[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maria wzięła ode mnie dwanaście sous i w mig znalazła się na schodach.Wtedy właśnie przyszło mi dogłowy coś, o czym wcześniej zupełnie zapomniałem.Przecież była ta przeklęta Sainte Eloise!Obiecałem jej świeczkę, jeśli ześle mi pieniądze, no i niech mi ktoś powie, że modlitwa się nie spełniła?Poprosiłem o pieniądze i za chwilę miałem w ręku trzy franki i pięćdziesiąt centymów.Nie mogłem sięwykręcić.Musiałem za te dwanaście sous kupić świeczkę.Zawróciłem Marię. Nic z tego  westchnąłem  obiecałem Sainte Eloise świeczkę.Będę musiałwydać na nią te dwanaście sous.Głupia sprawa, prawda? Nie mogę kupić papierosów". Sainte Eloise  zdziwiła się Maria. Jaka Sainte Eloise?" Modliłem się do niej o pieniądze i przyrzekłem jej świeczkę  wyjaśniłem. Modlitwa zostaławysłuchana, w każdym razie pieniądze się pojawiły.Będę musiał kupić tę świeczkę.Wiem, że to kłopot,ale czuję, że powinienem dotrzymać obietnicy". Ale jakim cudem przyszła ci do głowy Sainte Eloise?"  zdziwiła się Maria. Z powodu obrazka  powiedziałem i wszystko jej wyjaśniłem. Oto on, spójrz"  wskazałem naścianę.Maria popatrzyła na oleodruk, a potem, ku mojemu zdziwieniu, wybuchnęła gromkim śmiechem.Zmiała się coraz głośniej, zataczając się po pokoju i trzymając za obfite boki, jakby miała za chwilę pęknąć.Pomyślałem, że dziewczynie pomieszało się w głowie.Odzyskała mowę dopiero po dwóch minutach. Ty durniu!  zawołała wreszcie. Tes louf.Tes louf! Czy naprawdę klęczałeś i modliłeś się do tegoobrazka? Kto ci powiedział, że przedstawia on Sainte Eloise?" Myślałem, że to ona". Ty kretynie! Toż to wcale nie Sainte Eloise.Jak myślisz  kto to?" No, kto?"  zdziwiłem się. To Suzanne May, której imieniem nazwano ten hotel".Modliłem się więc do Suzanne May, sławnejprostytutki z czasów Cesarstwa.Ostatecznie byłem jednak zadowolony.Setnie się z Marią ubawiliśmy,a potem rozważyliśmy całą sprawę, dochodząc do wniosku, że nic nie jestem winien Sainte Eloise.Tonie ona wysłuchała mojej modlitwy, więc nie musiałem kupować jej świeczki.No i w ten sposóbzyskałem paczkę papierosów.16Upływał czas, ale nic nie wskazywało na to, że restauracja Auberge de Jehan Cottard zostaniekiedykolwiek otwarta.Któregoś dnia poszliśmy tam z Borysem podczas popołudniowej przerwy izobaczyliśmy, że w lokalu tym nie dokonano żadnych zmian, z wyjątkiem ozdobienia barunieprzyzwoitymi rycinami; zauważyliśmy też trzech wierzycieli zamiast, jak poprzednio, dwóch.Patronprzywitał nas równie uprzejmie, a po chwili zagadnął mnie (swojego przyszłego pomywacza) i pożyczyłpięć franków.Po tym incydencie poczułem niezachwianą pewność, że wszystko skończy się nazapowiedziach.Patron jednak znów stwierdził kategorycznie, iż otwarcie nastąpi  dokładnie za dwatygodnie, licząc od dziś", po czym przedstawił nas kobiecie, która miała być kucharką; była ona bałtyckąRosjanką, mierzyła pięć stóp wzrostu, a w biodrach miała blisko metr.Poinformowała nas, że wlepszych czasach była śpiewaczką, że ma artystyczną duszę, i że uwielbia literaturę angielską,zwłaszcza  La Case de l'Oncle Tom" [Chata Wuja Toma].Po dwóch tygodniach tak dalece przywykłem do monotonnego trybu życia plongeura, iż niemalzapomniałem o wszystkim, co odeń odbiega.Moje życie płynęło utartymi koleinami.Budziłem sięnerwowo za kwadrans szósta, nakładałem sztywne od tłuszczu ubranie i szybko wychodziłem z hotelu,nie myjąc twarzy i odczuwając sztywność i ból w mięśniach.Dniało i we wszystkich oknach było ciemno,z wyjątkiem witryn robotniczych kawiarni.Niebo przypominało ogromną płaszczyznę kobaltu, na tlektórej rysowały się dachy i wieże kościołów, jakby wycięto je z czarnego papieru.Senni sprzątaczezamiatali chodniki trzymetrowymi miotłami, a nad koszami wypełnionymi odpadkami pochylały się całerodziny nędzarzy.Robotnicy oraz dziewczyny trzymające w jednej ręce kawałek czekolady, a w drugiejrogalik, wchodzili tłumnie do stacji metra.Opodal przejeżdżały zatłoczone robotnikami tramwaje.Trzebabyło pobiec na dół, na peron, potem stoczyć walkę o miejsce  w paryskim metrze o godzinie szóstejrano dosłownie walczy się o miejsce  następnie stać nieruchomo w ścisku kołyszącej się ciżbypasażerów, mając przez cały czas naprzeciw wstrętną, zionącą kwaśnym winem i czosnkiem gębęjakiegoś Francuza.Wreszcie wchodziło się do labiryntu podziemi hotelowych i zapominało o istnieniuświatła dziennego  aż do godziny drugiej po południu, kiedy to słońce mocno grzało, zaś ulice kłębiłysię od przechodniów i samochodów.Po pierwszym tygodniu pracy w hotelu podczas popołudniowej przerwy zawsze ucinałem sobiedrzemkę; bądz też, gdy miałem pieniądze, odwiedzałem jakieś bistro.Z wyjątkiem kilku ambitniejszychkelnerów poświęcających tych kilkadziesiąt wolnych minut na naukę angielskiego, reszta personelupostępowała podobnie jak ja: ponieważ każdy czuł pracę w kościach, nikomu się nic nie chciało.Niekiedy pół tuzina plongeurów udawało się gromadą do ohydnego burdelu przy rue de Sieyes, gdziewstęp kosztował tylko pięć franków dwadzieścia pięć centymów  czyli dziesięć i pół pensa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •