[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz, gdy słyszę te same pełnezapału okrzyki:  Ja! Ja!".albo gdy widzę, jakich zniszczeń dokonują ci, którzy tak naprawdę spełniają dziełoszatana.dręczy mnie myśl, w jakim stopniu zawiniłem wobec Pana tą zabawą w naprawianie i zmienianie.WRLT jakim stopniu moja własna próżna ciekawość odpowiada za otwarcie puszki Pandory i wypuszczenie zła, którepofrunęło w świat.Patrzył z takim bólem i cierpieniem, że na ten widok moje oczy napełniły się łzami.Nie umiałamznalezć słów, które odegnałyby jego troski, lecz w przypływie śmiałości wzięłam go za rękę.Drobny to gestpociechy, ale miałam nadzieję, że go zrozumie.Skórę miał wysuszoną i chłodną.Nie cofnął ręki i nie odwrócił wzroku, a mnie się zrobiło razniej nasercu, bo ból w ciemnych oczach nieco zelżał.- Zwiat się zmienia - rzekłam cicho.- Nie ma w tym niczyjej winy.To nie dlatego, że ktoś coś zlezrobił.po prostu nie da się cofnąć czasu.Nie miej do siebie żalu, ojcze.Nie jesteś niczemu winien.Patrzył na mnie z uwagą.W jego spojrzeniu z wolna ból ustępował i znów pojawiło się znajome, lekkokrytyczne rozbawienie, z jakim traktował życie.- Widzę, że ty też jesteś dzieckiem tego nowego świata, Meg - powiedział już prawie zwyczajnym to-nem.- Wiem.- podniósł dłoń, powstrzymując cisnące się na usta oczywiste w takiej sytuacji słowa -.że todzięki wykształceniu, jakie ci dałem.Widzę, że uważasz mnie za starego i staroświeckiego człowieka.Byćmoże taki jestem.Być może.Na jego ustach zagościł cień uśmiechu, a mnie ogarnęła nagle wielka i radosna pewność.Ten człowieknie mógłby popełnić żadnego okrucieństwa.John ma rację.Za szybko wyciągnęłam wnioski i zupełnieniepotrzebnie od miesięcy żyłam w strachu, że do duszy ojca zakradła się ciemność.A to dlatego, że niewiedziałam, po co tak naprawdę ojciec sprowadził więznia do naszej kordegardy.Teraz, po tej szczerejrozmowie tylko we dwoje, nabrałam pewności, że ojciec jest zbyt rozsądny, by stać się fanatykiem.Ulga, jakąprzyniosło to odkrycie, była wprost niebywała.Jak długo staliśmy w kręgu światła rzucanego przez świece, patrząc na siebie niemal tak, jak byśmy bylikochankami? Tylko postacie z obrazu Hansa Holbeina mogłyby na to pytanie odpowiedzieć.- Pomodlisz się ze mną, Meg? - poprosił łagodnie, puszczając moją rękę.- Podziękujemy za wyzdrowie-nie Margaret.Gardło miałam ściśnięte.Skinęłam głową i uklękliśmy.Starając się nie patrzeć na bicz wiszący zadrzwiami, modliłam się wraz z nim, byśmy wszyscy wierzyli w to samo, zachowali pokój między sobą iprzymierze z Bogiem.Moje usta szeptały łacińskie słowa, które ludzie wymawiali od setek lat, a myślipowędrowały do Londynu z czasów dzieciństwa ojca.Do bożego miasta.Już samo przejście odchodzącymi od Zwiętego Pawła ulicami Ave Maria i Paternoster było aktemmodlitwy.Wierzyłam, że portret naszej rodziny pędzla mistrza Hansa jest także dziełem bożym, wyrażonym wzupełnie nowej formie podziękowaniem za szczęśliwe czasy.Czułam się też wyróżniona i zaszczycona tym, żeojciec mówił ze mną o własnej wizji Boga i o swojej tęsknocie za utraconą niewinnością dzieciństwa.Był tokolejny dowód na to, że mój Bóg uśmiecha się do mnie i czyni moje życie lepszym.Nawet jeśli w tymspotkaniu zabrakło serdecznego uścisku, o jakim marzyłam od dziecka, była to największa bliskość, do jakiejprzybrany ojciec kiedykolwiek mnie dopuścił.RLT - Co powiedziałby ojciec? - Pijana szczęściem patrzyłam, jak John rozprostowuje moje ramię, na któ-rym tańczyły plamy słońca przesianego przez liście, i bardzo wolno przesuwa palcem po skórze.Gdy dotknię-cie dotarło w okolice nadgarstka i dłoni, zadrżałam z rozkoszy i przymknęłam oczy.- On wie - wymruczał w odpowiedzi.Palec dotarł do końca drogi.John uniósł moją rękę do ust.Lekkopocałował niewielką wypukłość obok kciuka, dotykając językiem skóry i delikatnie skubiąc ją zębami.Prze-rwał rozpromieniony.- Oczywiście, i ty wiesz, Meg, że on wie.Zabawne, ale tak właśnie było.Tamtego ranka nagle wszystko stało się proste.I stopniowo stawało sięcoraz prostsze - w cienistym lasku, dokąd poszłam za nim w drodze powrotnej z wioski, w której na szczęścienikt więcej nie zachorował, rozkosznie senna od brzęczenia owadów i widoku słońca odbijającego się w złotejwodzie rzeki.Pokiwałam głową, jakbym świetnie rozumiała.Wydawało mi się, że rozumiem.John ujął moją rękę, jeszcze czującą na sobie jego pocałunek, i położył ją sobie na biodrze.Drugą rękądotknął mojej talii i przesunął ją w dół.Było to jak taniec, w którym nasze ciała znały wszystkie kolejne kroki.Oparłam się o pień drzewa, a on stał blisko, tak blisko, że czułam na sobie bicie jego serca.Patrzył mi w oczy ina jego ustach błąkał się lekki, radosny uśmiech, kiedy szeptał między oddechami:- Pewnie kazałby mnie wychłostać, gdyby nas zobaczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •