[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem, Kaer.Naprawdę.Przemierzyliśmy razem wiele mil, przyjacielu, i widziałem, jakcierpisz z powodu popełnionych błędów.Podniosłeś się z popiołów swojej klęski, a to wymagawielkiej siły i odwagi, cokolwiek o tym myślisz.Ale takie życie to nie życie.Widziałem, jak pijesz,mając nadzieję, że wypełnisz w ten sposób część siebie samego, której ciągle ci brak, która umarłaponad dziesięć lat temu.Nadszedł czas, byś przestał uciekać i stawił czoło ciemności, którą nosiszw duszy.Kaerion strząsnął z ramienia dłoń elfa.- Ja o tym zadecyduję, Gerwyth, nie ty.Kiedy będę gotowy, zrobię to.- Być może, gdybyś był elfem, byłaby to prawda.Ale płomień życia twojego rodzaju pali sięszybko, a ja nie pozwolę, byś zabrał swój ból do grobu.Jesteś prawdziwym przyjacielem,Kaerionie, i zrobię wszystko, co w mej mocy, by ci pomóc.- Tak jak pomagasz Phathasowi? - spytał Kaerion.Gorycz paliła go w gardło jak rozżarzonewęgle.Gerwyth uniósł brew.- Phathas to stary przyjaciel.Tak, zrobiłbym dla niego wszystko, nawet stawił czoła twojemugniewowi.- Na twarz elfa wypełzł ślad jego zwykłego, kpiącego uśmiechu.Kaerion poczuł, że jego złość przygasa.- Mogłeś mi powiedzieć o Phathasie - wypomniał.- To było inne życie, Kaer - odparł Gerwyth.- I, prawdę mówiąc, nie sądziłem, że cię tozainteresuje.Poza tym, gdybym chciał wtajemniczyć cię we wszystkie szczegóły mojego życia,byłbyś zgrzybiałym starcem, zanim doszedłbym do połowy.Uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Tak - zgodził się Kaerion, również zaczynając się uśmiechać.- Bez dwóch zdań bym sięzanudził.Elf spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, marnie udając oburzenie, a potem zaśmiał się iwyciągnął do Kaeriona prawicę.- Dalej podróżujemy jako towarzysze? - spytał.Kaerion popatrzył na wyciągniętą rękęprzyjaciela.Wciąż był na niego trochę zły, ale tylko dlatego, że elf zmusił go do konfrontacji zesprawami, o których wolał nie pamiętać.Przyjaciele powinni być ze sobą szczerzy.Kaerionpomyślał, że w jakiś sposób ukrywając przed nim prawdę, Gerwyth mógł wyjawić inną o wieległębszą - niemożliwą, gdyby świat był czarno-biały.W końcu wojownik ścisnął wyciągnięte ramię.- Zawsze, przyjacielu - powiedział.- Zawsze. - Chodz więc - rzekł elf.- Użyczmy naszej wiedzy toczonej w tej komnacie dyspucie.- KlepnąłKaeriona po ramieniu i wstał, zmierzając do Vaxora i Phathasa, którzy zdążyli się pokłócić oznaczenie zwoju.Niech bogowie zlitują się nad nami wszystkimi, pomyślał Kaerion.Na zewnątrz zimowy wicher chłostał kolorowe szyby gospody.* * *W cieniach komnaty czaiła się śmierć.Durgoth nie widział zakapturzonych postaci skulonych w ciemności poza zasięgiemmigoczącego światła srebrnej lampy, ale wyczuwał ich obecność - obserwującą, czekającą na nagłyruch albo dany sygnał.Wiedział, że Jhagren też to czuje, mnich bowiem siedział w swoim szerokimfotelu zupełnie nieruchomo, wpatrzony spokojnie w skaczące cienie.Kapłan spędził z nim dośćczasu, by wiedzieć, że pod powłoką spokoju kryje się nieludzko skupiony umysł i ciałowyszkolone, by atakować z prędkością żmii przy pierwszej oznace zagrożenia.Niech spróbują.Durgoth miał już dość układania się z tą zgrają.Osłonił się już rzuconym cichoczarem.Jedno krótkie polecenie wydane golemowi, a popłynie krew.Pech w tym, że w ten sposóbnie zbliżyliby się do celu.Kapłan westchnął i usiadł wygodniej w fotelu.Przybyli tu prawie godzinę temu.Szybkie przepytanie zakładnika wyjawiło, że głupiec był owiele bardziej zainteresowany przeżyciem niż zachowaniem tajemnic gildii.Przeszli więc przezlabirynt kanałów do jednej z głównych kryjówek złodziei, używając jeńca jako klucza do ominięciapułapek i posterunków.Wieści o ich przybyciu musiały ich wyprzedzić, bowiem kiedy dotarli docelu, krótko ostrzyżona kobieta o twardym spojrzeniu zaprowadziła ich do bocznego korytarza.Upewniwszy się, że pojmanemu nie stała się żadna krzywda, wpuściła ich do komnaty i kazałaczekać.Sama komnata była bogato wyposażona, zupełnie nie pasując do otaczających ją zawilgłychtuneli.Podłogę przykry- wał gruby, czerwony dywan, na środku zaś stało mahoniowe biurko.Pojego przeciwnej stronie ustawiono wysoki fotel, taki sam jak te, na których siedzieli Durgoth iJhagren.Po- mieszczenie wypełniał ostry zapach gozdzików, zabijający gryzący smród ścieków.Oprócz stojącej na biurku pięknej latarni z kutego srebra Durgoth dostrzegł kilka jadeitowychposążków tańczących i hasających z właściwą sobie beztroską nimf.Obok leżał wysadzanyklejnotami sztylet, namacalny dowód brutalności kryjącego się za fasadą elegancji pomieszczenia.Kiedy cierpliwość Durgotha była już na wyczerpaniu, z cienia wyszła bezgłośnie jakaś postać i usiadła za biurkiem.Z wilczej twarzy spojrzały na kapłana spokojne, szare oczy.Skojarzeniepogłębiały jeszcze krótko obcięte srebrne włosy i szpakowata bródka.Głębokie zmarszczkiciągnęły się od kącików oczu nieznajomego aż po same prawie skronie, przez co wyglądał, jakbyuważnie się wszystkiemu przyglądał.Rozciągnięte w lekkim uśmiechu wargi odsłaniały idealniebiałe zęby - choć Durgoth zauważył, że dobry nastrój mężczyzny nie sięga jego oczu. Witajcie - powiedział gospodarz po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •