[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idzie pośród tchórzliwego milczenia swoichbiernych, spłoszonych, na wskroś irlandzkich sąsiadów.Oczywiście Bobby Bogle zapłacił za tenromantyczny wyczyn.Z góry było wiadomo, że zapłaci.Chłopcy należeli do Tymczasowych z IRA.Ojciectroszkę nadepnął im na ambicję; powetowali sobie ujmęna honorze pakując mu dwie kule w brzuch, gdy pewnegowieczoru wracał do domu z knajpy.Dosłownie i wprzenośni był to cios poniżej pasa.%7łycie bardzo długowyciekało z niego na podłogę w kuchni.Na popękanymlinoleum utworzyło się lepkie szkarłatne bajoro,rozdeptane przez nas na brzegach.Kiedy po trzechgodzinach przyjechała karetka, Bobby był już sinożółty izimny.I od dawna martwy.Dziwnie jest patrzeć, jak ktoś umiera - zwłaszczajeśli tym kimś jest twój ojciec.Dziwnie jest wiedzieć, żeza kilka chwil będzie po nim.Obserwować, jak żegna sięsam ze sobą.Trudno jest komuś ulżyć w takiej chwili.Teraz mówię o tym spokojnie, ale wówczas byłembliski obłędu ze zgrozy i żalu.Ostatecznie to był facet,do którego mówiłem tato.Ciepło.Upał.Wygoda.Aawka.Słońce.Zapachy miłei przykre.Znużenie.Melancholia.Zgiełk i wrzawa.Oczyzamknięte, zwrócone w górę, patrzą w ciemność.Sen.Relaks.Drzemka.Odpoczynek.Sen.4Zostałem więc wyrzucony z domu, definitywnieodstawiony od matczynej piersi, skazany na głód i chłód.Zgrzeszyłem uczuciem do heretyczki.Deirdre byłaprotestantką i moja matka powiedziała stanowcze nie.Miałem wtedy szesnaście lat.Opuściłem rodzinnegniazdo wyposażony w trzy funty czternaście pensóworaz zieloną płócienną torbę ze skromnym zapasem lekkoprzybrudzonej bielizny, szczoteczką do zębów,adekwatnym tematycznie tomikiem Ciężkich czasówDickensa oraz niewielkim kawałkiem sera cheddar -luzem.Pierwszej nocy spałem na ławce w parku Ormeau.Był sierpień - ciepło i przyjemnie.Pomimo to pierwszanoc na wygnaniu przyprawiła moją wrażliwą naturę owstrząs.Rano uczyniłem próbę pozbierania do kupysmętnych resztek mojej młodzieńczej osobowości.Kumemu zdziwieniu, udało się.W końcu byłem rasowymepikurejczykiem.Tego dnia uświadomiłem sobie, że muszę zacząćsam troszczyć się o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi.Wiem, że to prawo ogólne, ale byłem wtedy bardzomłody i poczułem się lekko dotknięty.Dla podniesienianastroju zamelinowałem się w bibliotece miejskiej ispędziłem dzień na lekturze mów Winstona Churchilla.Kolejna noc była o wiele chłodniejsza i dłuższa.Odkryłem, że muskulatura człowieka bezdomnegostarzeje się w zastraszającym tempie.Czułem sięsamotny i bolały mnie wszystkie kości od leżenia naławce.Paliłem jednego papierosa po drugim, myśląc oDeirdre, uśpionej słodko w puchach i jedwabiach inieświadomej mego okrutnego losu.Chłopięce łzypłynęły mi po policzkach.Nie czułem zawiści ani złości.Było mi po prostu żal, że ona o tym nie wie.Na pewnobyłoby jej przykro.