[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pentagonowi nigdy nie szkodziło faworyzować takich jak on, zwłaszcza wtedy, gdycechy kandydata to uzasadniały.Armia bardzo potrzebowała ludzi z potę\nych rodzin, a tra-fiali jej się niezmiernie rzadko.A jednak tamtego dnia siedem lat temu, gdy wysiadł w Kalifornii z samolotu, czekalina niego agenci Wywiadu Wojskowego G-2, nie bacząc na fawory Pentagonu ani potrzebyarmii.Zabrali go do jakiegoś biura i pokazali mu gazetę sprzed dwóch miesięcy.Na drugiejstronie był artykuł o buncie w koszarach garnizonu w San Francisco.Artykuł był ilustrowanyzdjęciami z zamieszek, jedno przedstawiało grupę cywilów biorących udział w marszu popar-cia dla zbuntowanych rekrutów.Pewną twarz obwiedzione czerwonym ołówkiem.Adrian.Wydawało się to niemo\liwe, ale to był on.Nie miał w ogóle prawa tam być;był właśnie na ostatnim roku studiów w Bostonie.Ale zamiast w Bostonie był w San Fran-cisco i ukrywał trzech skazanych dezerterów, którym udało się zbiec.Tak powiedzieli faceci zG-2.Jego brat blizniak pracował dla wroga! No bo, do cholery, tak właśnie było i to właśnierobił! Pentagon nie uzna tego za wspaniały \art.Jezu! Jego własny brat! Blizniak!Tote\ agenci przywiezli go samolotem na północ i tam, ju\ bez munduru, dotąd włó-czyli się ulicami Haight-Ashbury, a\ znalazł Adriana. To nie mę\czyzni, to zagubione dzieciaki tłumaczył mu brat w ustronnym ba-rze. Nikt ich nawet nie poinformował o przysługujących im zgodnie z prawem mo\liwo-ściach; załatwiono ich w trybie przyspieszonym. Zło\yli taką samą przysięgę jak wszyscy inni.Nie mo\na i robić wyjątków! odparł Andrew.l Och, daj spokój! Dwóch z nich w ogóle nie wiedziało, co ta j przysięgaoznacza, a trzeci naprawdę zmienił zdanie.Ale nikt nie f chce słuchać.Prokuratura woj-skowa ma zamiar zrobić z tego pokazówkę, a obrona woli jej w tym nie przeszkadzać. Czasami trzeba zrobić pokazówkę twardo obstawał przy swoim. Prawo powiada, \e przysługuje im kompetentny obrońca, a nie kumpel prokurato-ra od sączenia butelki w koszarach, który chce tylko dobrze wypaść. Adrian! przerwał mu. Człowieku, obudz się! Tam trwa wojna! Na prawdzi-we kule! Za takich bydlaków jak ci płacą inni! Często \yciem!! Jeśli zostawi się ich tutaj, to nie.147l A właśnie \e tak! Bo inni zaczną się zastanawiać, dlaczego to ich nie zo-stawiono tutaj, tylko wysłano tam! Mo\e wreszcie powinni. Na miłość boską, chodzi ci o prawa człowieka, tak? zirytowała się Andrew. Dobrze by było, \ebyś wreszcie w to uwierzył. No dobrze, a ten biedny skurwysyn na patrolu na ry\owisku nie ma \adnychpraw?! Mo\e on te\ nie wiedział, w co się pakuje; mo\e poszedł do wojska po prostu dlatego,\e tak nakazywało prawo.Mo\e on te\ zmienił zdanie.Tylko \e on nie ma czasu o tym my-śleć, bo za wszelką cenę próbuje utrzymać się przy \yciu.Jeśli się zagubi, rozklei, to zginie! Nie da się dotrzeć do ka\dego; to jedno z niedopatrzeń prawa, wbudowana w sys-tem mo\liwość jego nadu\ycia.Ale robimy, co mo\emy.Siedem lat temu Adrian nie chciał mu podać \adnych informacji.Odmówił ujawnieniamiejsca, gdzie ukrywają się dezerterzy.Tote\ po\egnał się z nim w zacisznym barze, po czymprzystanął w jakimś ciemnym zaułku i zaczekał, a\ brat wyjdzie na ulicę.Przez trzy godzinychodził za nim ulicami pełnymi hipów ćpających LSD.Był ekspertem w odnajdywaniu patro-li zagubionych w d\ungli; San Francisco stanowiło tylko nieco inny rodzaj d\ungli.Pięć przecznic od nadbrze\a jego brat spotkał się z jednym z dezerterów.Chłopak byłczarny, chudy, wysoki i nie ogolony, i odpowiadał fotografii, którą miał w kieszeni Andrew.Adrian dał dezerterowi pieniądze.Teraz wystarczyło po prostu iść za czarnym do dzielnicyportowej, do obskurnej kamienicy stanowiącej tak samo dobrą kryjówkę jak wiele podobnychmiejsc w tej okolicy.Zadzwonił do \andarmerii wojskowej.Dziesięć minut pózniej trzej dezerterzy zostaliwywleczeni z rudery, by spędzić osiem lat w wojskowym więzieniu.Nieudacznicy przystąpili do działania.Zebrali się w tłum, skandowali epitety, kołysalisię w rytm tych ich dziecinnych, niedorzecznych piosenek.I ciskali plastikowymi torebkamiekskrementów.Tamtej nocy jego brat podszedł do niego w tym tłumie i przez długą chwilę po prostuna niego patrzył.W końcu powiedział: Sprowadziłeś mnie z powrotem na właściwą drogę.Dzięki.Po czym odszedł szybko do barykady niedoszłych rewolucjonistów.Andrew został wyrwany ze wspomnień przez Ala Winstona, uprzednio Weinsteina,konstruktora w pewnej firmie zajmującej się produkcją napędów rakietowych.Al zawołał gopo imieniu i przeciskał się przez tłum w jego kierunku.Winston był zaanga\owany w dosta-wy dla lotnictwa i mieszkał w Hampton Roads.Andrew nie lubił Winstona-Weinsteina.Jegowidok za ka\dym razem przywodził mu na myśl innego śyda i zmuszał do porównań.śyd,którego przywodził mu na myśl, został przeniesiony do Pentagonu po czterech latach spędzo-nych pod cię\kim ostrzałem w najgorszej części Delty.Kapitan Martin Greene to była twar-da sztuka, wspaniały \ołnierz, nie to co rozlazły Winston-Weinstein z Hamp-tons.I Greenenie ciągnął lewych zysków z przekraczania kosztów; zamiast tego przyglądał się im pilnie,notując skrupulatnie ka\dy taki wypadek.Martin Greene był jednym z nich.Jednym z człon-ków Korpusu Oko. Wszystkiego najlepszego, majorze powiedział Winston, unosząc swoją szkla-neczkę. Dziękuję, Al.Jak leci? Leciałoby znacznie lepiej, gdybym mógł coś sprzedać tak\e i wam, chłopcy.Niemam \adnego wsparcia w wojskach lądowych. Winston wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ale świetnie dajesz sobie radę w powietrzu.Czytałem gdzieś, \e załapałeś nie nakontrakt Grummana. Co to za pieniądze! Mam taką jedną laserową gładzarkę, którą mo\na by zaadap-tować do potrzeb cię\kiej artylerii.Ale najtrudniej zrobić początek.Andrew pomyślał, \e mo\na by posłać Winstona-Weinsteina do Martina Greene'a.148Zanim Greene by z nim skończył, Al Winston \ałowałby, \e kiedykolwiek w \yciu słyszał wogóle o Pentagonie. Zobaczę, co się da zrobić.Ja nie jestem w kwatermistrzostwie. Ale słuchają cię, Andy. Ty ani na chwilę nie przestajesz pracować, Al. Mam wielki dom, wielkie rachunki i rozpuszczone bachory. Winston znów wy-szczerzył zęby w uśmiechu, po czym spowa\niał na chwilę, odpowiednio długą, by mócprzejść do sedna sprawy. Szepnij za mną słówko.Zrewan\uję się. Jak? spytał Andrew i wzrokiem pobiegł ku jachtowi i \aglówkom kołyszącymsię na wodzie w przystani. Finansowo?Uśmiech powrócił na twarz Winstona, tym razem nieco nerwowy i zakłopotany. Nie chciałem cię urazić powiedział cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pentagonowi nigdy nie szkodziło faworyzować takich jak on, zwłaszcza wtedy, gdycechy kandydata to uzasadniały.Armia bardzo potrzebowała ludzi z potę\nych rodzin, a tra-fiali jej się niezmiernie rzadko.A jednak tamtego dnia siedem lat temu, gdy wysiadł w Kalifornii z samolotu, czekalina niego agenci Wywiadu Wojskowego G-2, nie bacząc na fawory Pentagonu ani potrzebyarmii.Zabrali go do jakiegoś biura i pokazali mu gazetę sprzed dwóch miesięcy.Na drugiejstronie był artykuł o buncie w koszarach garnizonu w San Francisco.Artykuł był ilustrowanyzdjęciami z zamieszek, jedno przedstawiało grupę cywilów biorących udział w marszu popar-cia dla zbuntowanych rekrutów.Pewną twarz obwiedzione czerwonym ołówkiem.Adrian.Wydawało się to niemo\liwe, ale to był on.Nie miał w ogóle prawa tam być;był właśnie na ostatnim roku studiów w Bostonie.Ale zamiast w Bostonie był w San Fran-cisco i ukrywał trzech skazanych dezerterów, którym udało się zbiec.Tak powiedzieli faceci zG-2.Jego brat blizniak pracował dla wroga! No bo, do cholery, tak właśnie było i to właśnierobił! Pentagon nie uzna tego za wspaniały \art.Jezu! Jego własny brat! Blizniak!Tote\ agenci przywiezli go samolotem na północ i tam, ju\ bez munduru, dotąd włó-czyli się ulicami Haight-Ashbury, a\ znalazł Adriana. To nie mę\czyzni, to zagubione dzieciaki tłumaczył mu brat w ustronnym ba-rze. Nikt ich nawet nie poinformował o przysługujących im zgodnie z prawem mo\liwo-ściach; załatwiono ich w trybie przyspieszonym. Zło\yli taką samą przysięgę jak wszyscy inni.Nie mo\na i robić wyjątków! odparł Andrew.l Och, daj spokój! Dwóch z nich w ogóle nie wiedziało, co ta j przysięgaoznacza, a trzeci naprawdę zmienił zdanie.Ale nikt nie f chce słuchać.Prokuratura woj-skowa ma zamiar zrobić z tego pokazówkę, a obrona woli jej w tym nie przeszkadzać. Czasami trzeba zrobić pokazówkę twardo obstawał przy swoim. Prawo powiada, \e przysługuje im kompetentny obrońca, a nie kumpel prokurato-ra od sączenia butelki w koszarach, który chce tylko dobrze wypaść. Adrian! przerwał mu. Człowieku, obudz się! Tam trwa wojna! Na prawdzi-we kule! Za takich bydlaków jak ci płacą inni! Często \yciem!! Jeśli zostawi się ich tutaj, to nie.147l A właśnie \e tak! Bo inni zaczną się zastanawiać, dlaczego to ich nie zo-stawiono tutaj, tylko wysłano tam! Mo\e wreszcie powinni. Na miłość boską, chodzi ci o prawa człowieka, tak? zirytowała się Andrew. Dobrze by było, \ebyś wreszcie w to uwierzył. No dobrze, a ten biedny skurwysyn na patrolu na ry\owisku nie ma \adnychpraw?! Mo\e on te\ nie wiedział, w co się pakuje; mo\e poszedł do wojska po prostu dlatego,\e tak nakazywało prawo.Mo\e on te\ zmienił zdanie.Tylko \e on nie ma czasu o tym my-śleć, bo za wszelką cenę próbuje utrzymać się przy \yciu.Jeśli się zagubi, rozklei, to zginie! Nie da się dotrzeć do ka\dego; to jedno z niedopatrzeń prawa, wbudowana w sys-tem mo\liwość jego nadu\ycia.Ale robimy, co mo\emy.Siedem lat temu Adrian nie chciał mu podać \adnych informacji.Odmówił ujawnieniamiejsca, gdzie ukrywają się dezerterzy.Tote\ po\egnał się z nim w zacisznym barze, po czymprzystanął w jakimś ciemnym zaułku i zaczekał, a\ brat wyjdzie na ulicę.Przez trzy godzinychodził za nim ulicami pełnymi hipów ćpających LSD.Był ekspertem w odnajdywaniu patro-li zagubionych w d\ungli; San Francisco stanowiło tylko nieco inny rodzaj d\ungli.Pięć przecznic od nadbrze\a jego brat spotkał się z jednym z dezerterów.Chłopak byłczarny, chudy, wysoki i nie ogolony, i odpowiadał fotografii, którą miał w kieszeni Andrew.Adrian dał dezerterowi pieniądze.Teraz wystarczyło po prostu iść za czarnym do dzielnicyportowej, do obskurnej kamienicy stanowiącej tak samo dobrą kryjówkę jak wiele podobnychmiejsc w tej okolicy.Zadzwonił do \andarmerii wojskowej.Dziesięć minut pózniej trzej dezerterzy zostaliwywleczeni z rudery, by spędzić osiem lat w wojskowym więzieniu.Nieudacznicy przystąpili do działania.Zebrali się w tłum, skandowali epitety, kołysalisię w rytm tych ich dziecinnych, niedorzecznych piosenek.I ciskali plastikowymi torebkamiekskrementów.Tamtej nocy jego brat podszedł do niego w tym tłumie i przez długą chwilę po prostuna niego patrzył.W końcu powiedział: Sprowadziłeś mnie z powrotem na właściwą drogę.Dzięki.Po czym odszedł szybko do barykady niedoszłych rewolucjonistów.Andrew został wyrwany ze wspomnień przez Ala Winstona, uprzednio Weinsteina,konstruktora w pewnej firmie zajmującej się produkcją napędów rakietowych.Al zawołał gopo imieniu i przeciskał się przez tłum w jego kierunku.Winston był zaanga\owany w dosta-wy dla lotnictwa i mieszkał w Hampton Roads.Andrew nie lubił Winstona-Weinsteina.Jegowidok za ka\dym razem przywodził mu na myśl innego śyda i zmuszał do porównań.śyd,którego przywodził mu na myśl, został przeniesiony do Pentagonu po czterech latach spędzo-nych pod cię\kim ostrzałem w najgorszej części Delty.Kapitan Martin Greene to była twar-da sztuka, wspaniały \ołnierz, nie to co rozlazły Winston-Weinstein z Hamp-tons.I Greenenie ciągnął lewych zysków z przekraczania kosztów; zamiast tego przyglądał się im pilnie,notując skrupulatnie ka\dy taki wypadek.Martin Greene był jednym z nich.Jednym z człon-ków Korpusu Oko. Wszystkiego najlepszego, majorze powiedział Winston, unosząc swoją szkla-neczkę. Dziękuję, Al.Jak leci? Leciałoby znacznie lepiej, gdybym mógł coś sprzedać tak\e i wam, chłopcy.Niemam \adnego wsparcia w wojskach lądowych. Winston wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ale świetnie dajesz sobie radę w powietrzu.Czytałem gdzieś, \e załapałeś nie nakontrakt Grummana. Co to za pieniądze! Mam taką jedną laserową gładzarkę, którą mo\na by zaadap-tować do potrzeb cię\kiej artylerii.Ale najtrudniej zrobić początek.Andrew pomyślał, \e mo\na by posłać Winstona-Weinsteina do Martina Greene'a.148Zanim Greene by z nim skończył, Al Winston \ałowałby, \e kiedykolwiek w \yciu słyszał wogóle o Pentagonie. Zobaczę, co się da zrobić.Ja nie jestem w kwatermistrzostwie. Ale słuchają cię, Andy. Ty ani na chwilę nie przestajesz pracować, Al. Mam wielki dom, wielkie rachunki i rozpuszczone bachory. Winston znów wy-szczerzył zęby w uśmiechu, po czym spowa\niał na chwilę, odpowiednio długą, by mócprzejść do sedna sprawy. Szepnij za mną słówko.Zrewan\uję się. Jak? spytał Andrew i wzrokiem pobiegł ku jachtowi i \aglówkom kołyszącymsię na wodzie w przystani. Finansowo?Uśmiech powrócił na twarz Winstona, tym razem nieco nerwowy i zakłopotany. Nie chciałem cię urazić powiedział cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]