[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podła dzie�wucha nadal nie dawała znaku życia, a jej mamuśka podzieliłasię z nim podejrzeniami, że Thea jest pewnie z Gisem Havillan�dem.Cholerny drań! Hektor był więcej niż pewny, że to Gisdoradził swojej siostrze, jak ma postąpić, by obronić się przedszantażystą, oraz że osobiście wykradł jej listy.Wściekłość wez�brała w nim, domagając się ujścia.Pędem ruszył w dół, by sta�nąć oko w oko z przeciwnikiem.Ponieważ zbliżała się pora lunchu, wielki hol był pełenczłonków klubu oraz ich gości, jednak zrujnowany finansowo 224Hektor, którego wszystkie plany zdobycia fortuny rozbijały sięo Havillanda, nie zważał już na nic.- Jaki diabeł cię tu przyniósł, ty drański bawidamku? - wy�palił na cały głos w chwili, gdy Gis z daleka skinął mu głową,usiłując jak najszybciej zniknąć w salonie.Bał się, że w kon�frontacji z tą podłą kreaturą, z łotrem, który próbował zgwałcići siłą zmusić do ślubu jego ukochaną Theę, nie zdoła zapanowaćnad swoją furią.Jednak sytuacja była stanowczo zbyt poważna,by ryzykować skandal.Niestety próba ominięcia przeciwnika nie powiodła się.Dashwood przyskoczył do Gisa i szarpnął go za ramię.- Słyszałeś, co mówiłem, Havilland? Wcale mnie nie dziwi,że nie masz za grosz manier, bo nigdy ich nie miałeś.Trudnowymagać honorowych zachowań od tchórza, który biega za nie�letnimi panienkami.Wszyscy słyszeli tę obelgę.Gis zamarł w bezruchu, a dobrzeznana, czerwona mgła przesłoniła mu wzrok.Nie miał już od�wrotu.- O co ci chodzi? - zapytał niskim głosem, w którym taiłasię śmiertelna grozba.- Maniery? Tchórzostwo? Nieletnie pa�nienki? Uważaj, co mówisz, Dashwood, albo dam ci nauczkę,którą zapamiętasz na całe życie, bo wyraznie sam potrzebujeszlekcji dobrych manier! - Gis z najwyższym wysiłkiem kontro�lował się, nie chcąc uderzyć przeciwnika ani wymienić imieniaThei.Jednak Hektor nie miał żadnych zahamowań.- Zaraz wszyscy dowiedzą się o twoich sprawkach! - ryk�nął.Dostawał białej gorączki na myśl, że ten atrakcyjny przy�stojniak już drugi raz wystawił go do wiatru.- Tchórz i zło-dziej! - wrzeszczał, zamroczony alkoholowym kacem po cało- 225nocnej libacji, zresztą jednej z wielu, gdyż praktycznie nie wy�chodził z pijackiego ciągu.W ułamku sekundy agresja sięgnęłazenitu i Dashwood rzucił się na wroga.Gis znajdował się w dziwnym stanie, przypominającym nar�kotyczne oszołomienie.Wszystko zdawało się rozgrywaćw zwolnionym tempie.Ujrzał zbliżającą się do jego twarzypięść Hektora, lekko się cofnął i precyzyjnie złapał napastnikaza przegub, aż obaj stanęli twarzą w twarz.Po kilku sekundach złowrogiej ciszy Gis powoli i cicho za�czął cedzić słowa, by mógł je usłyszeć tylko wróg, jako że wo�kół zebrał się zaintrygowany tłumek.- Chryste, Dashwood, wierz mi, że zatłukłbym cię na śmierćza to, co uczyniłeś nieszczęsnej Thei Dunstan na spółkę z jejpiekielną mamusią, ale kiedy na ciebie patrzę, widzę, że samBóg wkrótce cię ukarze za twoje grzechy.W każdym razie za�pamiętaj sobie, że jeżeli jeszcze raz zbliżysz się choć na krokdo niej albo do Sophie, zabiję cię! - Puścił przegub Hektora tyl�ko po to, by wymierzyć cios w opuchłą, zaczerwienioną, znie�nawidzoną gębę.Uderzenie było wystarczająco silne, by posłaćDashwooda pod ścianę, lecz nie pozbawiło go przytomności.Gis obawiał się, że zbyt zajadła bójka do reszty zepsuje mu opi�nię w Londynie, a także pogrąży go w oczach Thei.Hektor zatoczył się na grupkę klubowiczów.Starsi byli obu�rzeni, młodsi z satysfakcją kibicowali Gisowi.Jeden z szacow�nych dżentelmenów chwycił go za ramiona i mocno potrząsnął,udzielając surowej reprymendy:- Dosyć tego, natychmiast przestań! Podobne zachowanianie będą tolerowane w naszym klubie!Furia osłabła.Gis odpowiedział spokojnie, najuprzejmiej�szym głosem, na jaki mógł się zdobyć. - Absolutnie się zgadzam - oznajmił, po czym odwrócił siędo ludzi, podtrzymujących spluwającego krwią Hektora.- Sły�szałeś, Dashwood? Fentonowi, podobnie jak mnie, nie podobająsię twoje maniery.- Ty pokrętny smarkaczu! - uniósł się Fenton, zgoła nie podżentelmeńsku.- Mówiłem to do ciebie, a nie do niego.Oso�biście dopilnuję, żeby wyrzucono cię z klubu.- Ależ proszę bardzo - odparł z zadowoleniem Gis.- Dzię�ki temu nie będę musiał więcej znosić widoku Dashwooda.Na te słowa wśród młodszych członków rozległ się szmeraprobaty, ponieważ Hektor był tu powszechnie nielubiany.Ktośwykrzyknął z tłumu:- Kto jak kto, ale Gil Schuyler, nawet jak go się spotka polatach, zawsze jest taki sam, pierwszy daje nauczkę draniom.Klnę się na wszystko, że już dawno ktoś powinien usadzić tęświnię Dashwooda.- Schuyler? - Fenton, nie puszczając ramienia Gisa, zmie�rzył złym spojrzeniem mężczyznę, który śmiał zabrać głos.Gis,którego całe to zamieszanie zaczynało coraz bardziej bawić,wcale nie miał zamiaru uciekać.- Ten człowiek nazywa się GisHavilland i jego noga więcej nie postanie w naszym klubie,przynajmniej dopóki ja tu jestem.- Nie ma mowy! - zaprotestował śmiałek.Był młody i miałwyrazny australijski akcent.- Nie mów mi takich rzeczy o na�szym starym kumplu Gilu Schuylerze, dumie całego szwadronu.Lataliśmy razem na spotkanie śmierci i dobrze wiem, co ten fa�cet jest wart.Cholera, Gil, chcesz, żebym przywołał do porząd�ku starego lordowskiego pryka, co nawet nie powąchał prochuna wojnie? Słowo daję, ten cholerny grajdoł potrzebuje świeże�go powietrza.Pomyśleć, że chcą cię stąd wysiudać za to, że zro- 227biłeś porządek z nędznym pijaczyną i karcianym oszustem.Skandal!Owa grupka Australijczyków, lotników zasłużonych na woj�nie, została zaproszona przez jednego z członków klubu, któryteraz zaczynał żałować swojej decyzji.Gis nie mógł powstrzymać śmiechu.Trudno, skoro jego se�kret się wydał, a wcześniej i tak zdradził go Thei, nic nie stałona przeszkodzie, by do reszty pogrążyć przeciwników.Grzecz�nie, lecz stanowczo uwolnił się od ręki Fentona.- Nie martw się, odejdę stąd sam i nigdy nie wrócę - za�pewnił z lodowatą uprzejmością, po czym rzekł do swoichdawnych, wojennych towarzyszy.- Wszystko się zgadza,chłopcy, naprawdę nazywam się Gis Havilland, choć dla wasbyłem Gilem Schuylerem.Jeśli tak się wam spodoba, może�cie opowiedzieć wszystkim, którzy zechcą słuchać, kim by�łem i co robiłem.- Zaledwie skończył, w stronę Australij�czyków posypał się grad podekscytowanych pytań, lecz byłomu obojętne, jakich udzielą odpowiedzi.Ruszył do wyjścia, lecz pyskaty lotnik pobiegł za nim, nato�miast jego koledzy z zapałem wyjaśniali, że Gil Schuyler byłsłynnym asem przestworzy, za co został odznaczony, oraz wy�rażali zdziwienie, że nikt o tym nie wiedział i w powszechnejopinii ich towarzysz broni uchodził za tchórzliwego dekownika,który przeczekał wojnę w Stanach.- Poczekaj, Gil [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •