscami dość przerażającejzawartości, z wielką ulgą wspiął się po kuchennych schodach, by stanąć, z przy-mrużonymi oczami, w cudownie jasnym świetle.Jasność ta była dla niego pierwszą miłą niespodzianką, jakiej doświadczył oddłuższego czasu.Ktoś zadał sobie trud i pozbierał z podłogi pęki świec, i ten samktoś porozstawiał świece po całej kuchni, a potem wszystkie je zapalił.Zwiatłoprzeobraziło to pomieszczenie z ponurej jamy w istną wysepkę swojskiego cie-pła, pogodną i radosną nawet oazę normalności.Takie użycie świec zasługiwałoz pewnością na miano rozrzutności, ale mieli przecież setki świec.Vanyel prze-kroczył próg kuchni z uczuciem, jak gdyby wynurzał się z przedsionka piekła.Tashir i Jervis siedzieli przy palenisku, przeglądając jakieś tobołki. Gdzie Savil? zapytał Vanyel.Zmrużył oczy oślepione jasnością. Któ-ra to godzina?Tashir podskoczył wystraszony, a gdy wbił oczy w Vanyela, po jego twarzyprzemknął wyraz paniki, jak gdyby nie od razu go rozpoznał.Tymczasem Jervisnieprzerwanie kontynuował sortowanie. Próbuje się rozeznać, w którym miejscu zastawiono pułapkę odparłfechmistrz. I nadchodzi wieczór.Pomóż nam tutaj, dobrze? Wydobyliśmyz szaf i skrzyń nieco dość znośnych okryć.Jeśli zrobisz z tym porządek i uło-żysz coś w rodzaju posłań, to ja zajmę się kolacją.Jervis dotrzymał słowa.Zanim pojawiła się Savil, ciągle nieco oszołomiona,zdążył sklecić zupełnie przyzwoity posiłek.Kołdry, narzuty i prześcieradła, z których Tashir i Vanyel ułożyli wcale wy-godne posłania, wydzielały silną woń olejku sandałowego i lawendy, co świad-czyło o tym, że nie były akurat w bieżącym użytku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Przynajmniej Vanyel przypuszczał, żebyło ich czterech.Obok stosiku monet i kości do gry leżały cztery przewróconekubki, jednakże nie udało mu się odnalezć więcej niż sześć rąk.W końcu porzuciłposzukiwania pozostałych.Spośród wszystkich rozrzuconych tam szczątków owe ręce były jedynymiczęściami ciała, niezbicie należącymi do ludzi.A jednak było w tym coś niezwykłego.Na czterech spośród sześciu dłoniVanyel zauważył pierścienie, dokładnie takie same jak ten na palcu Rety: zmato-wiałe srebro z osobliwymi martwymi białymi kamieniami.Pierścień Rety wyraz-nie spełniał rolę nie tylko ozdobną, ale teraz, gdy Vanyel ostrożnie musnął swymzmysłem myśloczucia jeden ze znalezionych pierścieni, ten w żaden sposób niezareagował; nie było w nim nic szczególnego.Lecz Vanyel widział przecież pierścień identyczny z tymi tutaj, który działałna jego korzyść.Wszystkie one mogły być wprawdzie jedynie znakiem rozpo-znawczym mieszkańców zamku, ale z jakiego powodu w Highjourne, mieście zezgrozą myślącym o magii, członkowie gospodarstwa samego władcy mieliby no-sić przy sobie jakiekolwiek przedmioty dotknięte mocą zaklęcia?Vanyel zdumiał się.Przecież wszystko na pewno jakoś się ze sobą wiąże.Musiodnalezć klucz do tej zagadki.Ale z tego, co na razie wiedział, nie wyłaniały się żadne odpowiedzi; jeszczenie.Przebywając w podziemiach, stracił poczucie czasu, a w tego rodzaju oko-licznościach jego żołądek nie był raczej skłonny mu o tym przypomnieć.Znówpoczuł się jak na pograniczu: z każdym mięśniem napiętym do granic możliwościczekał, aż lada moment coś rzuci się na niego od tyłu.A tutaj nie było Yfan-244des, która pilnowałaby, co się dzieje za jego plecami.Nigdy przedtem nie był takbardzo świadomy swej samotności.Równie dobrze mogłoby się okazać, że jest je-dyną żywą istotą w całym pałacu.Na dodatek jego wybujała wyobraznia z wielkąłatwością zapełniała cienie przyczajone poza zasięgiem jego magicznego światłagodnymi pożałowania albo żądnymi zemsty duchami.Gdy zakończył wreszcie inspekcję piwnic i ich miejscami dość przerażającejzawartości, z wielką ulgą wspiął się po kuchennych schodach, by stanąć, z przy-mrużonymi oczami, w cudownie jasnym świetle.Jasność ta była dla niego pierwszą miłą niespodzianką, jakiej doświadczył oddłuższego czasu.Ktoś zadał sobie trud i pozbierał z podłogi pęki świec, i ten samktoś porozstawiał świece po całej kuchni, a potem wszystkie je zapalił.Zwiatłoprzeobraziło to pomieszczenie z ponurej jamy w istną wysepkę swojskiego cie-pła, pogodną i radosną nawet oazę normalności.Takie użycie świec zasługiwałoz pewnością na miano rozrzutności, ale mieli przecież setki świec.Vanyel prze-kroczył próg kuchni z uczuciem, jak gdyby wynurzał się z przedsionka piekła.Tashir i Jervis siedzieli przy palenisku, przeglądając jakieś tobołki. Gdzie Savil? zapytał Vanyel.Zmrużył oczy oślepione jasnością. Któ-ra to godzina?Tashir podskoczył wystraszony, a gdy wbił oczy w Vanyela, po jego twarzyprzemknął wyraz paniki, jak gdyby nie od razu go rozpoznał.Tymczasem Jervisnieprzerwanie kontynuował sortowanie. Próbuje się rozeznać, w którym miejscu zastawiono pułapkę odparłfechmistrz. I nadchodzi wieczór.Pomóż nam tutaj, dobrze? Wydobyliśmyz szaf i skrzyń nieco dość znośnych okryć.Jeśli zrobisz z tym porządek i uło-żysz coś w rodzaju posłań, to ja zajmę się kolacją.Jervis dotrzymał słowa.Zanim pojawiła się Savil, ciągle nieco oszołomiona,zdążył sklecić zupełnie przyzwoity posiłek.Kołdry, narzuty i prześcieradła, z których Tashir i Vanyel ułożyli wcale wy-godne posłania, wydzielały silną woń olejku sandałowego i lawendy, co świad-czyło o tym, że nie były akurat w bieżącym użytku [ Pobierz całość w formacie PDF ]