[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestto dowód uczciwości.Należy się za to wynagrodzenie.Niech pan wymieni sumę, a wypłacę ją.Niech pan zupełnie swobodnie wymieni jak najwyższą sumę. Dziękuję panu odpowiedział łagodnie Jan Valjean.Stał przez chwilę zamyślony, machinalnie wodząc palcem wskazującym po paznokciuwielkiego palca, po czym odezwał się: To już prawie wszystko.Pozostało jeszcze jedno. Co takiego?Jan Valjean zawahał się i bezgłośnie, niedosłyszalnie prawie, szepnął:290 Teraz, kiedy pan wie, czy sądzi pan, jako pan domu, że nie powinienem już widywaćKozety? Myślę, że tak byłoby lepiej zimno odpowiedział Mariusz. Więc już jej nie zobaczę wyjąkał Jan Valjean.I poszedł ku drzwiom.Położył rękę na klamce, drzwi się otworzyły.Jan Valjean nie przestąpił jednak progu, stałchwilę, potem zamknął je i obrócił się w stronę Mariusza.Nie był już blady, ale siny.Oczy miał suche, ale palił się w nich jakiś tragiczny płomień.Głosjego stał się dziwnie spokojny. Proszę pana rzekł jeżeli pan pozwoli, będę ją widywał.Zapewniam pana, że bardzo tegopragnę.Gdyby mi nie zależało na widywaniu Kozety, odjechałbym bez żadnych wyznań, alechcąc zostać tu, gdzie jest Kozeta, i widywać ją nadal, musiałem uczciwie powiedzieć panuwszystko.Chyba pan mnie zrozumie.Widzi pan, dziewięć lat minęło, jak mam ją przy sobie.Jeżeli pan nie uważa tego za niestosowne, będę od czasu do czasu odwiedzał Kozetę.Nieprzychodziłbym często i długo bym nie zostawał.Niech pan postawi się w moim położeniu nicwięcej nie mam na świecie.A poza tym trzeba zachować ostrożność.Gdybym już tu więcej nieprzyszedł, zrobiłoby to złe wrażenie, wydałoby się dziwne.Mógłbym na przykład przychodzić ozmierzchu. Niech pan przychodzi co wieczór odpowiedział Mariusz. Kozeta będzie na pana czekała. Jest pan dobry rzekł Jan Valjean.Mariusz pożegnał go ukłonem, szczęście odprowadziło do drzwi rozpacz i ci dwaj ludzierozstali się.Ile niejasności mieścić się może w odkryciuMariusz był wzburzony.Zrozumiał teraz, dlaczego zawsze coś go odpychało od człowieka, przy którym widywałKozetę.Instynkt go przestrzegał, że w tym człowieku kryje się jakaś zagadka.Tą zagadką byłanajohydniejsza sromota, galery.w pan Fauchelevent był galernikiem Janem Valjean.Taka tajemnica, znaleziona nagle wśród szczęścia, to niby skorpion odkryty w gniazdkusynogarlic.W tej odrazie wszakże, wyznać trzeba, była też i litość, a nawet i pewne zdziwienie.Ten złodziej, złodziej recydywista, oddał depozyt.I to jaki depozyt: sześćset tysięcy franków.Jemu tylko znana była tajemnica depozytu.Mógł wszystko zatrzymać sobie, a jednak wszystkooddał.Prócz tego sam, dobrowolnie odkrył swoją tajemnicę.Nic go do tego nie zmuszało.Jeżeli ktowiedział, kim on jest, to tylko od niego.Czyniąc wyznanie, godził się na upokorzenie, ale i nacoś więcej ryzykował swoje bezpieczeństwo.Maska jest dla przestępcy nie tylko maską jestschronieniem.Wyrzekł się tego schronienia.Fałszywe nazwisko zabezpiecza, a on odrzuciłfałszywe nazwisko.On, galernik, mógł na zawsze ukryć się w uczciwej rodzinie, ale oparł się tejpokusie.I dlaczego? Przez skrupuł sumienia.Sam to wytłumaczył w słowach tchnącychniewątpliwą prawdą.Kimkolwiek więc był ten Jan Valjean, niewątpliwie obudziło się w nimsumienie.Rozpoczęło się w nim jakieś tajemnicze odrodzenie i według wszelkiego291prawdopodobieństwa skrupuł od dawna był panem tego człowieka.Takie poczucie słuszności idobra nie jest właściwe naturom pospolitym.Rozbudzone sumienie to wielkość duszy.Jan Valjean był szczery.Ta szczerość, widoczna, namacalna, niezaprzeczalna, niewątpliwachoćby przez ból, który mu sprawiła, czyniła niepotrzebnymi dalsze poszukiwania i nadawałaautorytet każdemu słowu, które ten człowiek powiedział.Jak dziwnie się wszystko Mariuszowiodwróciło pan Fauchelevent budził w nim nieufność, a Jan Valjean zaufanie.Mariusz zestawiał w zadumie tajemniczy bilans tego Jana Valjean, stwierdzał aktywa ipasywa, szukał równowagi; działo się to jednak jakby podczas burzy.Usiłując powziąć dokładnewyobrażenie o Janie Valjean, gonił go wśród swoich myśli i to gubił, to znajdował w jakiejśzłowrogiej mgle.Chociaż wspomnienia Mariusza były niewyrazne, powracał jakiś ich cień.Czym była właściwie przygoda na poddaszu Jondrette a? Dlaczego ten człowiek uciekł poprzybyciu policji zamiast się poskarżyć? Tu Mariusz miał odpowiedz.Bo ten człowiek byłzbiegłym więzniem.Drugie pytanie: dlaczego poszedł na barykadę? Gdy teraz Mariusz widział go dokładnie,wspomnienie wydobyło się na jaw w jego pamięci jak atrament sympatyczny pod działaniemognia.Ten człowiek był na barykadzie.Nie walczył.Po cóż więc tam poszedł? Odpowiedz na topytanie dawało zmartwychpowstałe widmo: Javert [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Jestto dowód uczciwości.Należy się za to wynagrodzenie.Niech pan wymieni sumę, a wypłacę ją.Niech pan zupełnie swobodnie wymieni jak najwyższą sumę. Dziękuję panu odpowiedział łagodnie Jan Valjean.Stał przez chwilę zamyślony, machinalnie wodząc palcem wskazującym po paznokciuwielkiego palca, po czym odezwał się: To już prawie wszystko.Pozostało jeszcze jedno. Co takiego?Jan Valjean zawahał się i bezgłośnie, niedosłyszalnie prawie, szepnął:290 Teraz, kiedy pan wie, czy sądzi pan, jako pan domu, że nie powinienem już widywaćKozety? Myślę, że tak byłoby lepiej zimno odpowiedział Mariusz. Więc już jej nie zobaczę wyjąkał Jan Valjean.I poszedł ku drzwiom.Położył rękę na klamce, drzwi się otworzyły.Jan Valjean nie przestąpił jednak progu, stałchwilę, potem zamknął je i obrócił się w stronę Mariusza.Nie był już blady, ale siny.Oczy miał suche, ale palił się w nich jakiś tragiczny płomień.Głosjego stał się dziwnie spokojny. Proszę pana rzekł jeżeli pan pozwoli, będę ją widywał.Zapewniam pana, że bardzo tegopragnę.Gdyby mi nie zależało na widywaniu Kozety, odjechałbym bez żadnych wyznań, alechcąc zostać tu, gdzie jest Kozeta, i widywać ją nadal, musiałem uczciwie powiedzieć panuwszystko.Chyba pan mnie zrozumie.Widzi pan, dziewięć lat minęło, jak mam ją przy sobie.Jeżeli pan nie uważa tego za niestosowne, będę od czasu do czasu odwiedzał Kozetę.Nieprzychodziłbym często i długo bym nie zostawał.Niech pan postawi się w moim położeniu nicwięcej nie mam na świecie.A poza tym trzeba zachować ostrożność.Gdybym już tu więcej nieprzyszedł, zrobiłoby to złe wrażenie, wydałoby się dziwne.Mógłbym na przykład przychodzić ozmierzchu. Niech pan przychodzi co wieczór odpowiedział Mariusz. Kozeta będzie na pana czekała. Jest pan dobry rzekł Jan Valjean.Mariusz pożegnał go ukłonem, szczęście odprowadziło do drzwi rozpacz i ci dwaj ludzierozstali się.Ile niejasności mieścić się może w odkryciuMariusz był wzburzony.Zrozumiał teraz, dlaczego zawsze coś go odpychało od człowieka, przy którym widywałKozetę.Instynkt go przestrzegał, że w tym człowieku kryje się jakaś zagadka.Tą zagadką byłanajohydniejsza sromota, galery.w pan Fauchelevent był galernikiem Janem Valjean.Taka tajemnica, znaleziona nagle wśród szczęścia, to niby skorpion odkryty w gniazdkusynogarlic.W tej odrazie wszakże, wyznać trzeba, była też i litość, a nawet i pewne zdziwienie.Ten złodziej, złodziej recydywista, oddał depozyt.I to jaki depozyt: sześćset tysięcy franków.Jemu tylko znana była tajemnica depozytu.Mógł wszystko zatrzymać sobie, a jednak wszystkooddał.Prócz tego sam, dobrowolnie odkrył swoją tajemnicę.Nic go do tego nie zmuszało.Jeżeli ktowiedział, kim on jest, to tylko od niego.Czyniąc wyznanie, godził się na upokorzenie, ale i nacoś więcej ryzykował swoje bezpieczeństwo.Maska jest dla przestępcy nie tylko maską jestschronieniem.Wyrzekł się tego schronienia.Fałszywe nazwisko zabezpiecza, a on odrzuciłfałszywe nazwisko.On, galernik, mógł na zawsze ukryć się w uczciwej rodzinie, ale oparł się tejpokusie.I dlaczego? Przez skrupuł sumienia.Sam to wytłumaczył w słowach tchnącychniewątpliwą prawdą.Kimkolwiek więc był ten Jan Valjean, niewątpliwie obudziło się w nimsumienie.Rozpoczęło się w nim jakieś tajemnicze odrodzenie i według wszelkiego291prawdopodobieństwa skrupuł od dawna był panem tego człowieka.Takie poczucie słuszności idobra nie jest właściwe naturom pospolitym.Rozbudzone sumienie to wielkość duszy.Jan Valjean był szczery.Ta szczerość, widoczna, namacalna, niezaprzeczalna, niewątpliwachoćby przez ból, który mu sprawiła, czyniła niepotrzebnymi dalsze poszukiwania i nadawałaautorytet każdemu słowu, które ten człowiek powiedział.Jak dziwnie się wszystko Mariuszowiodwróciło pan Fauchelevent budził w nim nieufność, a Jan Valjean zaufanie.Mariusz zestawiał w zadumie tajemniczy bilans tego Jana Valjean, stwierdzał aktywa ipasywa, szukał równowagi; działo się to jednak jakby podczas burzy.Usiłując powziąć dokładnewyobrażenie o Janie Valjean, gonił go wśród swoich myśli i to gubił, to znajdował w jakiejśzłowrogiej mgle.Chociaż wspomnienia Mariusza były niewyrazne, powracał jakiś ich cień.Czym była właściwie przygoda na poddaszu Jondrette a? Dlaczego ten człowiek uciekł poprzybyciu policji zamiast się poskarżyć? Tu Mariusz miał odpowiedz.Bo ten człowiek byłzbiegłym więzniem.Drugie pytanie: dlaczego poszedł na barykadę? Gdy teraz Mariusz widział go dokładnie,wspomnienie wydobyło się na jaw w jego pamięci jak atrament sympatyczny pod działaniemognia.Ten człowiek był na barykadzie.Nie walczył.Po cóż więc tam poszedł? Odpowiedz na topytanie dawało zmartwychpowstałe widmo: Javert [ Pobierz całość w formacie PDF ]