[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spytałem ją wreszcie, jak dawno znaMirzę.Wówczas ożywiła się, ale zamiast odpowiedzieć, ona z kolei zaczęła wypytywać mnie,dlaczego przybyliśmy w te strony.Odrzekłem, że mi wszystko jedno, gdzie się bić, ale Mirzauparł się, żeby to było w tym departamencie.Zaciekawienie i gorączkowa jej niespokojnośćrosły.Może starałbym się ją wybadać, ale upadałem ze znużenia.Marx usnął w fotelu ichrapał, myślałem więcej o śnie niż o wszystkich pannach.Tymczasem Mirza ze starcem ukazali się z drugiego pokoju.Staruszek teraz siadł przymnie i chwyciwszy mnie za kolano, począł pleść trzy po trzy, robiąc przy tym o wielenaprzód wszystkie gesty, które miały służyć jako ilustracja jego słów.Przez ten czas Mirzazbliżył się do panny La Grange.Usłyszałem, że zamieniali ze sobą szybkie słowa, przy czym24Mirza zdawał się błagać o coś natarczywie.Usłyszałem tylko jeden frazes: Wszystkowyjaśnię! , ale w tej chwili znowu staruszek zrobił parę gestów naprzód, potem rzekł: Będziecie spali w drugim domu.Tylko otworzyć tylne drzwi i zaraz chmielnik.aż dolasu.Potem otoczył dłonią ucho i spytał: A?Na koniec poszliśmy spać.Drugi ten dom leżał w głębi parku, o kilkadziesiąt kroków odszaletu.Widocznie nikt w nim nie mieszkał, gdyśmy bowiem weszli do środka, uderzył mniezapach pustki i chmielu, który się suszył na górze.Ale jedna izba była ogarnięta, na podłodzezaś jej leżały trzy materace, zasłane poduszkami i bielizną.Tak wygodnego posłania niewidziałem już dawno, dlatego rzuciłem się na nie natychmiast, nie pomyślawszy o rozebraniusię.Selim i Marx położyli się także nie rozebrani, wszyscy zaś mieliśmy karabiny pod ręką odwypadku.Mirza rzekł: Słuchaj, nadeszła chwila, w której muszę ci wyznać i wyjaśnić wszystko.Tyle też tylko słyszałem z tych wyjaśnień, bo natychmiast usnąłem jak suseł, i mogępowiedzieć, że spałem ze wszystkich sił, nie więcej jednak jak parę godzin.Koło drugiej rozbudziłem się nagle.Z początku nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem, po chwili jednak strząsnąłem zgłowy zdrętwiałość i spojrzałem w okna, naprzeciw których leżały nasze posłania.Słaby różowy odblask, jakby zorzy, świecił przez szyby.Ale nie była to zorza, była to łuna dalekiego pożaru. Pali się pomyślałem, nie myśląc zresztą wstawać z ogrzanego posłania. Muszą się bićw tamtej stronie.Tak też i było.Wkrótce uszu moich doszedł daleki, daleki odgłos strzałów rotowych.Strzały te, odległe, przytłumione, a szybkie i prawidłowe jak muzyczna gama, to ustawałychwilami, to odzywały się z nową energią.W przestankach słyszałem chrapanie Marxa.Po niejakim czasie zdawało mi się, że strzały się zbliżają, przy tym jeden i drugi wystrzałarmatni wstrząsnął szybami, które zadzwięczały żałośnie.Nie chciało mi się jeszcze wstawać,ale na wszelki wypadek postanowiłem rozbudzić Mirzę. Selim! zawołałem.Selim nie odpowiadał.25 Selim! powtórzyłem głośniej.W odpowiedzi zachrapał tylko Marx.Tymczasem łuna stała się jaśniejszą.Przy jej czerwonym blasku spojrzałem na posłanieSelima: było puste.Sądziłem, że wyszedł posłuchać, jak idzie bitwa, i wziąwszy karabin, wyszedłem także doogrodu.Księżyc świecił jasno.Promienie jego zmieszane z odblaskami łuny, zalewały ogródjakimś tajemniczym półbiałym, pół-czerwonym światłem.Liście na drzewach szemrały cicho,mieniąc się srebrem i miedzią; długie czarne cienie kładły się na ziemię.Ale w ogrodzie byłospokojnie.Okna szaletu pozostały ciemne.Znać tu już ludzie przywykli do odgłosów bitew iłun pożarów.Wszystko to było jakieś tajemnicze i uroczyste.Z jednej strony melancholia i spokójuśpionego ogrodu, a tam blaski krwawe, w dali bitwa, pożar i wrzawa, podobna do szumumorza.Byłem tak przyzwyczajony do ciągłego czajenia się od czasu wyjazdu z Paryża, że iteraz mimo woli szedłem, jakbym się zbliżał pod pruską placówkę.Nagle ujrzałem Mirzę i stanąłem jak wryty.Na ławce, w cieniu krzewów, siedziała pannaLa Grange, a przed nią klęczał Mirza i pokrywał pocałunkami jej ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Spytałem ją wreszcie, jak dawno znaMirzę.Wówczas ożywiła się, ale zamiast odpowiedzieć, ona z kolei zaczęła wypytywać mnie,dlaczego przybyliśmy w te strony.Odrzekłem, że mi wszystko jedno, gdzie się bić, ale Mirzauparł się, żeby to było w tym departamencie.Zaciekawienie i gorączkowa jej niespokojnośćrosły.Może starałbym się ją wybadać, ale upadałem ze znużenia.Marx usnął w fotelu ichrapał, myślałem więcej o śnie niż o wszystkich pannach.Tymczasem Mirza ze starcem ukazali się z drugiego pokoju.Staruszek teraz siadł przymnie i chwyciwszy mnie za kolano, począł pleść trzy po trzy, robiąc przy tym o wielenaprzód wszystkie gesty, które miały służyć jako ilustracja jego słów.Przez ten czas Mirzazbliżył się do panny La Grange.Usłyszałem, że zamieniali ze sobą szybkie słowa, przy czym24Mirza zdawał się błagać o coś natarczywie.Usłyszałem tylko jeden frazes: Wszystkowyjaśnię! , ale w tej chwili znowu staruszek zrobił parę gestów naprzód, potem rzekł: Będziecie spali w drugim domu.Tylko otworzyć tylne drzwi i zaraz chmielnik.aż dolasu.Potem otoczył dłonią ucho i spytał: A?Na koniec poszliśmy spać.Drugi ten dom leżał w głębi parku, o kilkadziesiąt kroków odszaletu.Widocznie nikt w nim nie mieszkał, gdyśmy bowiem weszli do środka, uderzył mniezapach pustki i chmielu, który się suszył na górze.Ale jedna izba była ogarnięta, na podłodzezaś jej leżały trzy materace, zasłane poduszkami i bielizną.Tak wygodnego posłania niewidziałem już dawno, dlatego rzuciłem się na nie natychmiast, nie pomyślawszy o rozebraniusię.Selim i Marx położyli się także nie rozebrani, wszyscy zaś mieliśmy karabiny pod ręką odwypadku.Mirza rzekł: Słuchaj, nadeszła chwila, w której muszę ci wyznać i wyjaśnić wszystko.Tyle też tylko słyszałem z tych wyjaśnień, bo natychmiast usnąłem jak suseł, i mogępowiedzieć, że spałem ze wszystkich sił, nie więcej jednak jak parę godzin.Koło drugiej rozbudziłem się nagle.Z początku nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem, po chwili jednak strząsnąłem zgłowy zdrętwiałość i spojrzałem w okna, naprzeciw których leżały nasze posłania.Słaby różowy odblask, jakby zorzy, świecił przez szyby.Ale nie była to zorza, była to łuna dalekiego pożaru. Pali się pomyślałem, nie myśląc zresztą wstawać z ogrzanego posłania. Muszą się bićw tamtej stronie.Tak też i było.Wkrótce uszu moich doszedł daleki, daleki odgłos strzałów rotowych.Strzały te, odległe, przytłumione, a szybkie i prawidłowe jak muzyczna gama, to ustawałychwilami, to odzywały się z nową energią.W przestankach słyszałem chrapanie Marxa.Po niejakim czasie zdawało mi się, że strzały się zbliżają, przy tym jeden i drugi wystrzałarmatni wstrząsnął szybami, które zadzwięczały żałośnie.Nie chciało mi się jeszcze wstawać,ale na wszelki wypadek postanowiłem rozbudzić Mirzę. Selim! zawołałem.Selim nie odpowiadał.25 Selim! powtórzyłem głośniej.W odpowiedzi zachrapał tylko Marx.Tymczasem łuna stała się jaśniejszą.Przy jej czerwonym blasku spojrzałem na posłanieSelima: było puste.Sądziłem, że wyszedł posłuchać, jak idzie bitwa, i wziąwszy karabin, wyszedłem także doogrodu.Księżyc świecił jasno.Promienie jego zmieszane z odblaskami łuny, zalewały ogródjakimś tajemniczym półbiałym, pół-czerwonym światłem.Liście na drzewach szemrały cicho,mieniąc się srebrem i miedzią; długie czarne cienie kładły się na ziemię.Ale w ogrodzie byłospokojnie.Okna szaletu pozostały ciemne.Znać tu już ludzie przywykli do odgłosów bitew iłun pożarów.Wszystko to było jakieś tajemnicze i uroczyste.Z jednej strony melancholia i spokójuśpionego ogrodu, a tam blaski krwawe, w dali bitwa, pożar i wrzawa, podobna do szumumorza.Byłem tak przyzwyczajony do ciągłego czajenia się od czasu wyjazdu z Paryża, że iteraz mimo woli szedłem, jakbym się zbliżał pod pruską placówkę.Nagle ujrzałem Mirzę i stanąłem jak wryty.Na ławce, w cieniu krzewów, siedziała pannaLa Grange, a przed nią klęczał Mirza i pokrywał pocałunkami jej ręce [ Pobierz całość w formacie PDF ]