(Myliłem się: moje cierpienia tylkoją irytowały.Pałała oburzeniem, jakbym popełnił jakieściężkie przestępstwo.) Postanowiłem wszakże nieinformować jej, że straciłem dach nad głową.W każdymrazie nie od razu.Chciałem zaoszczędzić jej smutku.Rozmyślania te pomogły mi przetrwać drugą noc.Zwiadomość osamotnienia i dzielącej nas przepaścinapawały mnie swoistą smętną ulgą.Wady Deirdre niesprawiały mi już bólu.Przeciwnie, nieco podnosiły mniena duchu.Nazajutrz snułem się po okolicach Botanic Avenue,starając się wyglądać jak student.Przy okazji wydałemostatnie pół funta na kawę i trzy ciastka w muzealnejkawiarni.Nie zdążyłem na nocleg przed zamknięciem parku.Skuliłem się więc w cuchnącym zaułku przy NewtonardsRoad i płakałem, płakałem, płakałem, aż usnąłem.Ocknąwszy się rano, stwierdziłem, że we śnie zlałem sięw spodnie.Od tamtej pory rozpoczął się mój upadek.W gruncie rzeczy była to tragedia.Chcę powiedzieć,że nie zasłużyłem na taki los.Wbrew własnej wolinamiętnie użalałem się nad sobą.Przecież taki miły zemnie chłopiec.Przejawiam zadatki geniuszu.Jestemgrzeczny, skromny, uroczy, posłuszny i niewymagający.Zamożni rodzice narkomanów, bandziorów, zboczeńcówi chamów daliby sobie wyrwać wszystkie zęby za takiedziecko jak ja.A ja byłbym grzeczny, odrabiałbymlekcje, bawił rozmową ciotki, zmywał naczynia, obierałkartofle i wycierał pupę babci.Byłbym wart swojej wagiw złocie.Cała rodzina kochałaby mnie do szaleństwa.Mam w sobie nadmiar uczuć rodzinnych.W innymwcieleniu byłbym pewnie głową klanu.Każdy normalnyród z dumą przyjąłby mnie w swe szeregi.A tymczasem wylądowałem pośród stadakrwiożerczych wilkołaków! To niesprawiedliwe.Nikt niezasłużył na taką obojętność, taką wrogość - a juższczególnie ja.No cóż, życie okazało się opętańczo skomplikowanąsprawą.Musiałem znalezć sobie pracę, dach nad głową iwrócić do szkoły.Tymczasem nie mogłem dostać pracynie mając stałego adresu, a nie stać mnie było namieszkanie, dopóki nie miałem pracy.Jako uczeń niemiałem prawa do zasiłku dla bezrobotnych.Byłem zaduży, by zamieszkać w domu dziecka, a za młody na domstarców (na miejsce w domu samotnej matki tymbardziej nie miałem szans).Betty Bogle wciąż pobierałana mnie zapomogę, podczas gdy ja z głodu byłem gotówzjeść własny stolec.Podjęcie pracy - nawet w niepełnymwymiarze godzin - groziło mi wyrzuceniem ze szkoły;zresztą i tak kazali mi przyjść z rodzicem lub opiekunem.Nie miałem szans na pomoc socjalną.Nie przysługiwałami ani płaca, ani jałmużna.Zaklęty krąg, biała plama wpaństwie opiekuńczym.Ziemia niczyja.Ale to jeszcze nic.Wyklęty przez cholerną rodzinkę(matka groziła, że każe mi poprzetrącać kopyta, jeślikiedykolwiek pokażę jej się na oczy), cierpiałem głód,chłód i poniewierkę; znosiłem to wszystko w imięmiłości.Nie zdziwi was zatem chyba, że poczułem siędotknięty, gdy ukochana wyrzekła się mnie, otrzymawszypodobne w duchu (acz nie grożące uszczerbkiem nazdrowiu) ultimatum od własnej rodziny.Prawdę mówiąc, był to dla mnie ciężki cios.Naiwniak ze mnie, że szczyciłem się w duchu swymszlachetnym gestem.I jakże byłem zdruzgotany, gdyzostał on w ten sposób zredukowany do zera.Wcale niewiarołomstwo czy tchórzostwo Deirdre ubodło mnienajbardziej (mogłem się tego spodziewać, ostateczniemiała do stracenia więcej niż ja).Nie, najbardziejzabolało mnie to, że wyszedłem na gówniarza.Mojabohaterska wierność okazała się niczym.Ot, taki sobiepusty, szczeniacki gest.Tak więc, niestety, sam musiałem się uporać zeswoimi drobnymi problemikami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Idzie pośród tchórzliwego milczenia swoichbiernych, spłoszonych, na wskroś irlandzkich sąsiadów.Oczywiście Bobby Bogle zapłacił za tenromantyczny wyczyn.Z góry było wiadomo, że zapłaci.Chłopcy należeli do Tymczasowych z IRA.Ojciectroszkę nadepnął im na ambicję; powetowali sobie ujmęna honorze pakując mu dwie kule w brzuch, gdy pewnegowieczoru wracał do domu z knajpy.Dosłownie i wprzenośni był to cios poniżej pasa.%7łycie bardzo długowyciekało z niego na podłogę w kuchni.Na popękanymlinoleum utworzyło się lepkie szkarłatne bajoro,rozdeptane przez nas na brzegach.Kiedy po trzechgodzinach przyjechała karetka, Bobby był już sinożółty izimny.I od dawna martwy.Dziwnie jest patrzeć, jak ktoś umiera - zwłaszczajeśli tym kimś jest twój ojciec.Dziwnie jest wiedzieć, żeza kilka chwil będzie po nim.Obserwować, jak żegna sięsam ze sobą.Trudno jest komuś ulżyć w takiej chwili.Teraz mówię o tym spokojnie, ale wówczas byłembliski obłędu ze zgrozy i żalu.Ostatecznie to był facet,do którego mówiłem tato.Ciepło.Upał.Wygoda.Aawka.Słońce.Zapachy miłei przykre.Znużenie.Melancholia.Zgiełk i wrzawa.Oczyzamknięte, zwrócone w górę, patrzą w ciemność.Sen.Relaks.Drzemka.Odpoczynek.Sen.4Zostałem więc wyrzucony z domu, definitywnieodstawiony od matczynej piersi, skazany na głód i chłód.Zgrzeszyłem uczuciem do heretyczki.Deirdre byłaprotestantką i moja matka powiedziała stanowcze nie.Miałem wtedy szesnaście lat.Opuściłem rodzinnegniazdo wyposażony w trzy funty czternaście pensóworaz zieloną płócienną torbę ze skromnym zapasem lekkoprzybrudzonej bielizny, szczoteczką do zębów,adekwatnym tematycznie tomikiem Ciężkich czasówDickensa oraz niewielkim kawałkiem sera cheddar -luzem.Pierwszej nocy spałem na ławce w parku Ormeau.Był sierpień - ciepło i przyjemnie.Pomimo to pierwszanoc na wygnaniu przyprawiła moją wrażliwą naturę owstrząs.Rano uczyniłem próbę pozbierania do kupysmętnych resztek mojej młodzieńczej osobowości.Kumemu zdziwieniu, udało się.W końcu byłem rasowymepikurejczykiem.Tego dnia uświadomiłem sobie, że muszę zacząćsam troszczyć się o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi.Wiem, że to prawo ogólne, ale byłem wtedy bardzomłody i poczułem się lekko dotknięty.Dla podniesienianastroju zamelinowałem się w bibliotece miejskiej ispędziłem dzień na lekturze mów Winstona Churchilla.Kolejna noc była o wiele chłodniejsza i dłuższa.Odkryłem, że muskulatura człowieka bezdomnegostarzeje się w zastraszającym tempie.Czułem sięsamotny i bolały mnie wszystkie kości od leżenia naławce.Paliłem jednego papierosa po drugim, myśląc oDeirdre, uśpionej słodko w puchach i jedwabiach inieświadomej mego okrutnego losu.Chłopięce łzypłynęły mi po policzkach.Nie czułem zawiści ani złości.Było mi po prostu żal, że ona o tym nie wie.Na pewnobyłoby jej przykro.(Myliłem się: moje cierpienia tylkoją irytowały.Pałała oburzeniem, jakbym popełnił jakieściężkie przestępstwo.) Postanowiłem wszakże nieinformować jej, że straciłem dach nad głową.W każdymrazie nie od razu.Chciałem zaoszczędzić jej smutku.Rozmyślania te pomogły mi przetrwać drugą noc.Zwiadomość osamotnienia i dzielącej nas przepaścinapawały mnie swoistą smętną ulgą.Wady Deirdre niesprawiały mi już bólu.Przeciwnie, nieco podnosiły mniena duchu.Nazajutrz snułem się po okolicach Botanic Avenue,starając się wyglądać jak student.Przy okazji wydałemostatnie pół funta na kawę i trzy ciastka w muzealnejkawiarni.Nie zdążyłem na nocleg przed zamknięciem parku.Skuliłem się więc w cuchnącym zaułku przy NewtonardsRoad i płakałem, płakałem, płakałem, aż usnąłem.Ocknąwszy się rano, stwierdziłem, że we śnie zlałem sięw spodnie.Od tamtej pory rozpoczął się mój upadek.W gruncie rzeczy była to tragedia.Chcę powiedzieć,że nie zasłużyłem na taki los.Wbrew własnej wolinamiętnie użalałem się nad sobą.Przecież taki miły zemnie chłopiec.Przejawiam zadatki geniuszu.Jestemgrzeczny, skromny, uroczy, posłuszny i niewymagający.Zamożni rodzice narkomanów, bandziorów, zboczeńcówi chamów daliby sobie wyrwać wszystkie zęby za takiedziecko jak ja.A ja byłbym grzeczny, odrabiałbymlekcje, bawił rozmową ciotki, zmywał naczynia, obierałkartofle i wycierał pupę babci.Byłbym wart swojej wagiw złocie.Cała rodzina kochałaby mnie do szaleństwa.Mam w sobie nadmiar uczuć rodzinnych.W innymwcieleniu byłbym pewnie głową klanu.Każdy normalnyród z dumą przyjąłby mnie w swe szeregi.A tymczasem wylądowałem pośród stadakrwiożerczych wilkołaków! To niesprawiedliwe.Nikt niezasłużył na taką obojętność, taką wrogość - a juższczególnie ja.No cóż, życie okazało się opętańczo skomplikowanąsprawą.Musiałem znalezć sobie pracę, dach nad głową iwrócić do szkoły.Tymczasem nie mogłem dostać pracynie mając stałego adresu, a nie stać mnie było namieszkanie, dopóki nie miałem pracy.Jako uczeń niemiałem prawa do zasiłku dla bezrobotnych.Byłem zaduży, by zamieszkać w domu dziecka, a za młody na domstarców (na miejsce w domu samotnej matki tymbardziej nie miałem szans).Betty Bogle wciąż pobierałana mnie zapomogę, podczas gdy ja z głodu byłem gotówzjeść własny stolec.Podjęcie pracy - nawet w niepełnymwymiarze godzin - groziło mi wyrzuceniem ze szkoły;zresztą i tak kazali mi przyjść z rodzicem lub opiekunem.Nie miałem szans na pomoc socjalną.Nie przysługiwałami ani płaca, ani jałmużna.Zaklęty krąg, biała plama wpaństwie opiekuńczym.Ziemia niczyja.Ale to jeszcze nic.Wyklęty przez cholerną rodzinkę(matka groziła, że każe mi poprzetrącać kopyta, jeślikiedykolwiek pokażę jej się na oczy), cierpiałem głód,chłód i poniewierkę; znosiłem to wszystko w imięmiłości.Nie zdziwi was zatem chyba, że poczułem siędotknięty, gdy ukochana wyrzekła się mnie, otrzymawszypodobne w duchu (acz nie grożące uszczerbkiem nazdrowiu) ultimatum od własnej rodziny.Prawdę mówiąc, był to dla mnie ciężki cios.Naiwniak ze mnie, że szczyciłem się w duchu swymszlachetnym gestem.I jakże byłem zdruzgotany, gdyzostał on w ten sposób zredukowany do zera.Wcale niewiarołomstwo czy tchórzostwo Deirdre ubodło mnienajbardziej (mogłem się tego spodziewać, ostateczniemiała do stracenia więcej niż ja).Nie, najbardziejzabolało mnie to, że wyszedłem na gówniarza.Mojabohaterska wierność okazała się niczym.Ot, taki sobiepusty, szczeniacki gest.Tak więc, niestety, sam musiałem się uporać zeswoimi drobnymi problemikami [ Pobierz całość w formacie PDF ]